Jeszcze nie wygasł spór o likwidację gimnazjum, a lada moment reforma edukacji przypomni o sobie boleśnie w przedszkolach. W tym roku po raz pierwszy muszą przyjąć wszystkie chętne trzylatki. A już trzeszczą w szwach za sprawą sześciolatków, które nie poszły do szkoły. Nasze miasto jest gotowe na awaryjną sytuację. W razie czego dokupi miejsc w placówkach niepublicznych. 
Jak każdej wiosny na wiele gliwickich rodzin spadnie pytanie, czy dziecko dostanie się do przedszkola. W tym roku mają szczególne powody do niepokoju. 

Chaos po reformie
Po tym, gdy w roku ubiegłym przywrócono wyższy wiek obowiązku szkolnego, większość sześciolatków została w przedszkolach. Tym samym teraz trzeba będzie pomieścić nie trzy, a cztery roczniki. Od tego roku w placówkach publicznych musi się znaleźć miejsce dla każdego trzylatka, jeżeli tylko taka będzie wola rodziców.

- Do tego doszły skutki reformy oświaty związane z wydłużeniem szkoły podstawowej do ośmiu klas. Zamknięcie gimnazjów spowodowało konieczność reorganizacji sieci szkół. Wiele placówek zostanie przekształconych. Nie wiadomo, w ilu podstawówkach uda się wygospodarować sale dla dzieci z zerówek, co naturalnie przełoży się na liczbę miejsc dla trzylatków w przedszkolach. Za sprawą reformy z jednej strony ubywa miejsc dla najmłodszych, z drugiej rosną szeregi, którym się one należą. Jak uniknąć zakleszczenia, to już nie zmartwienie rządu - opisuje sytuację Mariusz Kucharz, naczelnik Wydziału Edukacji UM Gliwice.

Zamęt pogłębiają niedoróbki w przepisach i szaleńcze tempo wprowadzania zmian. Niedopracowanie reformy wychodzi co rusz. Do tej pory nie ma na przykład rozporządzeń wykonawczych, określających m.in. tryb prac przedszkolnych komisji rekrutacyjnych. Z tego samego powodu doszło do przesunięcia terminu naboru. 

- Gliwiczanie przyzwyczaili się do rekrutacji w marcu, w tym roku odbędzie się jednak ona dużo później, prawdopodobnie w drugiej połowie kwietnia. Opóźnienie to wynik zamieszania wprowadzonego zmianami w oświacie – przekazuje naczelnik Kucharz.

Przedszkole dla wszystkich. Miejskie albo niepubliczne
Dostępność miejskich przedszkoli dla wszystkich chętnych stoi pod znakiem zapytania. W danych urzędu sytuacja nie wygląda najlepiej. Z ogólnej liczby 4765 dzieci, które teraz uczęszczają do przedszkoli, 1216 to siedmiolatki. Z kolei maluchów w wieku trzech lat jest w Gliwicach ponad 1,6 tys. Z zestawienia tych dwóch liczb wynika, że po 1 września wolnych miejsc po starszakach, którzy przejdą do pierwszych klas, będzie mniej niż nowych przedszkolaków. Sprawa nie jest jednak oczywista.

- Możemy mieć powtórkę sytuacji z ubiegłego roku. Z rocznika trzylatków, w podobnej liczbie jak obecna, do miejskich przedszkoli zgłosiło się 800 dzieci. W pierwszym rozdaniu nie zakwalifikowało się aż 300 maluchów. Ale ostatecznie, w wyniku dodatkowej rekrutacji, nie znalazło się miejsc dla 120 dzieci - zwraca uwagę naczelnik wydziału edukacji. 

Sytuacja byłaby już nieco jaśniejsza, gdyby nie opóźnienia w procesie naboru. Gdyby przebiegł w terminie, wiadomą byłaby już faktyczna pula wolnych miejsc, jaką po wakacjach będą dysponować przedszkola. Zgodnie z nową ustawą, rodzice dzieci już uczęszczających muszą złożyć deklarację o kontynuacji do siedmiu dni przed rozpoczęciem rekrutacji. Bliższa byłaby również odpowiedź na temat zapotrzebowania ze strony trzylatków. - A tak nic nie można powiedzieć na pewno – kwituje Kucharz.

Miasto wie już jednak, co zrobić, by uniknąć powtórki z ubiegłego roku, gdy zabrakło miejsc. Takiego scenariuszu nie dopuszcza zresztą ustawowy obowiązek przyjęcia wszystkich chętnych dzieci w wieku 3 – 6 lat. W pogotowiu czeka pomysł bonu przedszkolnego. 

- Mamy uchwałę rady w tej sprawie. Chodzi o to, by uruchomić wolne miejsca w przedszkolach niepublicznych. 21 takich placówek zapewnia edukację ok. 1200 dzieciom. Dopłata ze strony gminy sprawi, że dla rodziców będą one dostępne również w cenie złotówki za godzinę pobytu, tak jak w miejskich placówkach. Jednostki byłyby wybierane w drodze konkursu. Identyczny mechanizm działa już z powodzeniem od kilku lat w związku ze żłobkami. Warto jednak podkreślić, że skorzystamy z rozwiązania tylko w sytuacji, gdy niedobór stanie się faktem – mówi naczelnik.     
Dla kogo publiczne?
W powodzi niewiadomych jedna rzecz jest pewna – zmianie nie ulegną zasady naboru. W projekcie uchwały, którą radni zajmą się na sesji 30 marca, prezydent proponuje utrzymanie dotychczasowych kryteriów. Oznacza to, że największe szanse na miejskie przedszkole ma dziecko, którego rodzice związani są obowiązkami poza domem – pracują, studiują lub prowadzą własną firmę. Dodatkowymi atutami są też posiadanie rodzeństwa w danym przedszkolu, kryterium odległościowe (bliskość położenia placówki względem miejsca zamieszkania lub pracy rodziców), żłobkowe (kontynuowanie opieki przez placówki publiczne). 

W pierwszej kolejności brane są jednak kryteria ustawowe: wielodzietność rodziny, niepełnosprawność dziecka, jego rodziców lub rodzeństwa, a także brak pełnej rodziny (samotne wychowywanie). 

- Dzieciom, które nie dostały się do wybranych przez siebie placówek, miasto ma obowiązek zapewnić opiekę w dowolnym przedszkolu, a gdy jest ono położone dalej niż 3 km od domu - z dofinansowaniem dowozu – kończy Kucharz.




          
  

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj