Kyjzy, zymfty, taszyntuchy, czy hefty to zaledwie kilka propozycji, które można nabyć podczas zakupów po śląsku. W jednym z marketów spożywczych w Knurowie znalazły się tabliczki z nazwami produktów po śląsku. Krótkie nazwy mogą być początkiem przywrócenia języka śląskiego do łask.   
Z Adrianem Goretzkim – 31-letnim Ślązakiem od pokoleń, który urodził się w Rudzie Śląskiej, a na co dzień prawnikiem i pasjonatem języka śląskiego rozmawia Patrycja Cieślok-Sorowka.

Tabliczki produktów spożywczych w języku śląskim, a tuż obok przetłumaczone nazwy na język polski wydają się być dość oryginalnym pomysłem, by przypomnieć, a może i nauczyć mieszkańców mówienia w języku śląskim…  Skąd pomysł na taką akcję?
Pomysł tak naprawdę przyszedł od klienta, a mowa o jednej z sieci marketów - firmie Kaufland, która zgłosiła się do nas z propozycją przetłumaczenia kategorii produktów, które znajdują się w sklepie. Pracowaliśmy kilka miesięcy nad przetłumaczeniem kilkuset nazw produktów.

Obecnie w Knurowie oraz w Katowicach można zrobić zakupy po śląsku. Czy akcja będzie miała kontynuację w kolejnych marketach na terenie całego województwa śląskiego? 
Mam nadzieję, że tak naprawdę to jest dopiero początek. Liczę, że będzie więcej marketów, gdzie znajdą się śląskie nazwy. Odzew ludzi był bardzo dobry i myślę, że przerodzi się to w działanie na większą skalę w województwach śląskim i opolskim, w historycznie górnośląskich miejscowościach. Wiem, że jeden z posłów z Tarnowskich Gór wystosował pismo do zarządu firmy, by tabliczki ze śląskimi nazwami pojawiły się właśnie w Tarnowskich Górach, jest odzew i zainteresowanie, a to cieszy najbardziej.

Język śląski w ostatnich czasach wydaje się być zapominany, a ludzie młodzi nie zawsze chcą godać po śląsku, częściej za to wybierają slang młodzieżowy. Czy to jest ten czas, by wskrzesić język śląski? 
Jestem dumny z mówienia w języku śląskim. Uważam, że śląski ciągle jest żywym narzędziem komunikacji w wielu górnośląskich miastach, czy wsiach, chociażby w moim pokoleniu, czyli 30-latków, ale i starszych osób. Język śląski nam, Górnoślązakom, pozwala się komunikować, bo przecież wielu z nas mówi tak w domu. Co ciekawe, w ostatnim przeprowadzonym spisie powszechnym ponad 500 000 osób zdeklarowało, że język śląski jest ich pierwszym językiem do kontaktu z innymi. Śląskie oznaczenia w sklepie spożywczym to ukłon marki w stronę śląskiego klienta, ale i propagowanie języka w taki sposób, że jest to coś normalnego, a nie musi to być kabaret, czy wierszyk recytowany na akademii, że w dalszym ciągu jest narzędziem komunikacji, można przedstawiać go w zwyczajnych sytuacjach, jak chociażby w sklepie, w którym każdy z nas robi codziennie zakupy.    

To pomysł zaledwie na chwilę, czy jednak długotrwała akcja? 
Mam nadzieję, że akcja będzie na stałe, tym bardziej, że pomysł został odebrany przez społeczeństwo bardzo pozytywnie. Projekt ma potencjał, a to nie wszystko, bowiem jest to mały krok w kierunku szerzenia języka śląskiego. Mam nadzieję, że napisy zostaną na stałe, a może i uda się dodatkowo rozpropagować je w kilku innych górnośląskich miastach.

Język śląski jest trudnym językiem do nauki?
Dla Polaków absolutnie nie, jeżeli ktoś mówi w języku polskim, to nauczy się go bardzo szybko, nie jest on trudniejszy od języka angielskiego, czy innych języków słowiańskich. Od kilku lat mamy kurs języka śląskiego online i kilkaset osób ukończyło go z dobrymi rezultatami, także dla chcącego nic trudnego. Nawet mój znajomy Kaszub taki kurs śląskiego ukończył i był w stanie pisać do mnie maile w tym języku.

Jak jest z językiem śląskim, jest się czym martwić?
Nie jest tak źle, to nie jest język, który wymrze w ciągu jednego pokolenia, natomiast może być lepiej. Trzymam kciuki, żeby język śląski zyskał status języka regionalnego, na równi chociażby z kaszubskim, a co za tym idzie, mógł być nauczany w szkołach.

Jaka jest Pana misja w tym wszystkim? 
Moim celem jest to, by język śląski utrwalić w społeczeństwie. Chciałbym, aby ten język trafił w końcu do szkół, by jak najwięcej osób czuło dumę z mówienia po śląsku, chwaliło się  znajomością tego języka. Sytuacja może być jak w Irlandii, bowiem po irlandzku tak naprawdę na co dzień mówi niewiele osób, został zastąpiony przez język angielski, jednak jest powszechnie znany i postrzegany jako ważny element tożsamości i dziedzictwa kulturowego. Po prostu chodzi nam o to, by język przetrwał i żeby osoby, które go znają były dumne z tego, że mówią w swoim własnym, mniejszościowym języku.  

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj