Kibole biją się w swojej strefie, VIP-y w swojej. Podczas zamieszek, do jakich doszło na stadionie w czasie derbów, dostało się i pewnemu radnemu z Koalicji dla Gliwic. Jak mówią poinformowani, słusznie, bo radny był, delikatnie mówiąc, nieznośny.
                               
4 marca w nocy do izby przyjęć szpitala wielospecjalistycznego przy ulicy Kościuszki w Gliwicach wpadł pijany mężczyzna. Żądał lekarza, twierdząc, że podczas meczu na stadionie miejskim dostał petardą w ucho. Co mogło być zgodne z prawdą, gdyż derby Piast Gliwice – Górnik Zabrze zakończyły się w sobotę, 3 marca późnym wieczorem, zamieszkami. Pseudokibice palili race, rzucali petardami, niszczyli ogrodzenie murawy. 

Mężczyzna uskarżający się na silny ból ucha nie chciał jednak poddać się badaniu, za to się awanturował. Jak to pijany. Personel, najwyraźniej nie wiedząc, co z delikwentem zrobić, wezwał policję. Na miejsce przyjechał patrol z pierwszego komisariatu. Mundurowi chcieli awanturnika wylegitymować, lecz ten nie miał przy sobie dokumentów. Powiedział jednak, że nazywa się Krzysztof Kleczka. Radny Krzysztof Kleczka. Policjanci mieli te dane sprawdzić, po czym wyprowadzili człowieka na zewnątrz. 

- Kiedy go wyprowadzano, odgrażał się jeszcze lekarce – mówi świadek.

Zapytany o sprawę nadkomisarz Marek Słomski, oficer prasowy gliwickiej policji, potwierdza, że policjanci otrzymali prośbę o interwencję. Zgłoszenie pochodziło z izby przyjęć, gdzie, według lekarza dyżurnego, nietrzeźwy pacjent twierdził, że został wcześniej uderzony. Miał się też, według zgłaszającego, awanturować i równocześnie odmawiać diagnostyki. Słomski odmawia z kolei podania nazwiska awanturnika. 

- Patrol, który przybył na miejsce, stwierdził brak zagrożenia dla zdrowia, życia czy mienia. Z kolei lekarz dyżurujący przekazał naszym funkcjonariuszom, że pacjent nie wymaga hospitalizacji, a jego dalsze pozostawanie w izbie przyjęć jest niezasadne – komentuje Słomski. I przypomina, że policjanci mają prawny obowiązek zabezpieczenia człowieka znajdującego się w stanie nietrzeźwości. - Przekazujemy taką osobę najbliższym lub, gdy takowych się nie ustali, odwozimy do izby wytrzeźwień. W tym przypadku gliwiczanina przekazano rodzinie.

Pytanie, czy pijanym awanturnikiem był Krzysztof Kleczka, radny gliwickiej rady miasta z ramienia Koalicji dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza. Zapytaliśmy o to samego Kleczkę. 

Radny potwierdza, że tego dnia przyjechał do szpitala, ponieważ został uderzony przez nieznanego mężczyznę, kibica Górnika Zabrze. Na pytanie, po co przyjechał, skoro i tak nie dał się lekarzowi zbadać, odpowiada krótko: bolało go ucho. (Na marginesie – ten ból był zarówno przyczyną przyjazdu na izbę, jak i tego, że Kleczka nie dał się zbadać…)

Kleczka twierdzi, że nie awanturował się, a tylko „głośno i stanowczo mówił”. Pytanie, dlaczego w takim razie lekarz wezwał policję. Chyba nie z powodu głośniej, stanowczej mowy, bo wtedy mundurowi by nie przyjechali. Radny odpowiada szczerze, że... nie wie. Prosi przy okazji, by nie szukać sensacji tam, gdzie jej nie ma. 

Kleczka: nie jestem awanturnikiem
Udało nam się dotrzeć do świadków „pobicia” radnego. Otóż okazuje się, że otrzymał on cios nie tyle na stadionie, co w stadionowej strefie VIP, przeznaczonej dla widzów „specjalnych”. Jak twierdzą nasi informatorzy, radny był pijany i nieznośny, naprzykrzał się innym gościom (świadkowie twierdzą też, że taka sytuacja z udziałem Kleczki to „normalka”). 

W końcu jeden z kibiców, mając serdecznie radnego dość, przyłożył mu w twarz z otwartej dłoni. Kim był ów „oprawca”, świadkowie nie wiedzą. W strefie VIP zasiadają wszak nie tylko osoby z gliwickiego świecznika, ale i ich rodziny, biznesmeni, sponsorzy czy goście klubu. 

Radny KdG mówi z kolei, że ma poważny uraz ucha, co potwierdziła wizyta u specjalisty, zaś uraz ten spowodował silne emocje i przez to, być może, reakcja na pewne sytuacje była inna, niż miałoby to miejsce normalnie. 

- Jest mi przykro, że tak się stało. Nie jestem jakimś awanturnikiem i nie wdaję się w żadne tego typu konflikty – zapewnia Kleczka. - Po prostu się zdarzyło i proszę w żaden sposób nie łączyć tej sytuacji z poprzednią sprawą, sprzed kilku lat. Ubolewam nad tym, że państwo przez całą trwającą kadencję dostrzegacie tylko negatywny incydent z moim udziałem, natomiast wszystkie niewątpliwie dobre rzeczy, jakie robię, uchodzą państwa uwadze.

„Sprawa sprzed kilku lat”, o której wspomina Kleczka, to opisywana przez Andrzeja Sługockiego, dziennikarza „NG”, historia, w której radny oskarżony był o znęcanie się psychiczne i fizyczne nad dziećmi swojej konkubiny oraz samą konkubiną. Sprawą zajmował się prokurator i sąd. W jej toku doszło do ugody, radny miał zapłacić partnerce 180 tys. zł. Po rozpoznaniu sąd orzekł warunkowe umorzenie postępowania karnego, ustalając roczny okres próby.

Zagrożenia życia nie było
To, że Kleczka awanturował się, potwierdzono nam w szpitalu. Niestety, nie wiemy, jak bardzo pijany był wówczas radny. Policjanci nie przebadali go na zawartość alkoholu we krwi. Nadkomisarz Słomski ich tłumaczy. 

- Policjanci nie stwierdzili na miejscu, w szpitalu, naruszenia porządku czy czynu zabronionego tego obywatela, w którym konieczne byłoby dokumentowanie (w celach dowodowych) stopnia jego nietrzeźwości. Gdyby mężczyzna został przetransportowany do izby wytrzeźwień, z pewnością byłby zbadany – mówi oficer prasowy.

Trudno nam się z tym zgodzić, biorąc pod uwagę fakt, że radny jest osobą publiczną, a personel szpitala zgłosił awanturę z jego udziałem. Poza tym Kleczka miał grozić lekarce.  

- Aby zaistniało przestępstwo groźby karalnej, postępowanie sprawcy musi wzbudzić w pokrzywdzonym uzasadnioną obawę, że groźba może zostać zrealizowana. Innymi słowy, pani doktor musiałaby poczuć się zagrożona spełnieniem gróźb i, co ważne, złożyć zawiadomienie. Do dziś takowe do policji nie wpłynęło, choć nadal istnieje możliwość i prawdopodobieństwo jego złożenia – komentuje nadkomisarz. - Dlatego też, z czysto pragmatycznego punktu widzenia, nie mogę ujawniać szczegółów, w tym słów, które wypowiadały osoby będące na miejscu interwencji. 

A co do niewykonania badań na zawartość alkoholu Słomski dodaje, że nie ma ono wpływu na ewentualny proces w takich sytuacjach. Dokumentowanie stopnia trzeźwości jest konieczne w innego rodzaju sprawach, np. przy kierowaniu pojazdami. 

A podsumowując i odnosząc się do słów Kleczki o nierobieniu sensacji. Krzysztof Kleczka jest gliwickim radnym, więc i osobą publiczną, prócz tego prezesem spółdzielni mieszkaniowej. Pełniąc takie funkcje, powinien być wzorem i przykładem, nie zaś wdawać się w awantury na wzór tych ze stadionowego „młyna”. 

Marysia Sławańska 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj