Z Agatą Biziuk, reżyserką teatralną i dramatopisarką, założycielką Nieformalnej Grupy Avis, która w Teatrze Miejskim w Gliwicach przygotowała spektakl „Wpuść mnie”, rozmawia Małgorzata Lichecka. 
Jaki rodzaj teatru panią nie interesuje? 

Hochsztaplerski. Nie interesuje mnie teatr powielany, a im jestem starsza, tym ważniejsze staje się dziwienie teatrowi, szukanie języka scenicznej wypowiedzi, eksperymentowanie, ale przede wszystkim uczciwa twórcza praca.   

Teatr autorski, w którym się pani specjalizuje, bazując na własnych tekstach i scenariuszach, jest nie tylko ewenementem w teatrze, także wyzwaniem dla widzów w rozedrganym i pędzącym świecie. Jak więc ściągnąć uwagę takim rodzajem sceny?   

Teatr autorski jest odzwierciedleniem wrażliwości autora, będąc tym samym najczęściej opowieścią o jego niepokojach i czasach, w których żyje. Trudno byłoby tworzyć wiarygodnie, pomijając aspekty przeżywanej codzienności - to w niej jest źródło inspiracji. Poprzez teatr mam więc możliwość odniesienia się do aktualnych sytuacji, poszukując określonych metafor. Uwielbiam realizm magiczny, często też nim operuję. Nie tworzę scenariuszy rodzajowych sytuacji, nie do końca też fabularne opowieści, lubię wrzucić bohaterów w abstrakcyjne przestrzenie. 

Mamy oczywiście postaci, podążamy za nimi, ale na przykład w strukturze „Wpuść mnie” ironiczna opowieść o dzisiejszym człowieku miesza się z przestrzenią metafizyczną, oniryczną, kotłują się najbardziej traumatyczne wspomnienia moich bohaterów, baśniowe, czasem straszne, czasem śmieszne, nacechowane emocjami osób, które je przeżywały. Dużo rozmawialiśmy o tym z aktorami, o skalowaniu wspomnień, o tym jak się zmieniają i pracują wraz z naszym dojrzewaniem. 

W Gliwicach mamy miejską legendę o wampirach. Prowadzono też badania archeologiczne, dotyczące cmentarzyska odrzuconych z tzw. grobami wampirycznym. Czy wykorzystała pani ten wątek w scenariuszu? 

Był punktem wyjścia do mojej opowieści. Kiedy zaproponowano mi przygotowanie autorskiego spektaklu, od razu miałam w głowie właśnie groby wampiryczne. Było o nich głośno w Polsce i na  świecie. Po gruntowanych badaniach okazało się, że to groby osób odrzuconych przez społeczeństwo, skazańców, samobójców, kobiet po poronieniach. Cmentarza nie było na mapie, wstydzono się go, a dziś, w XXI wieku, zyskał sławę, zaś ofiary otrzymały głos. Moim punktem wyjścia do opowieści o dzisiejszym człowieku są właśnie te groby. 

Szukamy odpowiedzi na pytanie, czym jest wampir, a ponieważ ma on wiele kostiumów i wcieleń, bawimy się jego wizerunkami. Maria Janion w swojej książce „Wampir” doskonale tłumaczy ten fenomen: wampir najpierw funkcjonował w świadomości jako upiór, strzyga, powracający zmarły, odrzucający i straszny. Z czasem pojawiła się jego romantyczna wersja,  a potem mieliśmy do czynienia z różnymi transformacjami wampirycznymi w literaturze i filmie, łącznie ze „Zmierzchem”, gdzie wampira wręcz udomowiono – jest romantyczny, zakochany i bardzo człowieczy. Od upiora do amanta, ciekawa droga, prawda? 

Faktycznie, w filmach często widzimy przystojnego mężczyznę czy kobietę. Co wampir będzie robił z bohaterami "Wpuść mnie” i czego oni będą od niego oczekiwali lub jak z nim walczyli. Czy może wręcz przeciwnie, będzie im do czegoś potrzebny. 

Nasz wampir jest elementem legendy miejskiej, jako powracający straszny umarły, zagrażający człowiekowi. Ale  może to działa w dwie strony i człowiek jest wampirem? Skąd wypływa potrzeba tworzenia takich potworów? Przecież to się odbywało zawsze i odbywa nadal. I czy to przypadkiem nie odwracanie uwagi od naszego wewnętrznego demona? A co, jeśli ostracyzm jest naszym tlenem?  Albo czy przypadkiem nie potrzebujemy nazywać kogoś lub czegoś gorszym, złym, by samemu poczuć się lepiej? 

Dużo trudnych pytań. 

O to chodzi, to też moja metoda pracy przy spektaklach. Zadawać pytania.    

Istnieje przecież zjawisko wampiryzmu, często mówimy tak o kimś,  kto wysysa z nas energię, odbiera żywotność, żywi się naszym nieszczęściem, porażką. To wcale nie magia.

Taki wątek pojawia się też w spektaklu. Moi bohaterowie do pewnego stopnia są  atypowi, wampiryczni, zagrażają sobie nawzajem. Często zastanawiam się nad tym, czy to właśnie człowiek dla człowieka nie jest największym upiorem. W dobie nowych mediów, kiedy tak łatwo być anonimowym, stało się to cywilizacyjnym problemem. Proszę przeanalizować zjawisko trollingu, współczesnej plagi. Czyż to nie odzwierciedlenie wampiryzmu, krzyżowania, wbijania kołka, wyzwalające tak silne emocje i tak wyraźną potrzebę piętnowania. Mamy bardzo podzielone społeczeństwo, nienawiść, i to skrajna, pojawia się po obu stronach. Bardzo mnie to niepokoi. 

Moje autorskie scenariusze powstają w oparciu o to, co przeżywam, wampir stał się więc metaforą rozmowy o współczesnym człowieku, o byciu razem i z samym sobą. Mam wrażenie, że kompletnie zatraciliśmy te umiejętności: w każdej rozmowie towarzyszy nam telefon, trudno się spotkać twarzą w twarz. W każdym razie swe opowieści zwykle uzbrajam w sporą dawkę poczucia humoru i języka ironii. Błazen może więcej - tylko on publicznie może śmiać się z króla. Może to jest sposób na przeżywanie dzisiaj?

Zamyka pani bohaterów...

Tak, uciekają do schronu. 

Przed wampirem czy przed sobą?

I to jest pytanie. Bardzo modne jest teraz kino postapokaliptyczne, coraz więcej  mówi się o potrzebie izolacji, więc ów bunkier to nie tylko symbol, ale coś bardzo rzeczywistego i realnego. Tyle ich tworzymy! Zamykamy się na osiedlach, w domach, grodzimy, separujemy. Ja już jestem tą nienawiścią bardzo zmęczona. 

We "Wpuść mnie" będą wampira przyzywać? Odganiać? Odpychać? Zaprzyjaźniać się z nim? Obłaskawiać?  

Sugeruje to tytuł – wpuść mnie. Wampir nie może wejść, dopóki go nie zaprosimy. Jeśli się to zrobi, egzystuje w bohaterze. Mateusz Trzmiel, który wciela się w tę rolę, zresztą rewelacyjne, zmienia się za każdym razem. Bawimy się więc też popkulturowym wizerunkiem wampira. Jest taki, jakim chcemy go zobaczyć. 

Z jakich grup społecznych są pani bohaterowie?  

Tworząc scenariusz, zawsze zadaję sobie pytanie: kim jest człowiek, o którym piszę. W moim odczuciu nie ma postaci czarno-białych. Ludzie są szarzy i tacy są we „Wpuść mnie”. Chciałam, żeby byli charakterystyczni, ale starałam się przełamać stereotypy, troszkę ich odsłaniam i wciąż zmieniam perspektywy. Aktorzy pracujący nad spektaklem w piękny sposób uwiarygadniają ich trwanie, zaglądają do środka i bronią.

Czyli to będzie taki psychologiczno-socjologiczno-magiczny eksperyment? 

W zależności od tego, która z postaci przeżywa i opowiada swoją historię, zmienia się  język dramaturgiczny. Raz mamy konwencję musicalową, raz tragikomiczną, innym razem cytujemy Mickiewicza. Spektakl się nie nudzi, bo cały czas zmieniamy optykę opowieści.      

Specjalizuje się pani w przygotowywaniu niezwykle sugestywnych i plastycznych pomysłów scenograficznych.  

W gliwickim spektaklu scenografię tworzy Paweł Brajczewski, kostiumy Marika Wojciechowska, wideo - Marcin Fischer, mocny zestaw twórców odpowiedzialnych za stronę wizualną. Wywodzę się z teatru form, z teatru plastycznego, w związku z tym ta opowieść, poza tematem fabularnym, wprowadza plastyczne mobilne elementy, mapping, projekcje. Zależało mi bardzo na tym, by „Wpuść mnie” miało strukturę snu, zmieniało się.   

Czy podczas pracy nad spektaklem aktorzy się otworzyli? Ma pani dar wydobywania emocji, to zresztą bardzo ważny element pani pracy reżyserskiej. 

To szalenie otwarty zespół, nie było oporu i walki. Aktorzy „wskoczyli” w tę opowieść i fantastycznie się z nimi pracuje. To młody zaangażowany zespół, ma energię twórczą. Jest ciekawy spotkania z reżyserem, co wiele ułatwia. Aktorzy mieli do mnie sporo pytań, bo struktura takiego patchworku nie jest wcale dla artysty prosta, ale też włożyli w realizację dużo własnej wrażliwości i osobistej opowieści, ukrytej pod historią postaci. To bardzo budujące, gdy uda się otworzyć do tego stopnia, by opowiadać sobie najbardziej wewnętrzne, często  przykre, bolesne czy żenujące, sytuacje po to, żeby uwiarygodnić opowieść i trwanie postaci na scenie. 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj