Ubiegły rok minął gliwickiemu zespołowi „Sąsiedzi” pod znakiem jubileuszu 20-lecia istnienia. Choć w tym roku idzie mu już 21. roczek, świętowanie trwa nadal.

Dwadzieścia lat temu, ten moment ta chwila... Jak to się wszystko zaczęło i gdzie? Kto pierwszy wpadł na pomysł założenia zespołu?

 

Jakub Owczarek (śpiew, bodhran): Zanim powstał zespół, a właściwie pomysł zagrania koncertu dla studentów w nieistniejącym już pubie „Krypta”, spotykaliśmy się już parę lat i grywaliśmy „na luzie” w knajpkach studenckich, zwłaszcza w (także już nie istniejącym) pubie „U Sąsiada”. Grywaliśmy przeważnie w składzie: ja (Jakub Owczarek), Dominika Płonka, Adrian Poznachowski i Rafał „Szyszka” Krzysztoń. Poza Dominiką wszyscy trzej studiowaliśmy na Politechnice Śląskiej.

W wakacje poprzedzające koncert w Krypcie popłynęliśmy na tygodniowy rejs po Mazurach i tam powstał pomysł założenia zespołu. To była moja inicjatywa i później przez kolejne lata motywowałem ekipę żeby się nie rozleciała, a łatwo nie było ;)

Po powrocie z Mazur postanowiliśmy się sprawdzić w bardziej wymagających okolicznościach, a mając dobre relacje z właścicielem Krypty Miśkiem, załatwiłem koncert dla studentów, gdzie po raz pierwszy mieliśmy zagrać i zaśpiewać do mikrofonów.

Pomyślałem też, że do pełni brzmienia potrzebowalibyśmy poszerzyć skład o głos niski (bas), wysoki (tenor) oraz przede wszystkim o skrzypce! Dość szybko udało nam się zorganizować ekipę. Domi załatwiła sprzęt nagłośnieniowy i próby w siedzibie Teatru A w Zabrzu, gdzie ćwiczyliśmy do występu.

 

Dlaczego wybraliście właśnie szanty i pieśni morza?

 

Kuba: Zanim zaczęliśmy spotykać się „U Sąsiada”, byłem już po kilku rejsach ze znajomymi z liceum i to właśnie na tych rejsach zarazili mnie miłością do pieśni morza – piosenek żeglarskich i szant. Wtedy też poznałem czołowych wykonawców piosenki żeglarskiej w Polsce, a byli to przede wszystkim Cztery Refy, Mechanicy Szanty, Ryczące Dwudziestki. Byłem tak zafascynowany klimatem piosenki żeglarskiej, że na naszych spotkaniach „U Sąsiada” przeważały właśnie pieśni morza.

 

„Broceliande”. Pokochałam tę płytę od pierwszego słuchania. Towarzyszyła mi na wielu wyjazdach, znosząc towarzystwo mojego fałszowania :). Jak długo przygotowywaliście tę płytę? Jaki był jej odbiór i jakie były następne?

 

Kamil Piotr Piotrowski (mandolina, śpiew): O dziwo nagrywanie tej płyty nie zajęło nam jakoś wiele czasu. Co prawda trwało dłużej, niż pierwszej („Wrócić do Derry” nagraliśmy w kilka dni), ale to z następną – „W kieszeni dolar” – było więcej problemów, ale o tym za chwilę. Materiał na „Brocka”, jak ją pieszczotliwie nazywamy, mieliśmy praktycznie gotowy w momencie nagrywania (zaczęliśmy w grudniu 2007, skończyliśmy w sierpniu 2008). To jest nasza pierwsza (choć druga w historii) płyta, którą nagrywaliśmy w pełni ten proces kontrolując. Produkował ją Kuba, który miał jej wizję od początku i zadbał o szczegóły. Nieoceniony okazał się też szef Alternativ Studia Adam Romański (nagrywamy u niego do dziś!). Podpowiadał, wspierał, cierpliwie tłumaczył. W porównaniu do „Derry” mieliśmy nowy skład, większe doświadczenie koncertowe, i możliwości muzyczne – lepsze wokale, stąd pojawiły się u nas szanty, lepsze instrumenty. Odbiór tej płyty był bardzo dobry, do dziś (a to już 11 lat od jej wydania) cieszy się uznaniem słuchaczy.

W 2011 roku z okazji naszych 10-urodzin nagraliśmy tzw. EP-kę, „Sąsiedzi. Folk & szanty. 2001-2011” czyli już nie singiel, a jeszcze nie album. Znalazło się na niej 6 utworów, w tym 4 nigdzie dotąd nie nagrane. Płyta trafiła do magazynów „Żagle” i „Podróże”, a dzięki wsparciu Miasta Gliwice mogliśmy ją wydać w oszałamiającym nakładzie… 50.000 egz. (tak, pięćdziesiąt tysięcy płyt!). Najdłużej trwało nagrywanie płyty trzeciej pt. „W kieszeni dolar”… śmiejemy się, że od momentu położenia pierwszych dźwięków gitary do wydania płyty – zmieniliśmy dwukrotnie skład, zmienił się repertuar i styl, zmieniła się idea płyty. Ostatecznie jej premiera odbyła się w marcu 2018 r. w legendarnej Piwnicy Pod Baranami w Krakowie. Ależ to było dla nas wydarzenie!

 

W sąsiedztwie Sąsiadów urodził się szacowny Festiwal. Ile to już edycji było? Planujesz następne?

 

Kamil: Festiwal Morza „Nad Kanałem” (2010-2017) to było od początku moje dziecko. Wspierali mnie w jego organizacji dzielnie Wojtek Małota z INVINI i Darek Opoka z GTW, ale większość spoczywała na moich barkach – nazwa, charakter, zespoły, program, promocja, materiały graficzne, kontakty z mediami, pozyskiwanie środków od sponsorów (wsparciem z miasta zajmował się Darek), wreszcie prowadzenie imprezy. Sąsiedzi byli gospodarzami festiwalu. Udało się zorganizować siedem edycji i na tym się skończyło. Jestem bardzo dumny z tego eventu. Zaprosiliśmy do Gliwic prawie wszystkie liczące się wówczas na scenie polskiej zespoły, przyjechali (od 3 edycji) także wykonawcy z zagranicy, w tym prawdziwe legendy szant: Pat Sheridan z Irlandii, Geoff Kaufman z USA, Jim Mageean z Anglii. Mieliśmy nawet najlepszy zespół folkowy plebiscytu Radia BBC2 – The Young’Uns z Anglii. Był slajdy, pokazy filmów żeglarskich, a nawet wspólne śpiewanie szant na Rynku. Cudny czas, cudna impreza, cudni ludzie. Po mojej przeprowadzce (i Fundacji Folk24) nie było komu się zająć organizacją, nie udało się już tego ducha wskrzesić w Gliwicach, więc nie wiem czy i kiedy będzie kolejna edycja. Ale że matka natura próżni nie lubi, od kilku lat organizujemy nową imprezę z Klubem Kiepury w Sosnowcu pt. „Folk nad Przemszą – Pieśni wędrowców”. Zapraszamy, w połowie września.

 

Graliście w wielu miejscach na świecie. Opowiedz mi o tych festiwalach - które wspominacie najbardziej?

 

Kamil: Każdy festiwal to dla nas wielka przygoda. Te polskie i te zagraniczne. Oczywiście zagraniczne mają dodatkowy aspekt podróży (głównie samolotami), poznawania nowych miejsc, kultur, ludzi.

Nasz ulubiony kraj to Francja, zagraliśmy tam jak dotąd na największej liczbie festiwali. Oczywiście najpierwszy to festiwal w Paimpol w Bretanii – najbardziej prestiżowy, jeśli chodzi o muzykę morza w UE. W weekend przybywa ponad 100 tys. gości i masa, naprawdę masa żagli. To prawdziwe święto morza i kultury morskiej i zawsze z wielką radością tam wracamy, a że chętnych co edycję jest dużo (ostatnio zgłosiło się ponad 800 zespołów) to cenimy te zaproszenia bardzo, bo udział to duże wyróżnienie dla nas. Zagraliśmy też na festiwalu w Traversees-Tatihou – występu tego jak się okazało zazdroszczą nam topowe zespoły szantowe z Francji. Cudnie było za oceanem (byliśmy trzykrotnie już) – na wielkim zlocie żaglowców nad Wielkimi Jeziorami czy w Mystic Seaport Museum (w tym muzeum odtworzono osadę wielorybniczą z XIX w. – wrażenie niesamowite – niemal cofnęliśmy się w czasie). Znów spotkało nas tam wyróżnienie, bo na festiwalu w Mystic wystąpiliśmy jako pierwszy i jak dotąd jedyny zespół z Polski. Norwegia i cudne Langesund, Holandia i Appingedam, Czechy i Przibram czy wreszcie odkryta niedawno Kanada i Toronto – to miejsca do których wracamy z radością, bo mamy tam już przyjaciół. Zjechaliśmy trochę świata, ale nadal nie dotarliśmy do Liverpoolu i do Irlandii. To jeszcze przed nami (ja sam już zaliczyłem i to nie byle jakie festiwale).

 

Skład zapewne się zmieniał. Kto tworzył i tworzy Sąsiadów?

 

Kamil: Składów na przestrzeni tych 20 lat było kilka. Jak wraz z Markiem Wiklińskim trafiłem do Sąsiadów w grudniu 2005. Od tamtej pory mieliśmy już 3 gitarzystów i doszedł drugi skrzypek. Dziś Sąsiedzi to siedem wokali i kilkanaście instrumentów. Żartujemy, że jesteśmy przekleństwem akustyków, tych kiepskich – ale tak naprawdę po zepsutym przez kiepskie nagłośnienie koncercie wcale nam nie do śmiechu. W sumie przez zespół przewinęło się już ponad 20 osób, od początku w zespole jest Dominika Płonka (śpiew, flety), zakładał też Sąsiadów Jakub Owczarek (śpiew, bodhran), ale miał kilka lat przerwy. Z aktualnego składu kolejno dołączali: Ela Król (skrzypce, śpiew), Marek „Wiklina” Wikliński (śpiew, koncertina, bodhran, drumla, opowieści), Kamil Piotr Piotrowski (mandolina, śpiew), Mirosław Walczak (2-gie skrzypce, śpiew), Dawid Patalong (gitary, śpiew).

 

Nie mieszkacie w jednym mieście - jak udaje Wam się trwać? Mieć próby? Koncertować?

 

Kamil: Coraz trudniej. Akurat odległość to nie problem, nawet dla mnie – obecnie wrocławianina. Gorzej jest z czasem. Praca, rodziny, nowe obowiązki powodują, że wygospodarować kilka godzin na próby jest coraz trudniej, ale mimo to się udaje i działamy.

 

Jakie macie plany na najbliższy czas? Na kolejne 20 lat :)?

 

Kamil: Na razie świętujemy pierwsze dwadzieścia, bo jest co. Ponad 500 zagranych koncertów, w tym w takich miejscach, do których nie dotarli na razie inni „folkowi szantowcy” jak wspomniane Paimpol, Mystic (mekka szantymenów), ale też Piwnica Pod Baranami, Filharmonia Opolska, czy Ruiny Teatru w Gliwicach. Tysiące przejechanych kilometrów, odwiedzanych miast, w tym trzykrotnie za oceanem (też niewielu z naszej sceny tam dotarło). Organizacja własnych festiwali – w Gliwicach kiedyś i w Sosnowcu obecnie. Cztery płyty CD o łącznym nakładzie 65 tys. egz. (sic!) i jeden winyl (sic!) – pierwszy szantowy winyl w XXI w. w Polsce, a i duże prawdopodobieństwo, że na świecie. Mamy parę takich „spektakularnych” osiągnięć :))). Nawet ostatnio też zaskoczyliśmy świat…

W ramach jubileuszu 20-lecia wydaliśmy właśnie singla pt. „Here’s a Health”. Premiera na Spotify, Apple Music, YouTube Music, Deezer i innych kanałach streamingowych była 19 grudnia. Ale nie jest to zwykły singiel – nie bylibyśmy Sąsiadami, gdybyśmy nie wymyślili czegoś extra! Otóż pierwszy w historii muzyki nasz singiel, to także pierwszy singiel na świecie nagrany w przełomowej technologii audio, wynalezionej przez śląskiego inżyniera elektronika, która właśnie wchodzi na rynek – mowa o „PONA sound”. Nikt przed nami jeszcze w niej nie nagrywał, a to może być prawdziwa rewolucja w branży! Ta technologia sprawia, że muzyka brzmi inaczej, pełniej, lepiej, no i nie są potrzebne już miksy końcowe :))).

Plany? Grać, żeby już wirus odpuścił i byśmy znów mogli grać, bo nie da się świętować za bardzo bez koncertowania, więc chcemy to nadrobić. Na początku roku planujemy wydanie singla na nośniku – jakim, o tym opowiemy na naszej www.sasiedzifolk.pl i na FB „sasiedzifolk” po nowym roku. Będzie też jubileuszowy kufel na piwo z odpowiednim nadrukiem, no i przymierzamy się do pierwszego w historii muzyki naszego teledysku, właśnie do utworu „Here’s a Health”. To wszystko nie byłoby możliwe bez wsparcia naszego mecenasa od lat – firmy QNT z Zabrza. Co ciekawe wymyśliliśmy też, by premiera klipu odbyła się na wielkim ekranie w Arenie Gliwice (może ktoś z czytelników chciałby pomóc to zorganizować?).

Niespełniony na naszej liście nadal jest wypad do Irlandii i Australii, chcielibyśmy znów zawitać do Kanady ale najbardziej brakuje nam miejsca do koncertowania w Gliwicach. Odkąd lat temu 14 zniknęła nasza Taverna Folkova „Latarnia” nie bardzo jest gdzie pośpiewać i pograć w dobrych akustyczno-bytowych warunkach przy piwie. Chcielibyśmy wrócić do regularnego koncertowania w Gliwicach, w końcu to nasze miasto, tu się zaczęła nasza przygoda z muzyką morza, która mamy nadzieję potrwa nie tylko następne 20 lat ale i dłużej.

Z Sąsiadami rozmawiała Adriana Urgacz-Kuźniak

 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj