Po wielu latach problemów z „czuwaniem przy trupie” powiat gliwicki chce powołać koronera. Niestety, ma on działać tylko na terenie powiatu i nie rozwiąże problemów w Gliwicach.  

Kilka lat temu pisaliśmy o problemie z brakiem koronera, czyli lekarza, który od razu przyjechałby na prośbę policji do zmarłego, ujawnionego na przykład na ulicy, i stwierdził zgon. Ponieważ w naszym rejonie kogoś takiego nie ma, od lat policjanci muszą czuwać przy denacie nawet po kilka godzin. W tym roku sytuacja się powtórzyła. 

W marcu przy ulicy Zygmunta Starego, na terenie rozbiórki pustostanu, strażnicy miejscy znaleźli nieżyjącego mężczyznę. Wezwali funkcjonariuszy policji. Jak się okazało, denat był osobą poszukiwaną, miał odbyć karę za niezapłacone grzywny. Był też bezdomny i w krzakach za ruderą stworzył sobie „mieszkanie”. Miał tam ubrania, puszki z żywnością. 

Policjanci stwierdzili, że człowiek nie żyje, ale by działać dalej, potrzebowali lekarza, który zgon stwierdzi oficjalnie i wyda odpowiedni dokument. Obdzwoniono gliwickie szpitale i przychodnie, jednak żaden lekarz, obarczony pacjentami, nie zgodził się na przyjazd. I miał do tego prawo. 

W takiej sytuacji ciała nie można było wydać zakładowi pogrzebowemu i w ogóle ruszyć z miejsca. Ruszyć nie mogli się też policjanci z pierwszego komisariatu – zostali przy zmarłym niejako uziemieni. 

W końcu, po kilku godzinach, przyjechać zgodził się lekarz ze szpitala wojskowego. Śledczy z „jedynki” dokonał więc oględzin, ale nikt ze szpitala się nie pojawił. Wymieniono policjantów – teraz przy zmarłym czuwał kolejny patrol. I tak do godziny 22.30, bo wtedy mniej więcej na miejsce, po przyjęciu 30 pacjentów, zgodziła się przyjechać dr Izabela Awramienko. Tylko ona odpowiedziała na prośbę mundurowych. Załatwienie sprawy zajęło jej nie więcej niż piętnaście minut.      

- Nie odmawiam w takiej sytuacji, bo czuję, że to mój obowiązek. Osobiście wychodzę też z założenia, że jeżeli pacjent nie przyszedł z bardzo naglącą sprawą, może chwilę poczekać, aż lekarz załatwi kwestię potwierdzenia zgonu. Przecież takie sytuacje nie zdarzają się często – mówi dr Awramienko. I przy okazji apeluje do swoich koleżanek i kolegów, aby na wezwania policji odpowiadali, ze względu na szacunek do człowieka.

- Proszę mi wierzyć, żal ścisnął mnie za serce, gdy zobaczyłam wtedy, przy ulicy Zygmunta Starego, zmarłego mężczyznę i uświadomiłam sobie, że nikt nie mógł do niego przyjechać przez ponad osiem godzin – dodaje lekarka.

Doktor Awramienko zaznacza jednak, że taki przyjazd nie jest obowiązkiem lekarza, a jego dobrą wolą. I tak będzie dopóty, dopóki nie znajdą się rozwiązania na szczeblu urzędniczym – w powiecie i mieście. 

Jej słowa potwierdza jeden z policjantów służących w pierwszym komisariacie: - Potrzebujemy lekarza tylko do tego, by stwierdził, że człowiek nie żyje i wypisał kartkę „stwierdzam zgon”. Ile to trwa? Kilka, kilkanaście minut? Powiat i miasto powinni się dogadać, stworzyć stanowisko koronera. Może można też powołać takiego lekarza dla dwóch miast, dajmy na to Gliwic i Zabrza? – funkcjonariusz jest zły na obecnie panującą sytuację, bo odciąga ona policję od innych obowiązków, jak interwencje. 

- Przy ostatnim zmarłym ponad osiem godzin czuwało w sumie pięciu policjantów. Potem ludzie się skarżą, że nie ma nas na ulicach. 

Policjanci tylko z pierwszego komisariatu mają takich „akcji” kilka w roku. Jeśli jakiś lekarz się zlituje, czekają godzinę, jeśli nie... Niedawno zmarł człowiek na chodniku w centrum miasta, w okolicy placu Mlecznego. Ciało nakryto, obok chodzili ludzie, a funkcjonariusze czekali, jak na zamiłowanie, około czterech godzin.   

Kiedy kilka lat temu o możliwość powołania koronera pytaliśmy gliwickie starostwo powiatowe, możliwości nie było. Odpowiedziano nam, że nie ma podstawy prawnej, na mocy której umowa starostwa z lekarzem czy przychodnią mogłaby zostać sporządzona.  

Tymczasem w innych gminach czy powiatach problemu z podstawą prawną nie mieli. W Rybniku i powiecie rybnickim stanowisko koronera stworzono bez ministerialnych rozporządzeń już w roku 2014. Powołano tam jedenastu decyzyjnych lekarzy, którzy mają stwierdzać zgony i być dostępnymi dniem i nocą. Za dodatkową opłatą, rzecz jasna. Miasto Rybnik zawarło po prostu z konkretnymi medykami umowy. 

Tamtejsze władze wyszły najwyraźniej z założenia, że co nie jest zabronione, jest dozwolone. Nasze tymczasem, że co nie jest uchwalone, jest zakazane.   

Idzie jednak nowe i u nas. Jak poinformowała Romana Gozdek, rzeczniczka prasowa Starostwa Powiatowego w Gliwicach, 28 września 2017 r. rada powiatu, na wniosek powiatowej komisji zdrowia, podjęła uchwałę, w której sformułowała stanowisko dotyczące przeprowadzenia zmian legislacyjnych w ustawie o cmentarzach i chowaniu zmarłych. Apeluje w nim o niezwłoczne przeprowadzenie zmian w ustawie z 1959 r. 

- Ten akt prawny sprzed lat, uzupełniony rozporządzeniem ministra zdrowia i opieki społecznej z sierpnia 1961 r., nie wskazuje bowiem, komu i na jakich zasadach starosta może powierzyć wystawianie kart zgonu w przypadku, gdy nie może tego dokonać lekarz leczący chorego w ostatniej chorobie - twierdzi Gozdek. 

Stanowisko rady przesłano do prezesa rady ministrów oraz ministra zdrowia. W odpowiedzi ministerstwo poinformowało, że w 2015 powołano międzyresortowy zespół do spraw opracowania projektu ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych.  

- W sytuacji przedłużającego się procesu uregulowania tych kwestii na szczeblu krajowym powiat gliwicki postanowił doraźnie rozwiązać problem, korzystając z możliwości, jakie daje działanie Powiatowego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Gliwicach – mówi Gozdek. - I tak w sierpniu 2017 r. zapytanie ofertowe, dotyczące wystawiania kart zgonu oraz ustalenia jego przyczyn na terenie powiatu gliwickiego, skierowano do szpitala w Knurowie oraz Pyskowicach. Placówki nie złożyły jednak na zapytanie ofert, tłumacząc się brakiem możliwości zapewnienia całodobowego dyżuru lekarskiego do obsługi takiego zamówienia.

Starostwo próbowało więc pozyskać wykonawcę poprzez ogłoszenie skierowane do innych lecznic oraz lekarzy. Nie wpłynęła żadna odpowiedź. 

- Ogłoszenie wciąż jest aktualne, a powiat przygotowany na zawarcie stosownej umowy, jeśli tylko znajdzie się chętny na świadczenie usług koronera. W sprawie szczegółowych informacji można dzwonić pod numer telefonu 32 332 66 38 – dodaje rzeczniczka.

Gozdek zaznacza jednak, że taki koroner działałby wyłącznie na terenie powiatu, nie zaś miasta Gliwice. Na pytanie, czy nie lepiej w tej sprawie z miastem współpracować, odpowiada pytaniem „po co?”. Odpowiadamy więc, po co. 

Po pierwsze, na większym terenie jest więcej zdarzeń. Jeśli będzie więcej zdarzeń do obsługi, być może szybciej znajdzie się lekarz chętny do podpisania umowy (chodzi o zarobek). 

Po drugie, względy praktyczne. Taki komisariat pierwszy na przykład, obsługujący centrum, osiedle Sikornik oraz, w powiecie, gminę Sośnicowice, dzwoniłby do lekarza, z którym umowę ma podpisany i powiat, i gmina. Tak byłoby łatwiej, prościej. 

Tu jednak potrzeba porozumienia dwóch urzędów – powiatowego i miasta, tak bliskich pod względem geograficznym, a, jak się okazuje, tak dalekich. Od lat nie wykazują, jak widać, chęci, by w sprawie się dogadać. Ba, rzecznik prezydenta Marek Jarzębowski nie znalazł nawet czasu, by odpowiedzieć na nasze pytania.     

(sława)



wstecz

Komentarze (0) Skomentuj