12, 13 i 14 kwietnia na Małej Scenie Teatru Miejskiego w Gliwicach "Tchnienie"  z Aliną Czyżewską i Łukaszem Kucharzewskim w rolach głównych. 
Wita nas neon "a gdybyśmy tak posadzili las" i już ustawia naszą percepcję.  Zagrożenie ludzkości w wyniku nieodpowiedzialnego zachowania, naszego ekologicznego łajdactwa, braku uwagi, bagatelizowania najprostszych czynności, sprawiających, że świat mógłby być po prostu lepszy. O tym rozmawiają bohaterowie  kameralnej sztuki brytyjskiego dramaturga Duncana Macmillana. Ale zaczynają od dziecka.    

Macmillan chce, by aktorzy występowali pod własnymi imionami, bliżej im wtedy do lepszego zrozumienia postaci oraz, co ważne, użyczenia im siebie. Zatem Alina/Alina Czyżewska i Łukasz/Łukasz Kucharzewski prowadzą nas przez swój intymny świat. Zapraszają do najbardziej skrywanych tajemnic, dotąd niewypowiedzianych pretensji, zarzutów, które gdzieś tam dusili w sobie, by w najmniej oczekiwanym momencie, na przykład w kolejce do kasy w Ikei, wyartykułować. 

Istotą „Tchnienia” jest Dziecko, ale nie w wydaniu cukierkowym.  Alina/Alina Czyżewska opowiada o swoim wyobrażeniu macierzyństwa najpierw z czułością, lecz w miarę opowieści (polecam uwadze tę scenę – to perełka, jest znakomita!) wpadamy w fizjologiczne realia, obdarte z romantyzmu, by na koniec usłyszeć wypowiadane ze złością słowa: „to nie ty będziesz rodził, Łukasz, więc nie chrzań mi o byciu matką”. Alina chce i nie chce mieć dziecka: kiedy dyskutują o tym wspólnie, bardzo pilnuje, żeby partner niczego nie wymuszał. A kiedy jest już w ciąży, na  krótko uspokaja emocje i widzi nawet ten lepszy świat z rodziną w roli głównej. Jednak nie porzuca obaw, dorzucając nowe: sprowadzenie na świat człowieka, który będzie żył w coraz bardziej zdegradowanym środowisku, na coraz bardziej zanieczyszczonej planecie, kiedy maska antysmogowa stanie się domowym wyposażeniem, jest nieodpowiedzialne. 

Młoda kobieta jest rozedrgana, przejęta, bardzo poważnie traktuje sprawy społeczne. Kiedy ze sceny padają nazwy regionów, w których toczy się wojna, widać, że zna te problemy nie z gazet czy telewizji. Czyżewska jest aktywistką, pracowała z uchodźcami, więc dla niej nie są to tylko kwestie ze scenariusza. Sceniczna Alina potrafi irytować się i irytować ludzi swoją gorączką, przesadnymi rekcjami, ale tak robią pasjonaci, ludzie uświadomieni, którzy czują mocniej. Bohaterka Macmillana potrafi być też rozbrajająco nieporadna, gdy pragnie "uciec" od decydowania, wyborów, kiedy chciałaby, żeby zrobił to ktoś inny. Ale to ledwie mgnienie, ułamek czasu, bo nieporadność szybko znika, ustępując hardości.      

Łukasz/Łukasz Kucharzewski  również jest pełen obaw, oczywiście myśli o planecie, i o dziecku, ale tak jakoś mniej natarczywie, bardziej miękko. Ustępuje, waha się, jest zwolennikiem "jakoś to będzie". Nie wiemy, czy bywa wspierający i opiekuńczy, bo w kluczowych, najbardziej dramatycznych momentach, Alina jest sama. Nie wiemy, czy   rozumie jej społeczny płomień. Wiemy jedno: bardzo ją kocha i jest gotów na wiele. 

Rafał Szumski przygotował dobry spektakl, aktualny i wymagający pewnego specjalnego rodzaju odczuwania. Aktorzy są blisko nas, czujemy się skrępowani  ich obecnością, jakbyśmy podglądali domowe życie. Wiercimy się więc niespokojnie na krzesłach, rozglądamy po sali, bo dociera do nas, że oto aktorzy na scenie poruszają najbardziej ważkie kwestie. I nie chodzi tylko o dziecko, bardziej o codzienne ekologiczne grzechy, których nawet nie ukrywamy. 

Alina i Łukasz są lustrzanym odbiciem naszych trosk, złych wyborów, zaniechanych rozmów. Na małej scenie w Teatrze Miejskim w Gliwicach,  oglądając „Tchnienie”, zobaczyliśmy siebie. I to sukces spektaklu.  

Bohaterowie "Tchnienia" są parą, jakich tysiące. Ich rozmowy brzmią znajomo, sami takie prowadzimy. Jednak na pustej scenie, gdzie za jedyny rekwizyt służą dwa krzesła, docierają do nas z wielką mocą. Aktorzy doskonale radzą sobie z intensywnym i wcale niełatwym tekstem sztuki, muszą uważać, by nie dać się zaprowadzić na manowce nadinterpretacji. Łatwo postać przerysować, a wtedy staje się nieznośnie histeryczna, przez co sztuczna. I nie wierzymy jej już za grosz. Alina i Łukasz nie wpadli w tę pułapkę: ich gra płynie naturalnym nurtem. Są dowcipni, czasem gorzko, są wkurzeni, przeklinają, cieszą się jak dzieci, dostają głupawki, potrafią toczyć filozoficzne spory, przebierając się w piżamy. Po prostu żyją... 

Małgorzata LIchecka 
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj