To na personelu medycznym spoczywa obowiązek przeprowadzenia dobrego, szczegółowego wywiadu. Pacjent nie musi wszystkiego kojarzyć. Mam jednak wielką prośbę: odpowiadajcie szczerze na pytania i niczego nie ukrywajcie. 
Z Przemysławem Gliklichem, prezesem Szpitala Miejskiego nr 4 w Gliwicach, rozmawia Małgorzata Lichecka. 

Sytuacja epidemiologiczna w szpitalu miejskim zmienia się dynamicznie, w miarę wydawanych przez ministra rozporządzeń. 

Może zacznę od najważniejszej informacji: budynek przy Zygmunta Starego nie jest szpitalem zakaźnym. A sytuacja epidemiologiczna wygląda tak: zmarł jeden pacjent zakażony COVID-19. Miał 57 lat, był po wykonywanych wcześniej, bardzo ciężkich, zabiegach chirurgicznych. Do naszego szpitala trafił w złym stanie, był zaintubowany oraz podłączony do respiratora. Przyczyna śmierci to ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa. Nie udało się go uratować. Drugi pacjent jest w dobrym stanie. Wszystkie osoby, które miały z nimi kontakt, oprócz jednej z pielęgniarek, mają ujemne wyniki wymazów, podobnie jak ośmiu pacjentów, przebywających z zarażonymi na jednym oddziale. Jednak zgodnie z zasadami epidemiologii, każda z tych osób musi przejść 14-dniową kwarantannę. 

Zatem wszyscy pracownicy medyczni są na kwarantannach. 

Tak, są w domowych kwarantannach do 20 kwietnia. Póki co nie mają żadnych objawów chorobowych. Ta sama zasada dotyczy pacjentów oddziału internistycznego z Kościuszki. 

Jakie to rodzi problemy dla szpitala? 

Nie mam obsady zabezpieczającej oddział internistyczny, a system dyżurów tej specjalizacji powstał lata temu: jednego dnia dyżur ostry miał szpital przy Kościuszki, drugiego Vito Med na Radiowej, w kolejnych ten przy Zygmunta Starego. Kiedy z systemu wypadło Kościuszki, jest kłopot. Ale radzimy sobie nawet przy ograniczonej liczbie lekarzy i personelu, ściśle współpracując ze szpitalem przy Radiowej. 

Dziś panuje spory rozgardiasz. Chorzy nie bardzo wiedzą, czy mogą zgłaszać się do szpitali czy poradni, a przecież nie tylko wirus jest groźny. Inne choroby nie zniknęły. Stąd obawy: czy zostanę przyjęty, co się ze mną będzie w szpitalu działo...

Pyta pani o czas pokoju czy epidemii?

Epidemii. 

W zasadzie to źle postawiłem pytanie. Każdy pacjent przypisany jest do swojego lekarza pierwszego kontaktu i nawet w czasie epidemii może się kontaktować z POZ. Dziś w formie teleporady, która, zgodnie z wytycznymi NFZ, jest możliwa wówczas, gdy nie wiąże się z koniecznością badania. To nie tak, że lekarz nie ma obowiązku przyjęcia chorego: jeśli z wywiadu telefonicznego wynika konieczność badania, tak się dzieje. Lekarze nie są zwolnieni z przyjmowania pacjentów. Gdy wystąpią stany ostre, bóle, dusz0ności, podejrzewamy zawał czy udar, wzywamy zespół ratownictwa medycznego. On podejmuje decyzję, gdzie pacjent ma trafić. Taka ścieżka postępowania powinna obowiązywać zarówno w czasach normalnych, jak i w epidemii. 

Wirus jest bardzo złośliwy i dość łatwo można się zarazić, dlatego apele o jak najrzadsze kontakty, w tym z pracownikami służby zdrowia. To na personelu medycznym spoczywa obowiązek przeprowadzenia dobrego, szczegółowego wywiadu. Pacjent nie musi wszystkiego kojarzyć. Mam jednak wielką prośbę: odpowiadajcie szczerze na pytania i niczego nie ukrywajcie. Oczywiście, często takie „zatajanie” wynika zwyczajnie z niewiedzy, na przykład dotyczącej przyjmowania leków. Ważne, by powiedzieć o wszystkim – nawet o zwykłej aspirynie, bo gdy tego nie zrobimy, zamazuje się obraz leczenia. Tak samo ważna jest informacja, z kim i kiedy się ostatnio spotykaliśmy oraz w jakich okolicznościach. Pamiętajmy: wirus jest przebiegły, nie od razu daje objawy, a my możemy zarażać. 

Jak na czas epidemii przeorganizował się szpital miejski? 

No cóż, nie ma już normalnych szpitali. Najnowsze rozporządzenie ministra zdrowia stanowi, że każdy szpital w Polsce ma być gotowy na przyjęcie pacjenta dodatniego, poczynając od izby przyjęć, poprzez oddziały, skończywszy na OIOM-ie. I faktycznie doświadczenia ostatnich dni ujawniają kolejne szpitale z ogniskami wirusa. Jak poradziliśmy sobie z tą nadzwyczajną sytuacją w szpitalu miejskim? Decyzją wojewody znaleźliśmy się na liście 32 ośrodków funkcjonujących w stanie tzw. podwyższonej gotowości. Zrobiliśmy zatem rzetelny rachunek sumienia: mamy dwa budynki – przy Kościuszki i Zygmunta Starego. Nie są nowoczesne, nie spełniają obecnych standardów wymaganych dla tego typu obiektów. Ale proszę mi wierzyć, to bolączka nie tylko naszego miasta – w całej Polsce większość szpitali tak ma. 

Postanowiliśmy rozdzielić funkcje. W budynku przy Kościuszki znajdują się oddziały zabiegowe: urologia, ortopedia, chirurgia ogólna, chirurgia dzieci, kardiologia i KOS-zawał, pediatria, interna z pododdziałem nefrologicznym i stacja dializ. Wydzieliliśmy izolatoria dla osób z podejrzeniem zakażenia z osobnym wejściem od Kościuszki. Wszystkie inne są zamknięte, co też rodzi olbrzymie problemy organizacyjne i logistyczne. Przed izbą przyjęć znajduje się namiot do wstępnej diagnostyki. Lekarze zbierają w nim wywiad, mierzą temperaturę. Jeśli z wywiadu wynika brak kontaktu z potencjalnym zakażonym, nie ma podwyższonej temperatury, taka osoba może wejść na izbę przyjęć. W przeciwnym wypadku kierowana jest do izolatorium. Zespół izby przyjęć jest wyposażony w maksymalne środki ochrony: maseczki FFP3, przyłbice, fartuchy. 

Ale okazuje się, że jakoś prześlizgnął się pacjent dodatni. 

Takich sytuacji nie da się uniknąć: pacjent nie miał typowych objawów, odpowiedzi, jakich udzielił w szczegółowym wywiadzie, nie wskazywały na to, że jest zakażony lub miał kontakt z taką osobą. Teraz, zgodnie z zaleceniami sanepidu, każdy zgłaszający się do szpitala jest traktowany jak potencjalne zagrożenie. 

Jak wygląda zabezpieczenie personelu? Pojawiają się głosy, że jest niewystarczające, brakuje wszystkiego: maseczek, przyłbic, kombinezonów. 

Proszę pani, żaden szpital nie jest wystarczająco przygotowany na takie uderzenie. Podkreślam: żaden. Pod naporem epidemii uginają się nawet najlepiej zorganizowane systemy zdrowotne. Musimy się z tym zmierzyć najlepiej, jak potrafimy. Od początku marca w szpitalu miejskim wydano pracownikom ponad dwa tysiące maseczek FFP3, czyli najbardziej chroniących przed zakażeniem. Wydano też ponad 22 tysiące maseczek chirurgicznych. Oczywiście, nie mamy wszystkiego pod dostatkiem i gdybym tak powiedział, skłamałbym. 
Jest olbrzymi problem z kupnem najprostszych fizelinowych fartuchów. Nie ma ich na rynku, staram się jednak zapewnić personelowi maksymalną ochronę. 

W czasie epidemii szpitale i przychodnie stały się niebezpiecznymi miejscami, w których najłatwiej o zakażenie. 

Niestety, to prawda. To błąd systemu opieki zdrowotnej – chodzi o brak kadry. Pracownicy ochrony zdrowia, i to nie tylko lekarze, ale i pielęgniarki, diagności, radiolodzy, technicy medyczni, pracują w wielu miejscach. 

Czyli mobilność służby zdrowia okazuje się największą słabością. 

Ale to nie dlatego, że wszyscy chcą tak ciężko pracować. Po prostu jest nas za mało.

Wróćmy do Gliwic i reorganizacji związanej z epidemią. Co zatem z budynkiem przy Zygmunta Starego? 

Jeżeli zostaniemy szpitalem jednoimiennym, łatwiej przekształcić cały budynek, stąd wybór tego przy Zygmunta Starego. Musieliśmy stamtąd wyprowadzić poradnie specjalistyczne, POZ oraz opiekę nocną i świąteczną. I tu z dużą pomocą przyszło miasto. Naprawdę w ekspresowym tempie przystosowano budynek po dawnym domu dziecka nr 2, tworząc bardzo bezpiecznie miejsce dla personelu i pacjentów – są tam odpowiednie śluzy, rejestracja jest zabezpieczona. Taka organizacja pozwala na przyjmowanie pacjentów ze wskazaniem do drobnych zabiegów chirurgicznych, ortopedycznych czy zwykłej zmiany opatrunków. Natomiast budynek przy Zygmunta Starego przystosowujemy do funkcji szpitala zakaźnego – budujemy śluzy bezpieczeństwa, prysznice, całe węzły sanitarne, żeby można bezpiecznie pracować i opuszczać to miejsce z gwarancją, że personel nie wynosi na sobie wirusa. Trwa budowa stacji dializ dla pacjentów dodatnich, która zakończy się prawdopodobnie w tym tygodniu. Przeznaczymy na ten cel nieużywany od jakiegoś czasu oddział chirurgii z salą operacyjną, a znajdą się tam dwa stanowiska do dializy wraz z respiratorami. Nie trzeba wówczas przewozić chorych na OIOM. Dzięki takiemu rozwiązaniu w systemie 24-godzinnym będziemy mogli wykonywać zabiegi około 18 pacjentom. 

Jak z finansami? Szpital jest zadłużony, a teraz jeszcze epidemia...

Na początku marca otrzymaliśmy spore wsparcie miasta – spółkę dokapitalizowano, przekazując ponad 16 mln zł. To dla nas ważne, bo już wtedy na rynku były poważne deficyty środków ochronnych. Wszystkie firmy, z którymi mieliśmy umowy, nie chcą czekać i jednostronnie je wypowiedziały. U jednej wcześniej zakontraktowaliśmy ubrania jednorazowe, teraz szalenie ważne. Cena na umowie – 3,5 zł, ale usłyszeliśmy, że już nie obowiązuje i skoczyła do 20 zł za sztukę! Tylko za gotówkę! Dlatego nie wyobrażam sobie, jakbyśmy funkcjonowali bez finansowego zastrzyku od miasta. 

A co z analizatorem immunologicznym i laboratorium do testów na COVID-19? 

Kupiło go również miasto i znajdzie się w budynku przy Zygmunta Starego. Posłuży do przeprowadzania testów immunologicznych, polegających na określeniu ilości przeciwciał występujących we krwi. Uzupełniają one badania genetyczne, prowadzone dla chorych z podejrzeniem COVID-19. Analizator, na który czekamy, może wykonywać wiele badań. Wraz z nim zamówiliśmy niezbędne odczynniki, pozwalające wykonać w pierwszych dniach około tysiąca oznaczeń. 

Będziemy je przeprowadzać przede wszystkim dla pracowników szpitala. Miasto, z rezerwy celowej, uruchomiło ponad 3 mln zł i z tych środków kupiło respiratory, dziś bardzo trudno dostępne. Docelowo w szpitalu znajdzie się 25 takich urządzeń, w tym trzy transportowe (już są). Dysponujemy dziewięcioma stanowiskami do znieczulenia ogólnego, również wyposażonymi w respiratory – ten sprzęt jest na salach operacyjnych. Oprócz tego miasto wspomogło nas w zakupie analizatorów parametrów krytycznych – jeden stanie w izbie przyjęć przy Kościuszki, drugi na oddziale pediatrii. Dzięki temu będzie można wykonywać podstawowe badania krwi w tych konkretnych miejscach, bez przemieszczania się po szpitalu. Co do pacjentów, w miarę możliwości lokujemy ich w salach jednoosobowych. 

Żyjemy w dużym napięciu, dotyczy to przede wszystkim lekarzy, pielęgniarek, wszystkich pracowników szpitala. A z emocjami bywa różnie...

To prawda, każdy inaczej reaguje na zagrożenie, a takim jest z pewnością nieznany dotąd wirus. Nie wolni od strachu są również lekarze, i tu postawy bywają różne. W szpitalach wszyscy jesteśmy na pierwszej linii, starając się w sposób jak najbezpieczniejszy wykonywać swoje zadania. Nie ukrywam, że bywa nerwowo, sam praktycznie nie rozstaję się z telefonem, a każdy dzwonek to skok adrenaliny. Po prostu uczymy się, jak żyć z wirusem. Chcę podziękować wszystkim osobom prywatnym, instytucjom, firmom, stowarzyszeniom, klubom sportowym za wielką bezinteresowną pomoc, którą otrzymują wszyscy pracownicy szpitala. Dziękujemy!

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj