Zygmunt Frankiewicz, były prezydent Gliwic, dziś senator Koalicji Obywatelskiej, strzelał sobie w stopę w ostatnim czasie kilkakrotnie. Niestety, odniesione rany nie skłoniły go do żadnych przemyśleń.

 

Zaczął w styczniu 2019 r., od tragicznej śmierci prezydenta Gdańska. Oto widzimy Frankiewicza przy trumnie zmarłego – to dość wymowny znak zaangażowania politycznego prezydenta Gliwic, dotąd odnoszącego się z odrazą do partii politycznych. Ale wtedy nie mówi on jeszcze o starcie w wyborach parlamentarnych, nie chce wystraszyć swojego otoczenia i zniechęcić wyborców, którzy zaufali mu w październiku 2018. 

Punktem zwrotnym w podjęciu decyzji była śmierć najbliższego współpracownika, pierwszego zastępcy, człowieka do najtrudniejszych i najniewdzięczniejszych zadań specjalnych na lokalnym podwórku. 

Tak, Piotr Wieczorek, bo o nim mowa, był buforem, ochroniarzem, roztaczającym parasol nad Frankiewiczem, ta strata była więc dotkliwa i nie było się już nad czym zastanawiać. I choć później usłyszymy, jak dramatyczna to decyzja, Frankiewicz podjął ją zadziwiająco szybko, przy okazji wylewając kubeł lodowatej wody na głowy swoich najwierniejszych towarzyszy. Ci coś tam przeczuwali, wiedzieli, na pewno liczyli się z takim scenariuszem, ale w głębi duszy liczyli, że jednak Zygmunt zostanie. Nie został. 

Pierwszy solidny strzał w stopę padł tuż po wyborach parlamentarnych w październiku 2019 roku, kiedy to na trawniku za urzędem miejskim były już prezydent, a świeżo upieczony senator zwierzał się dziennikarzom ze swoich planów. Ich głównym punktem było namaszczenie (to słowo zrobiło w ciągu ostatnich miesięcy oszałamiającą karierę) kandydata na nowego prezydenta. Został nim Adam Neumann, wieloletni współpracownik Frankiewicza. 

Były prezydent nie krył, że to najlepsza opcja, gwarantująca stabilizację i kontynuację. Był też pewien, że inne ugrupowania nie wystawią kandydatów, wszak pakt senacki i koalicyjne zobowiązania... No i PiS się w Gliwicach nie liczy, od lat jest słaby. Zatem: wygramy, drodzy gliwiczanie, bez problemu i będzie po staremu, czyli po naszemu – streszczam tutaj tok rozumowania drużyny Frankiewicza.

Huk drugiego strzału w senatorską stopę rozległ się, gdy z politycznej mgły wyłonił się komisarz, jak lubi nazywać Janusza Moszyńskiego Frankiewicz i jego świta. Moszyński, przez wiele lat prawa ręka byłego prezydenta, ponad dekadę pozostawał poza polityką, aż ktoś (dobry ruch) sięgnął po niego i… „Huston, mamy problem!”. 

Jak bardzo poważny, okazało się, kiedy Moszyński ogłosił start w wyborach jako kandydat niezależny. Wprawdzie na stanowisko pełniącego obowiązki prezydenta desygnowali go premier i wojewoda z PiS, ale… cicho sza. 

Podobnie rzecz ma się z Neumannem. To również kandydat niezależny. Jednak Grzegorz Schetyna, przewodniczący Koalicji Obywatelskiej, owija się z nim kocem na stadionie, gdzie skandują: „kto dzisiaj wygra mecz?!”. 

Do gry o fotel stanęli też Kajetan Gornig, doświadczony samorządowiec, wieloletni radny, który dobrze wie, jakimi kartami grał zespół Frankiewicza, i Andrzej Gillner, działacz społeczny, były wieloletni dyrektor Gliwickiego Centrum Organizacji Pozarządowych. 

Szanse „namaszczonego” zmalały więc dość znacznie: już nie jest pewniakiem, już nie wygrywa w cuglach. Tym bardziej że koalicjant z paktu senackiego – Platforma Obywatelska – stawia się. To znaczy część działaczy lokalnych struktur chętnie poparłaby nie Neumanna, lecz prof. Marka Gzika. Doszło nawet do przepychanek politycznych, jednak koniec końców Gzik zrezygnował, poparł Neumanna, ale już wiadomo, że PO w mieście na pewno jest podzielone. 

Co więcej, wybuchła afera hejterska – redaktor naczelny portalu „Dzisiaj w Gliwicach”, pod fałszywym kontem na Facebooku, oczerniał kontrkandydatów Neumanna. I było to najprawdopodobniej polityczne zlecenie. Z apelem o zaprzestanie takich praktyk wystąpiło 26 dziennikarzy lokalnych mediów, a sprawa odbiła się szerokim echem w całej Polsce. 

Za niefrasobliwy język kandydat Koalicji dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza odpowiadał też przez sądem – w trybie wyborczym skazano go za rozpowszechnianie nieprawdy i musiał za swoje słowa przepraszać Gorniga. 

Gorączka wyborcza trwa. Zniknięcie Frankiewicza nie tylko uwolniło energię polityczną w mieście, które przez 26 lat pozostawało w letargu, wywołało też trzęsienie ziemi, jeśli chodzi o kontakt z mieszkańcami. Po raz pierwszy w historii mamy bowiem do czynienia z najbardziej bezpośrednią kampanią wyborczą. 

Małgorzata Lichecka
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj