W wyniku tegorocznego naboru do miejskich przedszkoli nie przyjęto blisko 340 dzieci, przede wszystkim trzylatków. Ilu miejsc zabraknie za kilka miesięcy? Miastu zależy, żeby ani jednego. Wyprzedzająco przygotowuje pole do pogłębienia współpracy z przedszkolami niepublicznymi. Jeżeli się uda, to w nich znajdą się brakujące miejsca.
W toku przyszłorocznej rekrutacji do przedszkoli dojdzie do spotkania dwóch fal. Pierwszą utworzą dzieci z rocznika 2011, które decyzje rządu o przywróceniu wieku obowiązku szkolnego zatrzymają w przedszkolach. Napór sześciolatków przy naborze w ubiegłym roku nie miał takiej siły, bo część z nich trafiła do szkół. Druga nadejdzie ze strony trzylatków, dla których już wcześniej brakowało miejsc. Władze Gliwic, w obawie, że zderzenie roczników „z góry” i „z dołu” doprowadzi do przedszkolnego tsunami, już szukają koła ratunkowego.

15 grudnia Rada Miasta Gliwice przyjęła regulamin konkursu ofert oraz kryteriów ich wyboru w celu zapewnienia korzystania z wychowania przedszkolnego w placówkach niepublicznych. 

– To przygotowanie gruntu na wypadek scenariusza, z którym możemy mieć do czynienia na wiosnę, gdy ruszą zapisy do przedszkoli publicznych. Rozwiązanie ma na celu zwiększenie dostępności miejsc przedszkolnych. W założeniu chcemy doprowadzić do sytuacji, w której zainteresowani rodzice znajdą dla swojego dziecka przedszkole w cenie złotówki za godzinę, tak jak ma to miejsce w przedszkolach publicznych. Zachętą dla placówek niepublicznych będzie zwiększenie wysokości dopłaty za przedszkolaka, która obecnie wynosi 5,2 tys. zł rocznie – wyjaśnia Mariusz Kucharz, naczelnik Wydziału Edukacji UM w Gliwicach.

Jakiej skali problemu, a w ślad za tym wysokości pomocy dla podmiotów niepublicznych, można się spodziewać? Tego urzędnicy nie wiedzą. 

W określeniu dokładnej liczby chętnych przeszkadza kilka powodów. Po pierwsze, z danych magistratu wynika, że liczba zameldowanych dzieci jest mniejsza niż zamieszkałych w Gliwicach, uprawnionych do miejsca w przedszkolu. Po drugie, z edukacji przedszkolnej nie korzystają wszystkie dzieci w wieku 3 – 5 lat. Średnio decyduje się na nią 80 proc. 3-latków, 90 proc. 4-latków i 95 proc. 5-latków. 

- Kolejną niewiadomą są preferencje rodziców. Jedni wybierają przedszkole niepubliczne ze względu na ofertę, bez względu na cenę (dobrowolnie korzystają z droższych przedszkoli niepublicznych), inni próbują dostać się do przedszkoli publicznych i w wyniku nieprzyjęcia decydują się na ofertę droższą, ale to i tak powoduje konieczność wskazania przez gminę miejsca, z którego rodzic nie zamierza skorzystać. I powód ostatni – bez względu na ogólną liczbę miejsc i tak rokrocznie występują przypadki dzieci nieprzyjętych do danego przedszkola, przy wolnych miejscach w innych przedszkolach – tłumaczy Kucharz.

Wydaje się, że pewną wskazówką co do prognoz są wyniki ostatniego z naborów z ubiegłego roku. Wtedy po raz pierwszy dała znać o sobie decyzja rządu cofająca 6-latki z powrotem do przedszkola. Nagła zmiana prawa spowodowała zamieszanie i problemy z miejscami dla 3-latków w niektórych obleganych placówkach. 

- W rekrutacji na bieżący rok szkolny wpłynęło 1176 wniosków, z czego w pierwszym etapie rekrutacji 404 dzieci, głównie 3-latków, zostało nieprzyjętych do wybranego przedszkola. W naborze uzupełniającym na pozostałych 150 wolnych miejsc w mniej obleganych placówkach wpłynęło jeszcze 113 podań, z czego do przedszkola zakwalifikowało się 68 dzieci. Pozostali rodzice skorzystali z oferty placówek niepublicznych albo zrezygnowali z posłania dziecka do przedszkola – przekazuje naczelnik wydziału edukacji.

Dane te jednak mogą być mylące. Bo, w pierwszym rzędzie, mimo podwyższenia wieku szkolnego w naborze 2015/ 2016 znacznie zmniejszyło się zapotrzebowanie na miejsca w przedszkolach – w wielu placówkach wystarczyło ich nawet dla najmłodszych, 2,5-latków. W kolejnych – nie było w ogóle problemów z przyjęciem, a dzieciom nieprzyjętym do bardziej obleganych przedszkoli udało się znaleźć miejsce w innych. Na poprawę dostępności miejsc wpłynęło m. in. utworzenie oddziałów przedszkolnych w siedzibach podstawówek.

Po drugie, zmieniła się sytuacja. Informacje płynące z przedszkoli jednoznacznie wskazują na mniejsze zainteresowanie rodziców dzieci młodszych zinstytucjonalizowaną publiczną opieką. Ten trend, który ma swoje uzasadnienie w programie 500+, może ulec pogłębieniu. Matki, zwłaszcza te gorzej zarabiające, częściej niż wcześniej rezygnują z pracy zawodowej na rzecz opieki nad dziećmi w domu.

Czy więc w Gliwicach rodzice, a przynajmniej ich większa część, nie będą już musieli wybierać: „publiczne albo prywatne”, podejmując decyzję w oparciu o stan finansów rodzin? Tak, to się może udać. Pod warunkiem, że w prywatnych placówkach powstanie odpowiednia liczba miejsc w cenie dla rodzica jak za przedszkole publiczne – złotówka za godzinę zajęć ponad ustawowy, pięciogodzinny darmowy limit. Ale to też stanowi zagadkę.    

- Ile będzie miejsc w przedszkolach niepublicznych z odpłatnością taką, jak w publicznych, na razie nie wiadomo. Odpowiedź przyniesie dopiero konkurs. Prawdopodobnie zostanie ogłoszony po przeprowadzeniu rekrutacji do przedszkoli publicznych, w zależności od liczby potrzebnych miejsc. Sama procedura jest skomplikowana i nie wiadomo, ile placówek niepublicznych będzie ostatecznie zainteresowanych złożeniem oferty i tym samym zmianą sposobu prowadzenia edukacji przedszkolnej. Wtedy też dopiero będziemy wiedzieć, jak dużych pieniędzy potrzeba – mówi Kucharz.

Miasto ma dobre chęci. Ale te intencje podminowane są wieloma znakami zapytania.

(pik)

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj