Z Mariuszem Kiljanem, aktorem teatralnym i telewizyjnym, wcielającym się w postać Sergieja Sznurowa w najnowszej produkcji Teatru Miejskiego w Gliwicach, rozmawia Agnieszka Skowronek, teatrolożka, rzeczniczka prasowa Teatru Miejskiego w Gliwicach.        
Patrzysz na nas z plakatu „Miłości w Leningradzie” w reżyserii Łukasza Czuja. Grana przez ciebie postać nazywa się Siergiej Sznurow, jak autor tekstów piosenek. Zostałeś wybrany na przewodnika po spektaklu. Czy podejmiesz się tego zadania?

 „Miłość w Leningradzie” ma kilka niespodzianek. Tajemnica pierwsza -  kiedy zapalają się światła widzimy głównego bohatera, Siergieja Sznurowa, leżącego na szpitalnym łóżku. Na pytanie, dlaczego i czy na pewno znajduje się w szpitalu, będziemy musieli sobie odpowiadać w trakcie spektaklu. Druga wielka niewiadoma to leżąca obok niego postać w pięknych kowbojskich bucikach, z młodzieńczą fryzurką na głowie… Sznurow dwa? Jego alter ego, może najlepszy przyjaciel? Widzimy człowieka, który ma za sobą poważne doświadczenia i olbrzymią wiedzę na temat istnienia. Człowieka po przeżyciu kilku lat walki z całym światem. Jak sam o sobie, o swoim bohaterze, później śpiewam, „obecnie wszystko zwisa mi, mam zwis tak zwany totalny, permanentny zwis”.
Wokół niego, wokół nich. Pojawiają się inne postaci – ludzie, młodzieżowi, nowocześni, teraźniejsi. Jak mówi reżyser, ludzie mieszkający obecnie w Rosji, lecz jeśli ktoś głębiej wsłucha się w teksty, zauważy, że opowiadają one o nas samych. Ten świat rozbłyska różnymi barwami i ma pokazać nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Nasze słabości, nasze nieudolności, problemy. W ten sposób wykreowane w spektaklu miejsce, znajdujące się w Petersburgu, gdzieś w Rosji, zapętla się do czasu teraźniejszego, do życia tu i teraz. Spektakl prowokuje do zadawania sobie pytań. A przecież różne pytania zadajemy w różnym wieku, w różnym momencie swojego życia, oglądając kolejne utwory w tym spektaklu.

Scenariusz zbudowany jest z piosenek. Czy z nich, pomiędzy nimi zbudowana jest jedna historia?

Tych historii jest kilka. 

Co piosenka to wątek?

Nie aż tak. Na pierwszym planie mamy Sznurowa, mamy jego miłość i jego widzenie świata. On jest zawsze obecny na scenie, także poprzez swoje alter ego - postać, którą świetnie gra Tomek Mars. Postać próbująca się włączyć w obecny stan, w obecne trendy, obecne widzenie rzeczywistości. Postać aktywna. A chwilę później pojawia się ten drugi, dojrzalszy, komentator rzeczywistości. Ta dwoistość postaci to, moim zdaniem, fantastyczne rozwiązanie.

Nieustannie odwołujesz się do Siergieja Sznurowa, założyciela i lidera rosyjskiej grupy „Leningrad”. Czy można powiedzieć, że to jest spektakl biograficzny?

Hmm… Sznurow pisał teksty, tak naprawdę, tylko o sobie lub swoim sposobie odczuwania rzeczywistości, patrzenia na świat. Jednak gdybyśmy nazwali ten spektakl tylko biograficznym, byłoby to zbyt jednolite. Nie na tym zależało reżyserowi, bo przecież, idąc do teatru, każdy z widzów chce znaleźć coś dla siebie. Znaleźć odpowiedź na najbardziej sekretne pytania. „Permanentny zwis” jest zawsze zwisem jednowątkowym!

Czy to przez pryzmat tego „permanentnego zwisu” patrzysz na sceniczny świat, już drugi raz o tym mówisz?

Myślę, że pryzmatem jest przede wszystkim dystans. Tylko z pewnego oddalenia można zobaczyć wszystko naprawdę. Obserwując, nie uczestnicząc, pomijając zbędne emocje. Tylko w taki sposób można zobaczyć życie szerzej, obiektywniej. 

Zobaczyć, czy uczestniczyć?

Zobaczyć – ten doświadczony Sznurow nie jest obecny cały czas. Jest druga postać, którą gra Tomek Mars. Raz wesoła, raz przystojna, raz estradowa, zabawna, z ciepłym głosem. Te dwie połowy są jak obecne w każdym z nas zło i dobro. Momentami to dobro i zło się łączy w całość - w spektaklu, wtedy gdy śpiewamy razem, opowieść jest najpełniejsza. Ten Sznurow, którego widzimy na plakacie, to nie jest młody chłopak, tylko obserwator, który siedzi i patrzy, choć ma okulary na oczach, więc nie do końca nie wiemy, co myśli.

Jesteś ten dobry czy ten zły?

Nie powiem tego, absolutnie!

Grałeś, grasz w pierwszym „Leningradzie”. Czy te spektakle się łączą? Czy „Miłość w Leningradzie” jest, twoim zdaniem, kontynuacją, nawiązaniem do tamtej historii? Jak to określić? Czy ktoś, kto nie widział wrocławskiego „Leningradu”, zrozumie powstający właśnie spektakl? 

Tematem pierwszego „Leningradu” była opowieść o młodym Sznurowie i jego miejscu w zespole „Leningrad”. Jego przyjaciołach muzykach. I o powstawaniu zespołu, rodzeniu się przyjaźni i pierwszym, jak to mówią młodzi ludzie, garażowym graniu. „Miłość w Leningradzie” pokazuje pełniejszy obraz. W ostatniej piosence mówię: „to jest moje miejsce”. Czy mam na myśli swoje mieszkanie, czy jakiś nieokreślony punkt na kuli ziemskiej? Myślę, że na tym najbardziej zależało reżyserowi. Na pokazaniu, że wszyscy jesteśmy jednym wielkim domem, że poprzez kontakty między narodami stajemy się bardzo podobni. Wystarczy wsiąść w samolot i polecieć na inny kontynent, by przekonać się, że ludzie mają takie same wygłupy i takie same problemy. „Miłość w Leningradzie” to także rozszerzona sfera scenograficzna, a przede wszystkim muzyczna. Poprzez dodanie instrumentów szukaliśmy bardziej współczesnego dźwięku. Myślę, że gdyby Siergiej Sznurow obejrzał jedynkę i dwójkę, powiedziałby, że jedynka to jest coś, co on zna, a nad dwójką musi się zastanowić. 

To dobrze, że musiałby się zastanowić?

Tak… nienawidzę dwójek, czy są to spektakle, filmy, koncerty czy płyty. Zawsze jest ryzyko, że to już nie ta energia, radość, nie ten zespół. Jednak w tym przypadku reżyser włączył do spektaklu także innych aktorów. Nowych wykonawców, którzy w mocny sposób zaznaczają swoją obecność na scenie. 

Jak ci się pracuje z naszymi aktorami?

Świetnie. To bardzo zdolni ludzie, którzy chcą wyrazić siebie, a jednocześnie harmonijnie współgrają z nami, ponieważ bez tego porozumienia nie byłoby spektaklu.

W czerwcu odbyła się próba otwarta. Czy masz jakieś refleksje po pierwszym spotkaniu z widzami?

Wiadomo, że to próba, ale jednocześnie dla nas taki papierek lakmusowy, który pokazuje czy ta woda ma za mało ph, czy za dużo. Myślę, że jeśli ktoś był na pokazie,  przychodząc na spektakl, będzie mile zaskoczony. 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj