Utarła się opinia, że piłka nożna to typowo męski sport. Tymczasem fakty są takie, że współcześnie kobiecy futbol jest jedną z najszybciej rozwijających się dyscyplin sportowych. Liczba zarejestrowanych na całym świecie piłkarek przekroczyła 28 milionów. Dyscyplina zyskuje coraz większe wsparcie finansowe, które owocuje rozwojem profesjonalnych klubów w wielu krajach globu, większe zainteresowanie niż kiedyś wykazują też media. Rozgrywki ligowe toczą się również w Polsce. 
Zaczęło się w „kolejówce”

Jesień 1983. Krystyna Kudła, nauczycielka wychowania fizycznego w gliwickim technikum kolejowym, wpadła na pomysł stworzenia szkolnej drużyny piłkarskiej dziewcząt. W „kolejówce”, w której większość uczniów stanowili chłopcy, nie było to łatwe zadanie, ale ku powszechnemu zaskoczeniu zgłosiło się kilkanaście osób. 

– Początki były bardzo trudne, większość miała, dyplomatycznie mówiąc, bardzo przeciętne umiejętności piłkarskie i w zasadzie trzeba było uczyć podstaw futbolu – wspomina Kudła. – Nie mieliśmy pieniędzy na trenera, więc starałam się wykorzystać potencjał, jaki posiadałam. Z pomocą przyszli mi uczniowie naszej szkoły (wśród nich był również autor tekstu – red.), którzy pokazywali dziewczynom, jak się ustawić na boisku, jak uderzyć piłkę, jak dokładnie ją podać. Mijały miesiące, ogłosiliśmy kolejny nabór dla dziewcząt spoza szkoły i pojawiło się kilka nowych osób, które już potrafiły nieco więcej. Wśród nich była m.in. Aleksandra Lesiak, dziś mieszkająca w Niemczech wielokrotna reprezentantka Polski w piłce nożnej kobiet, potem trenerka.

Piastunki 

Była w tej grupie również Grażyna Musiał-Tokarska (mama znanego gliwickiego futsalisty, dziś zawodnika AZS UŚ Katowice, Kamila Musiała). 

– Zawsze lubiłam kopać w piłkę z chłopakami na podwórku. Moja koleżanka Danusia Stecyk, uczennica technikum kolejowego, powiedziała mi kiedyś, że powstaje u nich drużyna piłkarska dziewczyn. Wiele się nie zastanawiając, przyszłam na zajęcia i zostałam. Aż do 1989 r. Byłam w trzecim miesiącu ciąży z Kamilem i jeszcze grałam na boisku. (śmiech) 

Dziewczęta trenowały, kiedy nagle pojawiła się szansa zagrania w piłkarskiej pierwszej lidze. Dla szkolnej drużyny było to jednak zbyt duże wyzwanie. Stroje, podróże, organizacja meczów u siebie.

– Ponieważ wcześniej pracowałam w Piaście Gliwice, to miałam kontakt z ludźmi sportu, m.in. z Piotrem Wernerem, który z kilkoma osobami założył Klub Sympatyków Piłkarstwa Gliwickiego – wspomina Kudła. – Poprosiłam ich o wsparcie.

Padło na dobry grunt. Werner, znany w świecie piłkarskim działacz i sędzia międzynarodowy (a jednocześnie właściciel dobrze prosperującej firmy), postanowił pomóc w powstaniu żeńskiej piłki nożnej w Gliwicach. Pierwszym trenerem był Henryk Rogozik, który prowadził w Piaście trampkarzy. 

– Z dziewczynami spotkałem się w lutym 1984 r. – mówi Rogozik. – Pamiętam, było to w takiej małej, nieistniejącej dziś hali sportowej przy ul. Dubois. Trenowaliśmy tam dwa razy w tygodniu. Zajęcia miały raczej formę zabawy z piłką, bo zawodniczki nie dość, że w większości niewiele umiały, to na dodatek nie były też przygotowane do wyczynowego treningu. Bałem się, że kiedy wprowadzę zbyt duże obciążenia, posypią się kontuzje. Minęła zima, zagraliśmy nawet w kilku turniejach, m.in. w Krakowie, i zaczęliśmy zajęcia na otwartych boiskach. Piotr Werner zgłosił w kwietniu nasz zespół do rozgrywek ligowych. Nazywaliśmy się Piastunki Gliwice.

Trudne początki

Zetknięcie z profesjonalnymi rozgrywkami okazało się bardzo bolesne dla zawodniczek z Gliwic. Od wielu lat prym wiodły Czarne Sosnowiec i Pafawag Wrocław. Liczyły się też: Zagłębianka Dąbrowa Górnicza, Checz Gdynia, Roma Szczecin. Na tle tych drużyn Piastunki były ligowym Kopciuszkiem. 

– Przegrywaliśmy najczęściej dwucyfrowo, ale mimo to dziewczyny się nie załamywały. Traktowały to raczej jako zabawę, przygodę. Za grę nie otrzymywały żadnego wynagrodzenia, inaczej niż ich rywalki z innych klubów. Ile było radości, kiedy za sprawą Oli Lesiak zdobyły pierwszą bramkę – uśmiecha się Rogozik. – W drużynie mieliśmy kilka zawodniczek, które już coś potrafiły i na turniejach halowych, gdzie grało ich tylko sześć, przeciwniczkom nie było już tak łatwo. Na przykład podczas wspomnianego przeze mnie turnieju w Krakowie zajęliśmy drugie miejsce. Fajne czasy. Zaistnieliśmy na piłkarskiej mapie Polski, a ja mam w CV zapis, że prowadziłem pierwszoligowy zespół piłkarski. (śmiech)

Po zakończonym sezonie piłkarki, w nagrodę, pojechały na obóz sportowy zorganizowany przez technikum kolejowe w Skarżysku-Kamiennej. Tak się złożyło, że w tym samym ośrodku przebywały Czarne Sosnowiec (klub kolejowy) i Piastunki mogły podglądać treningi koleżanek z boiska, a nawet w nich uczestniczyć. 

Korkotrampki z Czechosłowacji i zrzutka wśród kibiców

– Piast był wiecznym drugoligowcem, za nic nie potrafił awansować do ówczesnej I ligi, dziś ekstraklasy – opowiada Werner. – W PZPN w latach 80. były naciski na rozwój żeńskiego futbolu, który miał wtedy tylko I ligę, a w niej grało, o ile pamiętam, chyba tylko sześć drużyn. Nie było II ligi ani niższych klas. Z gronem kolegów z KSPG uznaliśmy, że możemy zgłosić drużynę do rozgrywek, tym bardziej że mieliśmy gotową ekipę Krystyny Kudły w technikum kolejowym. Nawiązując do Piasta, wymyśliliśmy nazwę Piastunki i w ten oto sposób w 1984 r. spełniliśmy marzenia kibiców z naszego miasta o grze gliwickiej drużyny piłkarskiej w najwyższej klasie rozgrywkowej. (śmiech)

Werner na niewielu mógł liczyć. Przydały się jednak jego piłkarskie znajomości. Dziewczyny nie miały swojego boiska i musiały korzystać z różnych obiektów. Grały przy Okrzei, na stadionie XX-lecia, na boiskach Carbo i Sośnicy. 
– Niesamowity był jednak entuzjazm, jaki towarzyszył nam wszystkim. Pamiętam, kiedyś przywiozłem z Czechosłowacji korkotrampki dla zawodniczek i stroje marki Puma – wraca pamięcią Werner. – Jak one się cieszyły! Sprzęt kupiłem oczywiście za swoje, prywatne pieniądze. Bywało też, że trzeba było robić zrzutkę wśród kibiców, którzy z ciekawością przychodzili na mecze domowe Piastunek. Nikt wtedy nie biletował tych spotkań. Starczało na wodę i owoce dla piłkarek.

Piastunki w koronie

Piastunki premierowy sezon ligowy zakończyły z pokaźnym bagażem straconych bramek i znikomą zdobyczą punktową. Działacze, z Wernerem na czele, postanowili wzmocnić drużynę. Po wspomnianym obozie w Skarżysku-Kamiennej Piastunki przejął Józef Drabicki, w przeszłości piłkarz, m.in. Resovii Rzeszów, a w przyszłości prezes ekstraklasowego Piasta. 

– W lipcu 1984 roku spotkałem śp. Leszka Dunajczyka, byłego piłkarza Piasta, który powiedział mi, że Piotrek Werner szuka trenera do drużyny dziewczyn – opowiada Drabicki. – Uśmiechnąłem się pod nosem i powiedziałem, że mnie to nie interesuje. Ale po dwóch tygodniach przemyślałem sprawę i postanowiłem spróbować. Zakładałem, że będzie to tylko kilka miesięcy. Ostatecznie związany byłem z Piastunkami 11 lat. (śmiech)

Zaczęło się obiecująco. Część z drużyn w piłkarskiej lidze zaczęło mieć kłopoty i zawiesiło działalność. Grające tam zawodniczki szukały nowych klubów i kilka z nich trafiło do Piastunek. Kopańska, Pluskota, Strzelczyk. To podniosło wartość zespołu. Nasze dziewczęta nie przegrywały już z Czarnymi czy Pafawagiem różnicą 12-14 goli, a ledwie kilkoma. Z równymi sobie grały jeszcze lepiej. 

– Minęła jesień, a mnie kobiecy futbol zaczął wciągać – przekonuje Drabicki. – Na pewno powodem były coraz lepsze wyniki mojej drużyny. Co roku byliśmy wyżej w tabeli. Jeździliśmy na turnieje międzynarodowe do Włoch, Niemiec, Szwecji, na Węgry, do Czechosłowacji. Zdobywaliśmy doświadczenie i... nowe zawodniczki. W Gliwicach zaczęły grać Rosjanki.

W końcu przyszedł sezon 1992/93 i Piastunki pod wodzą Drabickiego, który łączył trenowanie gliwickiego zespołu z obowiązkami selekcjonera reprezentacji kraju, zdobyły mistrzostwo Polski, wyprzedzając Stilon Gorzów! W lidze przegrały tylko jeden mecz! Zdobyły 48 bramek, straciły zaledwie 9. Progres niesamowity, jeśli weźmiemy pod uwagę premierowy sezon 1984/1985, kiedy straciły ponad 100 goli.

– Wspaniały czas i zwieńczenie ciężkiej pracy – podkreśla Drabicki. – Wtedy w drużynie mistrzowskiej grały: Aneta Kowalczyk, Anna Dąb, Joanna Dejnert, Agata Kupis, Iwona Bomersbach Katarzyna Walerianowicz, Sabina Żurek, Angela Ilina, Aneta Rybak, Katarzyna Kulibenda, Joanna Bryłka, Renata Pielka, Dorota Strzelczyk, Elena Bieljakova, Katarzyna Jendryczko, Elena Stolarjova, Agnieszka Pluskota, Dorota Sokołowska, Ewa Olender, Anna Kopańska, Aneta Kowalczyk, Bożena Wochnik, Barbara Szkutnik, Urszula Kucharczyk. Opiekowali się nami doktorzy Jerzy Kalaman i Ryszard Zbroński, a masażystą był Zdzichu Toczkowski. Kierownikiem drużyny był Marian Panasiuk.
Rok później, niemal tym samym składem, Piastunki powtórzyły sukces, awansując jednocześnie do finału Pucharu Polski, gdzie nieoczekiwanie przegrały ze Spartą Złotów. 

– Szkoda, że nie zdobyliśmy wtedy dubletu – smuci się Drabicki.

Sukces nie zawsze przekłada się na rozwój. Tak było w przypadku Piastunek. Kłopoty kadrowe (część piłkarek odeszło do bogatszych klubów) spowodowały, że zespół, w 1995 r., wycofano z rozgrywek.

Piastunki wciąż żywe

Gliwickie tradycje piłkarskie w wydaniu kobiecym przez pewien czas podtrzymywał zespół Piąteczek. Dziewczęta grały w ogólnopolskich rozgrywkach futsalu i nawet zdobyły tytuł halowych wicemistrzyń kraju!

– W 2015 r., jako GTW, zorganizowaliśmy na Jasnej turniej piłkarski – mówi Dariusz Opoka, szef stowarzyszenia GTW i trener. – Pojawiło się wtedy kilka bardzo utalentowanych dziewczyn z SP nr 10. Postanowiliśmy je wziąć pod skrzydła stowarzyszenia. Potem robiliśmy małe kroczki. Zaczęliśmy tworzyć kolejne grupy zawodniczek, od U-12, aż do seniorek. Dwa lata temu PZPN powierzył nam organizację halowych finałów mistrzostw Polski i wtedy po raz pierwszy wystawiliśmy zespół Piastunek, mający nawiązywać do osiągnięć drużyny Józefa Drabickiego. Dziewczyny awansowały do ćwierćfinału. Dziś Piastunki grają głównie na hali, ale mają też za sobą grę na boiskach trawiastych. Kto wie, może kiedyś wrócimy do rozgrywek ogólnopolskich na otwartych boiskach.

Andrzej Sługocki

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj