Przez pandemię świat piłki nożnej zamarł. Tak nie było nawet w czasach wojny!
Rozmowa z Mariuszem Kowollem, autorem książki „Futbol ponad wszystko”.

Gliwiczanin Mariusz Kowoll w wielkim stylu wszedł na rynek autorów książek sportowych. Jego „Futbol ponad wszystko” to pozycja unikatowa. Temat piłki nożnej na Górnym Śląsku w okresie 1939-1945 był do tej pory poruszany szczątkowo. Dobrze, że to się zmieniło. Dzięki Kowollowi kibice odkrywają biografie nieznanych piłkarzy, dowiadują się setek informacji, a na światło dzienne wychodzi mnóstwo ciekawostek i anegdot, w tym wiele związanych z Gliwicami.

Skąd taka okładka książki?
To zdjęcie z meczu Niemcy-Rumunia z 1942 roku, który został rozegrany w Bytomiu. Było to wielkie wydarzenie dla regionu. Pierwszy raz się zdarzyło, by reprezentacja Niemiec przybyła na Górny Śląsk. Na mecz przyszło ponad 50 tysięcy widzów, nawet młodziutki Kazimierz Kutz. Dramaturgii, a jednocześnie dynamice fotografii dodaje widoczny nad boiskiem samolot. To przypomina, że jest czas wojny.

Skupiasz się na opisywaniu futbolu na Górnym Śląsku w latach 1939-1945. Skąd taki przedział czasowy?
Bo to są tragiczne, ale jednocześnie pasjonujące dzieje! W 1939 roku wschodnia część Górnego Śląska, która dotychczas należała do Polski, została włączona do Rzeszy. Grający dotychczas w osobnych ligach niemieccy i polscy piłkarze spotykali się w tych samych klubach, ich losy się splatały. W niemieckich zespołach grali zawodnicy znani z Ruchu Hajduki Wielkie (późniejszy Ruch Chorzów – przyp. red.), AKS-u Chorzów, Śląska Świętochłowice, 1. FC Katowice czy klubu Naprzód Lipiny. Na przykład zawodnik chorzowskich „Koniczynek”, Jerzy Wostal, reprezentant Polski, już jako Georg przeniósł się do Gliwic i tu kontynuował karierę. Temat piłki nożnej na niemieckim Śląsku wciąż jest mało znany, a wielu kibiców pewnie nie słyszało o takich zespołach, jak Vorwärts-Rasensport Gleiwitz czy SC Preußen Hindenburg.

Jak długo pracowałeś nad książką?
Blisko 10 lat. Godziny przesiadywałem w różnych archiwach i bibliotekach, korespondowałem z partnerami z Niemiec. W moje ręce wpadała głównie przedwojenna i wojenna prasa, ale nie tylko. Zdarzały się bezcenne dokumenty. W gliwickim archiwum natrafiłem na afisze zapowiadające mecze piłkarskie zarówno przed 1939, jak i w czasie wojny. Z nich dowiadujemy się, że nad Kłodnicą grały w latach 30. i 40. minionego stulecia takie kluby, jak Hessen Kassel, Schalke 04, FC Nürnberg czy DTSG Krakau. Powodem do satysfakcji było też odkrycie planów dzisiejszego placu Krakowskiego z 1911 roku. Na dokumencie naniesione są cztery boiska z informacją, jakie kluby, kiedy i w jakich godzinach mogą z nich korzystać.

Od początku miałeś pomysł, jak poprowadzić narrację książki?
Nie. Najpierw tylko notowałem, fotografowałem, skanowałem, kserowałem. Potem, mając w miarę kompletny materiał, zastanawiałem się, jaką przyjąć strategię. Odrzuciłem pomysł pracy naukowej, bo suche nazwiska i daty mało kogo „kręcą”. W końcu jako punkt wyjścia przyjąłem wspomniany mecz z tytułowej okładki. Wokół jego bohaterów snuję różne opowieści.

W tym o gliwickich piłkarzach. Zacznijmy od Reinharda Schaletzkiego.
Rocznik 1916, szybki, dobry technicznie, imponował potężnym uderzeniem. Pochodził z Ligoty Zabrskiej. Działał tam lokalny klub SC Roland Steigern, w którym zaczynał przygodę z piłką. Potem przywdziewał barwy VfB 1910 Gleiwitz, aby następnie przejść do Vorwärts Rasensport Gleiwitz. Jeszcze przed wojną zadebiutował w reprezentacji Niemiec, w której zagrał dwa mecze i zdobył jedną bramkę. Niestety, w 1942 nie był już tym samym piłkarzem, co sprzed wojną. Kiedy Hitler zaatakował Polskę, on odbywał służbę wojskową. Trafił więc na front, brał udział w kampanii wrześniowej, potem walczył we Francji. Piętno wojny mocno się na nim odcisnęło. Nie był już fizycznie gotowy do uprawiania sportu na wysokim poziomie. Ale swoją opieką otoczył go Sepp Herberger (selekcjoner reprezentacji Niemiec w latach 1936-64, w 1954 roku zdobył sensacyjne mistrzostwo świata dla RFN – przyp. red.). Powoływał go na zgrupowania reprezentacji Niemiec, aby uhonorować jego postawę. Ale szans gry od selekcjonera już nie dostawał. 

W Bytomiu zatem na boisko nie wybiegł.
Nie, ale wciąż był – przynajmniej formalnie – członkiem kadry Niemiec. Jednak kiedy siły Rzeszy się kurczyły i każdy żołnierz był na wagę złota, Reinharda Schaletzkiego znowu posłano na bój. Został ciężko ranny w brzuch, leczył się w jednym z nadbałtyckich lazaretów. Po wojnie kopał jeszcze piłkę w Stuttgarcie.

Jego umiejętności porównujesz do samego Ernesta Wilimowskiego!
Bo mieli cechy wspólne. Urodzili się w tym samym roku, obaj reprezentowali swoje kraje jeszcze przed wojną. I jeden, i drugi świetnie dryblował, chociaż gliwiczanin grał bardziej zespołowo.

W okresie międzywojennym panowie się znali?
Na pewno. Klub Wilimowskiego, Ruch Hajduki Wielkie, spotykał się w meczach towarzyskich z drużynami z Gliwic. W książce opisuję, jak mutacja późniejszych „Niebieskich” z okresu wojny, tj. Bismarckhütter Sport Vereinigung 1899, zagrała towarzysko z VR Gleiwitz. Rywalizowano w Gliwicach, a goście niespodziewanie wygrali aż 6: 2. Trzy gole dla zwycięzców zdobył słynny Teodor Peterek. Po meczu piłkarze spotkali się przy szklance czegoś mocniejszego. Po jakimś czasie atmosfera się rozluźniła, zaczęły się śpiewy, żarty. A Peterek odśpiewał hymn Ruchu po polsku! Mimo że na sali byli nie tylko górnośląscy piłkarze, ale i działacze NSDAP, żadna nieprzyjemność go nie spotkała. Wszyscy rozeszli się w zgodzie.

Potem Reinhard Schaletzki i Ernest Wilimowski spotykali się w kadrze III Rzeszy. Przy okazji: jak oceniasz krok Wilimowskiego, który przed wojną grał z białym orzełkiem na piersi, a potem bronił barw Niemiec, jakby nie patrzeć – okupanta Polski.
Neutralnie. Staram się trzymać faktów, nie emocji. Prawdopodobnie Wilimowski nie miał tak naprawdę wyboru. Dziennikarz i historyk sportu Andrzej Gowarzewski stawia tezę, że jego matka była zagrożona wywiezieniem do obozu koncentracyjnego. Miało tak się stać, gdyby jej syn odmówił gry dla Rzeszy. Przypominam też, że Wilimowski musiał aż dwa lata czekać na powołanie do reprezentacji Niemiec. Powód? Niemoralne prowadzenie.

Chodzi o jego słynne ekscesy alkoholowe?
Nie tylko. Miał też opinię kobieciarza. Ale najgorsze, że, podobno, w trakcie gry w Ruchu przyjmował pieniądze, a to było ukrytym zawodowstwem. Tego typu praktyki wtedy surowo potępiano, więc władze niemieckiej piłki długo się zastanawiały, czy powoływać Wilimowskiego. Uważano, że reprezentant miał być wzorem sportowca i człowieka. Moim zdaniem, Wilimowski jest traktowany zbyt surowo, wciąż pokutuje narzucona w PRL-u narracja, że był zdrajcą, kolaborantem. A przypomnę, że w 1940 roku w Katowicach miało miejsce zgrupowanie dla najlepszych górnośląskich piłkarzy. Przyjechał Herberger, aby w swoim notesie spisać potencjalnych kadrowiczów. I tam pojawili się byli reprezentacji Polski. Herberger mocno interesował się Leonardem Piątkiem, który był trzykrotnie królem strzelców ligi śląskiej. A potępia się tylko Wilimowskiego…

Wróćmy na grunt gliwicki. Jakie kluby najbardziej liczyły się w Gleiwitz w momencie wybuchu II wojny światowej?
Zacznę od tego, że w III Rzeszy najwyższa klasa ligowych rozgrywek piłkarskich nazywała się Gauliga. Ten scentralizowany system składał się z dwóch rund, tj. rundy regionalnej – rozgrywanej w okręgach (po niemiecku gau to właśnie okręg – przyp. autora) oraz centralnej, w której zwycięzcy okręgów rywalizowali między sobą. Co do Śląska – najpierw istniała tu Gauliga Schlesien, którą potem podzielono na Gauligę Niederschlesien (Dolny Śląsk) i Gauligę Oberschlesien (Górny Śląsk). W 1939 roku w Gaulidze Schlesien grały dwa gliwickie kluby – wspomniany już Vorwärts-Rasensport Gleiwitz oraz Reichsbahn SG Gleiwitz. Ponadto doświadczenie gry w tej lidze miał za sobą klub z dzielnicy Szobiszowice – VfB Gleiwitz. Z kolei w drugiej lidze śląskiej grał zespół VfL Laband. W Sośnicy działał natomiast SC Germania Öhringen, a w Ligocie SC Roland Steigern.

Wcześniej, niczym meteoryt, zabłysnął i zgasł na piłkarskim niebie Ślonks Gleiwitz.
To był klub mniejszości polskiej w Gliwicach. Ambitni działacze zdołali spełnić wszystkie formalności i mimo problemów zarejestrowali Ślonsk. Jednak przy pierwszej lepszej okazji, w 1935 roku, usunięto klub ze śląskiego związku. Powodem były spóźnione składki. Inni też się spóźniali, ale patrzono na to przez palce. Tutaj znalazł się pretekst, aby odsunąć od rywalizacji propolską drużynę i z tego skorzystano.

Najsilniejszy w Gliwicach był Vorwarts-Rasensport Gleiwitz.
Tak, ten zespół kilkakrotnie wygrywał Gauligę Schliesen, a w 1936 roku zajął czwarte miejsce w mistrzostwach Niemiec. Była to drużyna związana z wojskiem, tak więc zdarzały się sytuacje, że młody piłkarz drużyny przeciwnej, zazwyczaj ten najlepszy, dostawał wezwanie przed komisję. I akurat w meczu nie mógł wystąpić… Dziwny zbieg okoliczności. (śmiech)

W 1940 roku w Helsinkach miały się odbyć igrzyska. W szerokiej kadrze na olimpijski turniej piłkarski było trzech gliwiczan. O Schaletzkim już mówiłeś. Pozostali dwaj to...
Johannes Nossek i Richard Kubus. Ten pierwszy był wybitnym piłkarzem, ale pozostaje zupełnie zapomniany. Grał jako stoper. Swoje umiejętności pokazał w 1939 roku, kiedy to reprezentacja niemieckiego Śląska zdobyła Puchar Związkowy Rzeszy. Gliwicki obrońca wzbudził zainteresowanie Seppa Herbergera. który odwiedzał go na treningach i podpowiadał, co jeszcze musi poprawić. Dał mu nawet zagrać 45 minut w nieoficjalnym meczu reprezentacji przeciwko kadrze Protektoratu Czech i Moraw (było to marionetkowe państwo czeskie, podporządkowane III Rzeszy – przyp. red.). Pilnował słynnego napastnika Josefa Bicana. Niestety, potem trafił na front. W 1943 pojawiła się w gazecie notka, że zginął na Wschodzie.

Richard Kubus miał więcej szczęścia.
Tak, zaliczył m.in. kampanię wrześniową, ale wojnę przeżył, zmarł dopiero w 1987 roku. Z zawodu był mechanikiem, przez lata pracował w gliwickiej fabryce papieru. Grał jako lewy obrońca, dysponował silnym wykopem, co wówczas było w cenie. Wraz ze starszym o trzy lata Wilhelmem Koppą stanowił mur nie do przejścia w VR Gleiwitz. W 1939 zagrał w reprezentacji przeciwko Słowacji.

Każdy szanujący się kibic w Niemczech czyta „Kickera”. I na okładce tego legendarnego czasopisma pojawił się w 1940 roku chłopak z Gliwic!
Mowa o Erneście Plenerze. On na świat przyszedł w Katowicach, ale dorastał już nad Kłodnicą. Napastnik VR Gleiwitz imponował skutecznością w drużynach młodzieżowych. Tylko w samym 1936 roku strzelił w juniorskich rozgrywkach aż 53 gole! Selekcjonerowi wpadł w oko we wspomnianym finale Pucharu Rzeszy, dostał powołanie do kadry. W niej zadebiutował na pozycji prawoskrzydłowego przeciwko Rumunii. Niemcy wygrali 9: 3, a Plener zdobył dwie bramki. Był odkryciem meczu, dlatego trafił na okładkę „Kickera”.

Plener przeżył wojnę, ale stracił nogę.
Jednak nadal grał w piłkę! Po 1945 roku zamieszkał w Bawarii i reprezentował klub ze Schweinfurt w piłce... siedzącej.

Twoja książka pełna jest anegdot. Mnie w pamięci utkwiła ta o ubitym tylko na jednej połowie boiska śniegu.
To był rok 1940. W 1 / 8 finału Pucharu Niemiec VR Gleiwitz trafił na Rapid Wiedeń. Mecz odbywał się nad Dunajem, ale gospodarze grali słabo. Do przerwy wygrywali tylko 1:0. Wtedy z pomocą przyszli kibice. Z racji tego, że przed spotkaniem mocno sypał śnieg, grało się wyjątkowo trudno, więc sympatycy Rapidu w czasie pauzy udeptali plac gry. Zrobili to jednak tylko na tej połowie, na której miał atakować Rapid! Ostatecznie skończyło się 6:1 dla wiedeńczyków. Wybuchł skandal, a szef niemieckich arbitrów, Carl Koppehel, osobiście zabrał głos w sprawie, piętnując zarówno niesportową postawę kibiców, jak i sędziego fajtłapę, który nie starał się temu zapobiec.

Do kiedy na Górnym Śląsku trwały rozgrywki piłkarskie?
Niemal do samego końca. Ostatni mecz odbył się 14 stycznia, a już tydzień później Armia Czerwona wkroczyła do Gliwic.
Rozmawiał Błażej Kupski 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj