Mają różne poglądy polityczne i nie raz skaczą sobie do gardeł, ale przed Wielkanocą połączyła ich idea pomocy. Za nami kolejna akcja zdobienia jajek z wyraźnie dobroczynnym przesłaniem. W tym roku wzięli w niej udział posłanki i posłowie: Krystyna Szumilas, Marta Golbik, Borys Budka oraz Jarosław Gonciarz. Nasi goście nie tylko robili styropianowe pisanki, opowiadając jednocześnie o zwyczajach świątecznych w swoich domach. Okazali także hojność, wrzucając do skarbonki datki na paczki dla dzieci ze świetlicy PCK.
                  


Przyjmując zaproszenie do naszej wielkanocnej zabawy, nie do końca wiedzieli, co ich czeka. Kiedy więc widzą na stole farbki, mulinę i kolorowe markery, nieco się dziwią. - A gdzie są wielkanocne naklejki? – pyta z uśmiechem Marta Golbik.

Dla naszych gości zdobienie jajek jest jak powrót do lat dziecinnych, rodzinnego domu z suto zastawionym stołem: pachnącymi wędlinami, jajkami pod każdą postacią, żurkiem bądź barszczem białym, ćwikłą, mazurkami, sernikami…

- Wielkanoc w moim rodzinnym domu zaczynała się zawsze od wielkich porządków – jako pierwsza mówi Krystyna Szumilas, sprawnie kreśląc pędzelkiem podłużny wzór na jajku. – Mycie okien, gruntowne sprzątanie. Ale takie najcieplejsze wspomnienie związane z tymi świętami to właśnie zdobienie jajek. Zawsze metodą drapania. Zajmowały się tym dzieci, czyli ja, siostra i brat. Pomagał nam tato, używając żyletki. A trzeba wiedzieć, że kiedyś nie było o nią łatwo. Polsilver był towarem deficytowym (śmiech). To kraszenie tak nam się podobało, że drapaliśmy wzorki jeszcze w niedzielny poranek, przed śniadaniem.

Szumilas mówi, że o właściwą świąteczną atmosferę w jej rodzinnym domu dbała ukochana babcia Marta, która była strażniczką tradycji. Zajmowała się też przygotowaniem świątecznych potraw. - Kiedy wspominam ten czas, zawsze pachnie pieczonymi babkami, waniliowymi i kakaowymi.

Dla dzieci najważniejszy był jednak "zajączek", czyli poszukiwanie na polu słodkich prezentów. – Wczoraj pytałam siostrę, co pamięta ze świąt naszego dzieciństwa. Bez namysłu odpowiedziała: szukanie zajączka.

Teraz święta mają dla Szumilas już nieco inny wymiar. - Moje dzieci są na swoim i w zależności od tego, jaka jest sytuacja, spędzamy je razem albo się odwiedzamy. Kiedy tylko nadarza się okazja, z moimi wnukami mieszkającymi w USA przygotowujemy kroszonki. W tym roku dzieciaki niestety nie przyjadą. Ale mieszkam blisko siostry i mamy, więc z pewnością stworzymy wielopokoleniowe święta. Smakowo też są one nieco inne, bo preferuję zdrową, lekką kuchnię. Im więcej zieleniny, tym lepiej. 

- W moim domu też zajączek zajmuje szczególne miejsce – wtrąca Marta Golbik. - Zresztą, nawet dzisiaj, kiedy z siostrą i bratem jesteśmy dorośli, nie wyobrażamy sobie, żeby tej tradycji zabrakło. Wręcz wymuszamy ją na rodzicach, u których spędzamy Wielkanoc. Godzinami szukamy tych słodyczy w ogródku. Kapitalna zabawa, która nas cudownie integruje.
   
Golbik przyznaje, że nie ma takich zdolności kroszonkarskich, jak Krystyna Szumilas, bo w przeszłości wyręczali ją dziadkowie mieszkający w Niemczech. 
– W świątecznych paczkach zawsze były kolorowe barwniki do jajek i naklejki ze świątecznymi motywami. Dlatego o nie pytałam – śmieje się. - Kiedyś wujek przyniósł do domu takie jajko zafarbowane w łupinach cebuli, to zdziwiłam się, skąd on wziął brązowy barwnik.

Kiedy w domu Golbików dzieci zajmowały się kolorowaniem jajek i przygotowywaniem wielkanocnego koszyka, ich mama gotowała świąteczne pyszności.
- Podczas niedzielnego śniadania dominowały i dominują oczywiście jajka, ale królem jest pasztet – podkreśla Golbik. - Palce lizać. Mama musi sporo go przygotować, bo znika w mgnieniu oka.

Posłanka z sentymentem wspomina śmigus dyngus. Choć zawsze był on bardzo mokry, to dziewczyny lubiły uciekać przed chłopakami uganiającymi się za nimi z pistoletami na wodę. - Do dziś nie mogę bratu zapomnieć, jak jednego roku wylał na mnie wiadro wody. A ja byłam taka wystrojona. Uczesana, ubrana w nowe ciuchy – wspomina z uśmiechem. Zdaniem posłanki, największym atutem świąt wielkanocnych jest towarzyszący im spokój. - Nie ma takiej bieganiny, jak podczas tych grudniowych. Jest czas na leniuchowanie, wspólne popołudniowe spacery.

- A propos – wtrąca Borys Budka. - Ja polecam poranny niedzielny jogging. Piętnaście, dwadzieścia kilometrów biegu i można świąteczne śniadanie pałaszować bez ograniczeń (śmiech). A jest co, bo moja żona Kasia przygotowuje prawdziwe pyszności. Żurek, białą kiełbasę, wędliny, jajka i smakowitą paschę.
   
Budkowie rzadko jednak spędzają święta w swoim domu. Najczęściej wyjeżdżają na Podbeskidzie, gdzie teraz mieszkają rodzice posła.
- W dzieciństwie nigdy nie spędzaliśmy świąt na Śląsku. Co roku na Wielkanoc jeździliśmy w okolice Wadowic, do moich dziadków. Jak oni dbali, by stół uginał się od jedzenia! Sami wędlin nie robili, bo babcia miała swoje – jak ja to mówię - dilerki we wsi, które dostarczały jej swojskie wyroby.

Jak na prawdziwego mężczyznę przystało, Budka najmilej wspomina śmigus dyngus. Ten w górach był wyjątkowo mokry. - Tam, jak się oblewało wodą, to litrami, a atrybutem każdego chłopaka czy mężczyzny w lany poniedziałek było wiadro.

- U nas, na Sikorniku, też były prawdziwe bitwy na wodę – zauważa Jarosław Gonciarz. - W ruch szły wiadra, balony, a nawet prezerwatywy. By tylko pomieścić jak najwięcej wody. Z nią czasem było krucho i wtedy szukaliśmy hydrantów.
   
Dla Gonciarza wspomnieniem świąt z dzieciństwa były przygotowania do nich. - Gruntowne sprzątanie, mycie okien, trzepanie dywanów na trzepaku. Kiedy zasiadało się potem do stołu, było tak świeżo, przyjemnie - opowiada.

Rodzice Gonciarza przyjechali ma Śląsk z centralnej Polski i przywieźli świąteczne tradycje ze swoich domów rodzinnych. Jedną z nich, czym poseł nas zadziwił, była metoda barwienia jajek. 
- Kolorowanie w łupach cebuli wszyscy znacie. A czy wiecie, że można też farbować jajka trawą i szczypiorkiem? Będą wtedy zielone. Albo burakami i jagodami - wyjdzie fiolet. 
   
Gonciarz najbardziej lubi święta w dużym gronie. Wtedy, gdy zjedzie się cała rodzina. - Podzielimy się jajkiem, a potem będą długie rozmowy przy suto zastawionym stole, z żurkiem, moją ulubioną białą kiełbasą i ćwikłą.

Kulinarne opowieści wyraźnie rozbudziły apetyty, więc z odsieczą przyszła pani Basia Szcześniak, właścicielka restauracji Spartan (dziękujemy za gościnę), która zaproponowała naszym gościom pyszną szarlotkę z lodami. Zanim jednak łyżeczki poszły w ruch, posłowie pokazali efekty swojej pracy.

Zdecydowanie największe zdolności w zdobieniu pisanek ma Krystyna Szumilas (chociaż technika malowania nie jest jej ulubioną). Chciała na swojej pisance pokazać wiosnę, budzące się życie. Dlatego dominują kolory żółty i zielony oraz motywy roślinne.
- A ja kocham Gliwice i moja pisanka jest w kolorach miasta: niebiesko-czerwona. I na dodatek zawiesiłam na jajku miniszalik, bo jutro wybieram się na mecz Piasta – uśmiecha się Marta Golbik.
 
Zdecydowanie najtrudniejsze zadanie miał poseł Budka. Nie dość, że – jak sam przyznał – talentów plastycznych nie ma żadnych, to jeszcze przyszło mu zdobić równolegle kilka pisanek. Na nasze spotkanie przyszedł bowiem z córeczką Leną, której pomagał malować jajka.
- To jest autoportret – śmieje się poseł, pokazując pomalowaną na niebiesko-pomarańczowo pisankę, posypaną dodatkowo brokatem. - Złośliwi mówią, że za dużo mnie w mediach, że za chwilę otworzą lodówkę i też będzie Budka. No i będzie, na jajku. A brokat? Chciałem zaznaczyć, że włosów mam też tyle, co tego brokatu.    
  
- Zacząłem od szlaczków, potem narysowałem trójkąciki i żółte kwiatki na Wielkanoc – wylicza Jarosław Gonciarz. - Jest też słowo „sejm”. Nie dlatego, że chcę upolitycznić tę akcję, ale pokazać, że mimo dzielących nas różnic, przy fajnej inicjatywie, potrafimy stanąć po jednej stronie.

Andrzej Sługocki

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj