3 lutego 2018 r. minęło 20 lat od tragicznej śmierci Ewy – dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury, później Teatru Muzycznego w Gliwicach, założycielki Fundacji Odbudowy Teatru Miejskiego w Gliwicach. Miała 37 lat, zginęła wraz z synem w katastrofie kolejki linowej we włoskich Dolomitach. Czas przypomnieć tę fundamentalną dla gliwickiej kultury lat 90. postać.
Czy miałaby dziś swoje konto na Facebooku? Korzystała ze smartfona nowej generacji? Prawdopodobnie tak. Pierwsza komórka w Miejskim Ośrodku Kultury – motorola wielkości cegłówki – pojawiła się już na początku lat 90., służąc m.in. do komunikacji między biurem a scenami, na których przygotowywane były spektakle Gliwickich Spotkań Teatralnych.

I właśnie Ewa Strzelczyk – otwarta na nowości, często awangardowa w swoich pomysłach i działaniach – zakochała się w "starociu", zrujnowanym budynku w centrum miasta przy alei Przyjaźni, który dzięki jej staraniom i determinacji stał się Ruinami Teatru – unikatowym miejscem wielu artystycznych prezentacji.

Czas przypomnieć tę fundamentalną dla gliwickiej kultury lat 90. postać. Ale jak? Może słowami jej pracowników, a jednocześnie przyjaciół, bo stwarzanie dystansu nigdy nie leżało w naturze Ewy:

- To była osoba, która sama kształtowała rzeczywistość; kreowała to, co zastała. (Ewa)

- Pomysły rodziły się błyskawicznie – kiedy wchodziła do pokoju i siadała przy biurku, na odcinku dwóch metrów pomysł był właściwie gotowy. Potem już tylko trzeba było zakasać rękawy i wprowadzić go w życie. Z Ewą zawsze można było porozmawiać, podyskutować. Natomiast gdy zapadła decyzja, to bez odwołania. (Wojtek)

- Po wieczornych spektaklach ulicznych w czasie Gliwickich Spotkań Teatralnych Rynek zawsze był pełen śmieci. Pewnego razu przychodzimy rano do pracy i widzimy, że służby miejskie zaspały. I co na to szefowa? Miotły, szufle i... sprzątać. Sama pierwsza pobiegła z miotłą. A my za nią. Dla niej było to oczywiste – trzeba zamiatać, to zamiatamy. (Jola)

- Siedzibą kina "Amok" przez dłuższy czas była maleńka sala w budynku biblioteki. Pewnego dnia Ewa przyszła do pracy i powiedziała: "Słuchajcie, zbudujemy nowe kino". Wszyscy popatrzyli jak na każdy pomysł Ewy, który był szalony, nieprawdopodobny, przerastał naszą wyobraźnię. "To przecież niemożliwe!". Ewa odpowiedziała: "nie ma problemu". Dla niej nie było problemu. Można było zbudować kino, które rzeczywiście zaistniało i do dziś funkcjonuje. Pamiętam ją później z czasu remontu, biegającą ze szmatą, pędzlem, krzesłami. Wszędzie jej było pełno. (Ewa)

- Dawała nam poczucie bezpieczeństwa, co nie znaczyło wcale, że mogliśmy nic nie robić. Opierało się to na wzajemnej lojalności. Pojęcie lojalności ma różne znaczenia – w jej przypadku było to znaczenie szczególne, dziś dosyć rzadko spotykane. Ewa była lojalna nie tylko w stosunku do nas, ludzi, którzy z nią pracowali, ale przede wszystkim wobec instytucji, którą prowadziła. Była też uczciwa – nigdy nie kryła tego, co myśli. I to w niej podziwiałem. (Jurek)

- Była tak wyrazistą osobowością, że zawsze budziła zdecydowane reakcje – albo się ją kochało, albo nie lubiło. Nie było postawy obojętnej. (Lucyna)

- Zostawiła w każdym z nas jakąś jaśniejszą smugę – może drobinę tej niezwykłej energii, którą emanowała? I poczucie, że coś tak naprawdę się skończyło. (Gośka)

Wyliczmy: Gliwickie Spotkania Teatralne, Dziecięce Spotkania Teatralne, Spotkania Baletowe (tak, też takie były, choć krótko), Jazz Sessions, otwarcie kina "Amok", Noce Świętojańskie, najpierw na Rynku, potem na placu Krakowskim, premiery w Teatrze Muzycznym w Gliwicach, z niezapomnianym "Zorbą" w reżyserii Jana Szurmieja na czele, koncerty, wystawy w Ratuszu, spotkania z artystami... To wszystko inicjatywy Ewy Strzelczyk, realizowane ze współpracownikami.

No i Ruiny – prawdziwa pasja jej życia, której oddała serce i mnóstwo energii. Działo się – można powiedzieć, że przy Ewie zawsze wiał wiatr. Dobry wiatr. Dla artystów i dla publiczności, którą bardzo szanowała i której proponowała to, co wartościowe i najciekawsze we współczesnej sztuce, nie unikając też eksperymentów. Mówi się, że tacy ludzie nie rodzą się na kamieniu. I choć niszczejące dziś Ruiny nie z kamienia są, lecz z cegły, gdzieś tam w środku wciąż czuje się obecność Ewy – Gospodyni  Teatru.
                                       
Małgorzata Zalewska-Zemła

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj