Miasto żąda od lokatora 15 tys. zł odszkodowania za rzekome zniszczenie centralnego ogrzewania. W świetle dokumentów widać coś wręcz przeciwnego – nie ma dowodu, by doszło do dewastacji, są za to takie, które mówią, że grzejniki i piec były inwestycją mieszkańca. Tylko niedopatrzenie?
Jerzy Chmielewski w pierwszych dniach grudnia dostał sądowy nakaz zapłaty na blisko 20 tysięcy złotych. Należność obejmuje rekompensatę za remont mieszkania, które zdał gminie kilka lat temu oraz koszty procesowe. 

- Świat zawirował mi przed oczami. Takie pieniądze to dla mnie majątek. Nie mam stałego zajęcia. Z zawodu jestem artystą plastykiem, ale sztuka nie jest w cenie. Żyję z pomocy społecznej, ledwo wiążąc koniec z końcem. Poza tym oburzająca jest bezpodstawność tych roszczeń. To ja czuję się poszkodowany – uważa Chmielewski. I przedkłada dowody.

Sprawa dotyczy instalacji CO w mieszkaniu przy ul. Mastalerza, które w styczniu 2012 r. malarz wymienił z miastem na inne, z jego punktu widzenia lepsze. Sporządzony na tę okoliczność protokół zdawczo-odbiorczy mówi, że w mieszkaniu jest instalacja etażowa, ale nic o jej stanie. To, że dokument milczy na ten temat, nie było dla zarządcy, spółki ZBM II TBS, przeszkodą, by w późniejszym czasie powołać go jako dowód winy lokatora. 

Cóż bowiem zaszło? Otóż administracja po fakcie dopatrzyła się nieprawidłowości w działaniu ogrzewania i dokonała jego wymiany z myślą o dalszym wynajmie mieszkania. Musiał upłynąć następny rok, by do lokatora dotarła ta informacja – wraz z fakturą na blisko 15 tys. zł.

I rzecz najdziwniejsza. Ogrzewania, które występuje w rozliczeniu zużycia lokalu, nie ma w umowie na jego najem. Bo gdy Chmielewski obejmował mieszkanie, grzejników nie było. Był kaflowy piec. Centralną instalację wykonał, przyznaje, że z pominięciem formalności, na własny koszt. Węglowy kocioł wstawił do piwnicy, poprowadził rurki, powiesił grzejniki. A potem przeprowadził generalny remont. 
– Nie tylko dlatego, żeby lepiej się mieszkało, ale tego wymagało po prostu moje poczucie estetyki – podkreśla malarz. 

Dla pana Jerzego dom był oczkiem w głowie. Miałem wtedy okazję w nim bywać, w związku z bojami o zamianę lokalu, który należał mu się poza kolejnością ze względu na stan zdrowia. Na każdym kroku widać było dbałość o porządek i czystość. Jakoś nie klei się z tym obrazkiem stan „zupełnego zdewastowania”,  o którym mówi druga strona. Pasuje za to opinia, że ogrzewanie było całe, sprawne i nadające się do użytku. Tak wypadło w ocenie uprawnionego instalatora. Chmielewski zamówił ją na wszelki wypadek, pamiętając, że instalacja pojawiła się w mieszkaniu nie całkiem legalnie.

- Zderzając fakty i dokumenty z tym, co utrzymują urzędnicy, wychodzi, że zdewastowałem coś, czego gmina mi nie przekazała, a idąc dalej – powinienem wyłożyć na jej szkody za coś, co było moje. To przecież czysty absurd. Kto tutaj jest poszkodowanym i kto komu jest winien pieniądze? – nie może nadziwić się pan Jerzy.

W pełni przekonany o swoich racjach, i idąc za poradą uzyskaną w ramach darmowej pomocy prawnej, pozostawił sprawę własnemu biegowi. Sąd w Gliwicach nie znalazł w niej jednak niczego zastanawiającego. W postanowieniu z września uznał roszczenia miasta i wydał nakaz zapłaty. Dopiero widmo komornika, bankructwa i straty dachu nad głową skłoniło mężczyznę do szukania profesjonalnej pomocy prawnej. 

- W argumentacji przedstawicieli gminy pełno jest luk i sprzeczności – uważa adwokat Tomasz Schreiber, pełnomocnik Chmielewskiego. – Mój klient nie miał najmniejszego wpływu na decyzję o wymianie instalacji oraz związku z kosztami tej nowej. Wystarczy spojrzeć na daty. Remont od momentu wyprowadzki dzieli rok, faktura za wykonanie prac pochodzi ze stycznia 2014, a wezwanie do zapłaty dopiero z grudnia tegoż roku. Co więcej. Od dnia, w którym doszło do odbioru mieszkania, do dnia złożenia pozwu minęło dużo więcej czasu niż trzy lata. W świetle prawa nawet ewentualne roszczenie należy uznać za przedawnione.

A co do powiedzenia w sprawie ma administracja? 
– Lokator wykonał ogrzewanie na własną rękę, nielegalnie, metodą gospodarską. Instalacja stanowiła zlepek elementów z różnych surowców: plastiku, miedzi, stali. Zwłaszcza łączenie dwóch ostatnich materiałów jest niedopuszczalne, ponieważ powoduje korodowanie instalacji. Z kolei piec nie posiadał atestów. To wszystko sprawiło, że ogrzewanie nie mogło zostać dopuszczone do użytku. Należało wykonać nowe, w świetle prawa – na koszt najemcy, który dopuścił się samowoli – przekazuje Violetta Rychlik z ZBM II TBS.   

Sprzeciw wobec nakazu zapłaty nadał ponowny bieg sprawie. 
– Szanse się wyrównały, mam adwokata. Tym razem sprawiedliwości powinno stać się zadość. Spokoju nie daje mi pytanie, czy padłem ofiarą urzędniczej pomyłki, czy też miasto, z pozycji silniejszego, niczym pazerny kamienicznik próbuje przerzucić na mieszkańca koszty własnej inwestycji – zastanawia się Chmielewski. 

Adam Pikul
wstecz

Komentarze (1) Skomentuj

  • z Szobiszowic 2023-09-18 20:57:37

    ADM na Dziewanny to pokomunistyczny skansen ! To towarzystwo powinno się rozpędzić na cztery wiatry ! ..