Od września działa interaktywna krajowa mapa zagrożeń. Policjanci boją się zagrożenia ze strony złośliwych dowcipnisiów.  

Zanim mapa powstała, na początku tego roku policjanci w całej Polsce organizowali debaty z mieszkańcami. Komenda główna policji i ministerstwo spraw wewnętrznych chcieli, by samo społeczeństwo podało pomysły dotyczące tego, co na mapie miałoby się znaleźć.

W Gliwicach i powiecie konsultacje trwały prawie dwa tygodnie. Przyglądaliśmy się im. Niestety, zainteresowanie mieszkańców było niewielkie. W debatach udział brali głównie policjanci, strażnicy miejscy, członkowie rad osiedlowych, czasem dyrektorzy szkół i urzędnicy, jacyś działacze. W każdym razie sale przepełnione nie były. Czasem przychodziło kilka osób. Te, w większości, twierdziły, że przecież policja sama wie najlepiej, gdzie jest niebezpiecznie, więc po co jej to podpowiadać.

Obywatel alarmuje ikonkami, policja odpowiada kolorami

Mapa jednak powstała. Teraz każdy gliwiczanin i mieszkaniec powiatu może wskazać naszym stróżom prawa miejsce, które powinno się mieć pod szczególną kontrolą. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce „krajowa mapa zagrożeń”, zaznaczyć miasto, wybrać punkt na mapie, a z legendy odpowiednią ikonkę: spożywanie alkoholu w miejscach niedozwolonych, akty wandalizmu, niewłaściwa infrastruktura drogowa, nieprawidłowe parkowanie, niszczenie zieleni, wypalanie traw, bezdomność, nielegalna wycina drzew itd. Z jednego numeru IP można wysłać zgłoszenie raz na dobę. Każdy sygnał policja musi sprawdzić. Ba, nawet obywatelowi odpowiedzieć – za pomocą kolorów.

Kiedy zgłoszenie trafia na mapę, wyświetla się na zielono. Gdy kolor zmienia się na pomarańczowy, oznacza to, że policja zgłoszenie przyjęła. Obsługujący mapę policyjny koordynator zgłasza problem odpowiedniej jednostce, z kolei funkcjonariusz z danego komisariatu ma pięć dni, by punk sprawdzić i potwierdzić, czy zgłoszenie jest zasadne.

Jak to wygląda w praktyce? Powiedzmy, że mundurowy z drugiego komisariatu otrzymuje zgłoszenie spożywania alkoholu pod sklepem na ulicy Tarnogórskiej. Idzie tam raz – pijaństwa nie ma. Musi więc pójść drugi raz, trzeci, czwarty. Jeśli w ciągu pięciu dni nikt pod sklepem się nie gromadził, zgłasza koordynatorowi ten fakt, zaś koordynator usuwa punkt z mapy (pozostaje on widoczny wyłącznie dla policji, która będzie miała go na uwadze przy ewentualnych następnych zgłoszeniach). Jeżeli jednak pijaństwo pod sklepem się potwierdza, koordynator zaznacza punkt na czerwono. Dla obywatela to sygnał: policja się zajęła, będzie miała miejsce na oku. Na mapie mieszkańcy mogą też sprawdzić, gdzie i jakie zagrożenia występują.

Narzędzie dla dowcipnisiów? 

Mapa ma jednak mankamenty. Problem pojawi się wówczas, gdy jakiś dowcipniś postanowi zrobić policji żart (anonimowość temu sprzyja) i zacznie zaznaczać punkty bez opamiętania – wszystkie trzeba sprawdzić. Ktoś, kto nie lubi mundurowych, może na przykład, złośliwie, zaznaczyć jako miejsce spożywania alkoholu I komisariat przy Kościelnej. Albo sąd rejonowy czy prokuraturę. I co wtedy? Rozporządzenie w sprawie map mówi wprawdzie, że ewidentnie złośliwe sygnały mają być z góry odrzucane, ale decyzję o tym podejmuje sam koordynator. To dla niego zadanie trudne – a nuż w „jedynce” ktoś pije podczas służby, a zgłoszenie pochodzi od naocznego świadka?

Policjanci z gliwickich komisariatów, z którymi rozmawialiśmy, obawiają się, że mapa stanie się narzędziem zemsty w rękach ludzi, którym, na przykład, podpadł jakiś dzielnicowy. Osoba taka może przecież zaznaczyć w danej dzielnicy miejsca zupełnie niezagrożone tylko po to, by narobić mundurowemu niepotrzebnej roboty.

Inny mankament – gliwiczanin, siedząc wygodnie przed komputerem w swoim domu na Sikorniku, może zgłosić jako miejsce spożywania alkoholu sopockie molo. Albo, jako miejsce wandalizmu, małą gminę w warmińsko-mazurskim. Bo tak mu się podoba, w ramach żartu bądź z czystej złośliwości.

Mankament kolejny: ktoś, komu przeszkadza plac zabaw pod blokiem, może zaznaczyć ten punkt jako zagrożony – ikonką „miejsce grupowania się nieletnich”. I policjant, zamiast jeździć na interwencje, będzie chodził na plac zabaw, na którym przecież nieletnich jest mnóstwo, takich od roczku do lat ośmiu...

Wielu mundurowych uważa, że mapa to pomysł niezły, ale nie sprawdzi się w Polsce. Bo nasze społeczeństwo jeszcze do takich rozwiązań nie dojrzało – policjanci mają tu na myśli zgłoszenia złośliwe czy „dla żartu”. Poza tym ciągle brakuje u nas funkcjonariuszy. Mapa dokłada tym, którzy są, kolejnych obowiązków, także tzw. roboty papierkowej (policjant sprawdzający dany punkt nie tylko zgłasza sytuację koordynatorowi, także pisze ze swoich działań notatki).

- Wiem, że niektórzy pomyślą teraz: „no tak, policji nie chce się robić” - mówi funkcjonariusz jednego z komisariatów, chce pozostać anonimowy. - Jesteśmy robotą obłożeni, jest nas wciąż za mało, a mapy dodatkowo nas obciążą. W efekcie zamiast zajmować się rozbojami czy włamaniami, będziemy spacerować po mieście i sprawdzać ławki w parku, na których, być może, ktoś pije. Dodam, że te ławki też sprawdzamy, w ramach naszych działań, bo dobrze miejsca zagrożeń w Gliwicach znamy. Ale teraz to będzie nasz priorytet.

Za mapy wynika, że do tej pory na terenie obsługiwanym przez gliwicki garnizon zgłoszono około 300 miejsc zagrożeń. Ta liczba szybko będzie rosła. Nie chcemy być złymi prorokami, ale podejrzewamy, że policja się nie wyrobi. I może zmniejszy się ilość miejsc wypalania traw, za to zwiększy liczba włamań. 

Marysia Sławańska




wstecz

Komentarze (0) Skomentuj