Polska żyje bulwersującą sprawą z Gorzowa Wielkopolskiego. Opiekujący się córką znajomej 24-latek uwięził 9-letnią dziewczynkę. Dziecko znaleziono ze skrępowanymi rękami i zakneblowanymi ustami w wersalce. Mężczyzna wcześniej wykorzystał ją seksualnie. Okazuje się, że sprawca jest gliwiczaninem i ma już na swoim koncie podobny czyn. Jako 17-latek próbował zgwałcić i ciężko pobił w Gliwicach 11-letniego chłopca, którego znał z "kolejki po chleb". O tej sprawie pisaliśmy w październiku 2012 r. Dziś przypominamy artykuł - pomoże spojrzeć na działanie wymiaru sprawiedliwości w tamtym czasie.    


Artykuł został opublikowany w papierowym wydaniu "Nowin Gliwickich" z 31 października 2012 r. 

17-letni Mateusz K. próbował zgwałcić 11-letniego chłopca. Ciężko go pobił. I choć dziecko cudem uniknęło śmierci, jego oprawca chodził wolny. Taka bowiem wola gliwickiego sądu rejonowego.  

Wysoki sądzie, chroń nas przed przestępcami

Rodzicom Roberta się nie przelewa. Pięcioosobowa rodzina z Szobiszowic korzysta z rozdawanej przez Towarzystwo Pomocy św. Brata Alberta żywności. Na ul. Składowej 11-latka wszyscy dobrze znają. Lubią. Jest grzeczny, spokojny. 

– Fajne dziecko – mówi pani Ewa. Codziennie wydaje ubogim jedzenie, a dla Roberta znajdzie czasem jakieś słodycze czy owoce. Pamięta, że 2 października przed godziną szesnastą też przyszedł po chleb. Jak zwykle ustawił się w kolejce. Do „wydawki” było jeszcze trochę czasu, a jemu zachciało się „za potrzebą”. 

– Kiedy już było po wszystkim, mówię do niego: „dziecko, czemu nic nie powiedziałeś, przecież wpuściłabym cię do toalety”. A on na to, że się wstydził. Bo, wie pani, musiał się wypróżnić. 

11-latek poszedł w krzaki. Świadkowie widzieli, że zaraz za nim z kolejki wyszedł Mateusz. Udał się w tę samą stronę. Po krótkim czasie 17-latek wrócił, złapał zostawiony na murku plecak i nie czekając na żywność, uciekł. Wtedy nikt jeszcze nie podejrzewał najgorszego. Dopiero za 10 minut ludzie z kolejki ujrzeli widok przerażający. Od strony chaszczy szło zakrwawione dziecko, z lekko opuszczonymi spodniami. 
Robert. 

„Mamo, czy Łacie nic się nie stało?”
– Odebrałam telefon. Dzwoniła pani Ewa z „wydawki”. „Pani Aniu, Roberta napadli!”, krzyknęła. Mąż został z mniejszymi dziećmi, a mnie 30 sekund zajęła droga z Mastalerza na Składową. Gdy przybiegłam na miejsce, zobaczyłam syna całego we krwi – mówi matka chłopca. – I proszę sobie wyobrazić, że nawet w takiej sytuacji Robert martwił się nie o siebie, ale o swojego kundelka, Łatę.

Pies naprowadził policjantów. Kiedy Robert poszedł się załatwić, uwiązał Łatę do drzewa, a po wszystkim, w szoku, zapomniał odwiązać. Kundel stał więc niedaleko miejsca zdarzenia. Gdy śledczy weszli w chaszcze, zobaczyli kałużę krwi i zakrwawioną cegłówkę. 

„Zostaw mnie, bo wszystko powiem”
To, co wydarzyło się w krzakach, mrozi pani Ewie krew w żyłach. Kiedy Robert próbował się wypróżnić, podszedł do niego Mateusz. Znali się z kolejki. Kilkanaście minut wcześniej nawet trochę pokopali piłkę. Teraz 17-latek stał przy młodszym koledze w krępującej sytuacji i bacznie się przyglądał. Potem zaczął molestować, próbował zgwałcić. Dziecko zagroziło, że o wszystkim opowie dorosłym. 17-latek złapał więc cegłę. 
Walił w głowę. 

Robert zasłaniał się rękami. Uderzenia złamały kości. Krzyków nikt nie słyszał. Było za daleko. Pies obronić nie mógł. Był przywiązany. 

Po kilku ciosach oprawca zwiał. Obolałe dziecko ledwo dowlokło się do budynku. Trafiło do szpitala z licznymi ranami głowy oraz złamanym rękami. 

– Nawet majtki miał we krwi – mówi jego mama. – Wszystko, w co był wtedy ubrany, trzeba było wyrzucić. Ten Mateusz musiał go chyba po ziemi ciągnąć, skoro białe skarpetki zrobiły się czarne...

Próba gwałtu – za mało na areszt?
Jeszcze tego samego dnia 17-latek został zatrzymany przez kryminalnych z drugiego komisariatu. 

– Szybka reakcja na to bulwersujące przestępstwo pozwoliła sprawcę ująć i postawić przed prokuratorem oraz sądem – mówi kom. Marek Słomski, oficer prasowy KMP w Gliwicach. – Przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu zawsze policjantów elektryzują najbardziej. A tu dodatkowo mieli do czynienia z dzieckiem... – dodaje komisarz. 

Policjanci wykonali niezbędne czynności i przekazali sprawę prokuratorowi. Ten wnioskował o areszt tymczasowy. A jednak, gdy ofiara wyszła ze szpitala, spotkała oprawcę na ulicy. 

– On chodzi po mieście i śmieje się nam w twarz – mówi pan Zbigniew, ojciec pobitego dziecka. – Boimy się o syna. Przecież ten Mateusz wie, gdzie mieszkamy, może się tu zaczaić. 

Mateusz K., któremu postawiono zarzut usiłowania gwałtu i pobicia, będzie odpowiadał za swój czyn jak dorosły. Ale do aresztu nie trafił, bo tak zdecydował gliwicki sąd rejonowy. 

– Zdziwiło mnie postanowienie sądu – przyznaje Tomasz Woźnicki, prowadzący sprawę prokurator. 
Zszokowani byli też śledczy. 

Rodzice dziecka nie mogą zrozumieć, o co chodzi. A świadkowie ze Składowej zwątpili w sprawiedliwość. Najgorsze jednak, że swoją niezrozumiałą decyzją sąd naraził 11-letnie dziecko na powtórną traumę. Od czasy wyjścia ze szpitala Robert widywał przecież niedoszłego gwałciciela na ulicy. 

– Kiedy szliśmy do chirurga, spotkaliśmy Mateusza – opowiada pani Anna. – Był zadowolony z siebie, jakby nietykalny. Syn bardzo się wystraszył, uczepił mnie mocno i nie chciał puścić – matka i cała rodzina skatowanego 11-latka zastanawia się, czy pani sędzia, która wydała decyzję, zachowałaby się tak samo, gdyby na miejscu Roberta było jej dziecko. 

Kogo chroni prawo?  
Prokurator Woźnicki złożył na decyzję sądu rejonowego zażalenie do „okręgówki”. I sąd okręgowy najwyraźniej wagę problemu dostrzegł, bo nakazał Mateusza K. tymczasowo aresztować. 

– Powiedziałam Robertowi, że już się bać nie musi – mówi pani Anna. 

Mimo że Mateusz K. od kilku dni siedzi za kratkami, społeczeństwo powinno wiedzieć, że „rejonówka” wydała tak szokujące i społecznie szkodliwe postanowienie. Czy to tylko jednorazowa wpadka, czy może podobne decyzje zapadały już wcześniej?

Sąd rejonowy popełnił błąd. Dostrzegł to nawet sąd okręgowy, wydając inną decyzję. Kto jednak wróci dziecku poczucie bezpieczeństwa, a społeczeństwu wiarę w wymiar sprawiedliwości i pieniądze za powtórne akcje policji? 

I jeszcze jedno: za kim w tym konkretnym przypadku sąd się ujął? Za ofiarą czy jego oprawcą?   

Marysia Sławańska


Mateusz K. trafił do zamkniętego zakładu psychiatrycznego, ale po opinii o stanie zdrowia, przedstawionej przez dwóch psychiatrów i jednego psychologa, w 2018 roku gliwicki sąd rejonowy uchylił mu środek zabezpieczający. Stwierdzono bowiem, że K. nie wymaga leczenia w warunkach oddziału psychiatrycznego.

Więcej o sprawie w najnowszym wydaniu "Nowin", w środę, 29 maja 2019 r.   

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj