Trwa batalia o uratowanie Wilczych Dołów i zmianę projektu miejskiej inwestycji. Przybywa głosów pod obywatelską petycją, a społecznicy planują założenie stowarzyszenia. 
Wszyscy zgadzają się z tym, że planowany zbiornik jest duży: protestujący mieszkańcy, projektanci, prezydent Gliwic i jego pierwszy zastępca. Ale tylko ci pierwsi widzą, że budowa nieodwracalnie zniszczy dziką ostoję przyrody. Nie wyobrażają też sobie, by Wilczych Dołów, jakie wszyscy znają, miało już nie być. 

Celebryta oczkiem w głowie 

O ile do niedawna były modne dzielnicowo, o tyle teraz stały się miejską atrakcją. Przyjeżdżają tam ludzie nawet spoza Gliwic, chcąc zobaczyć miejsce, które w ostatnich tygodniach zyskało status celebryty. I to takiego, za którym murem stanęło wielu mieszkańców nie tylko Sikornika, Wójtowej Wieś, osiedli Wiśniowe Wzgórze i Nowe Wiśniowe. Uroczysko widać więc na fotografiach, jest motywem przewodnim sąsiedzkich rozmów, znalazło się na banerach, ulotkach, w mediach. Dla ratowania Wilczych Dołów zaangażowani aktywiści i społecznicy zrobili wiele. I deklarują, że to nie koniec. 

Ratujmy zielone płuca Sikornika 

Projekt według opracowania firmy Biprowodmel z Poznania zakłada utworzenie w Wilczych Dołach gigantycznego suchego, kamiennego zbiornika o powierzchni 79 tys. m kw. z betonową konstrukcją zapory (od strony północnej i południowej po 570 i 270 m długości korpusu zapory czołowej!) w bezpośrednim sąsiedztwie Sikornika i Wójtowej Wsi. Realizacja projektu wymaga między innymi: wycięcia 662 drzew oraz usunięcia krzewów z powierzchni 1094 m kw., przeniesienia i skanalizowania fragmentu koryta rzecznego, znaczącej negatywnej ingerencji w miejscową strukturę hydrogeologiczną.
 
Sprzeciwia się temu bardzo duża grupa mieszkańców, która w marcu 2020 roku zainicjowała akcję „Ratujmy zielone płuca Sikornika”. Przygotowano petycję do prezydenta Gliwic i Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, specjalne banery informujące o akcji, zorganizowano także imprezę edukacyjno-integracyjną, której finałem było wspólne zdjęcie z drona. 

Entuzjazm więc nie słabnie, choć pojawiają się głosy, że to walka przegrana, bo urzędnicy i tak postawią na swoim. 

– Wcale tak nie uważamy. Należy podjąć działanie, stanąć w obronie, wykorzystać specjalistów, naszą wiedzę, bo jeśli się poddamy i nie spróbujemy, stracimy szansę na kształtowanie naszego najbliższego otoczenia – mówią zgodnie osoby zaangażowane w ratowanie Wilczych Dołów. 

Zadaj pytanie prezydentowi i zdziw się 

29 maja na antenie radia CCM można było publicznie przepytać Adama Neumanna, prezydenta Gliwic, właśnie w sprawie kontrowersyjnego projektu suchego zbiornika retencyjnego.

Pytań było dużo, a odpowiedzi prezydenta wywołały internetową burzę. Szczególnie bulwersowały te dotyczące aktualności ekspertyzy, na podstawie której wykonano projekt (jedna jest z 2009, druga z 2012 r.!), przeskalowania rozmiarów zbiornika (prezydent twierdził, że tak nie jest), stwierdzenia, że inwestycja zajmie niewielki fragment Wilczych Dołów i będzie terenem przyjaznym przyrodniczo. 

Z najbardziej, zdaniem społeczników, kontrowersyjnych wypowiedzi prezydenta stworzono coś na kształt listy przebojów: każdy mógł w internecie, w grupie facebookowej „Ratujmy Wilcze Doły”, zagłosować na swój „ulubiony” typ. Zwyciężyło stwierdzenie: „Teren przeznaczony pod inwestycję to niewielki fragment Wilczych Dołów”. 

Władza chce rozmawiać z mieszkańcami. Ale po swojemu

Po akcjach i medialnym zainteresowaniu, w urzędowym biuletynie ukazał się artykuł precyzujący stanowisko miasta w sprawie zasadności budowy suchego zbiornika. 

To tak: na etapie projektowym przeanalizowano zapisy miejskich planów zagospodarowania przestrzennego, biorąc pod uwagę istniejące oraz planowane w pobliżu inwestycje. Jak twierdzą urzędnicy, wielkość zbiornika musiała zostać dostosowana do aktualnych i przyszłych potrzeb. Projekt powstawał długo, wymagał wielu fachowych analiz. Został szczegółowo przemyślany i uwzględnia wszelkie normy i wytyczne. Zieleń pokrywać będzie ponad 70 proc. tego terenu, a tylko 1,3 proc. zajmą elementy betonowe, niezbędne do wykonania urządzeń hydrotechnicznych.

 – Nowy obszar nad Wójtowianką na co dzień ma służyć mieszkańcom. Natomiast sporadycznie, w czasie powodzi oraz wystąpienia zwiększonych opadów atmosferycznych, zbiornik ma pełnić funkcje retencyjne. Rozważane jest zatrzymywanie niewielkiej ilości wody w dolnej części niecki jako elementu zmieniającego mikroklimat i urozmaicającego to miejsce, z możliwością używania jej także do innych celów, np. podlewania roślin w czasie suszy – tłumaczą urzędnicy.

Na utworzenie zbiornika retencyjnego miasto pozyskało duże dofinansowanie ze środków unijnych poprzez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Koszt to ok. 20 mln zł, z tego ponad 14 mln to wsparcie z UE.

Jak podkreśla miasto, jeszcze kilka lat temu (a zatem w chwili, gdy przygotowywano projekt) nie można było uzyskać dotacji na funkcje inne niż hydrotechniczne. Ale unia zrewidowała swoje podejście i odtąd można już otoczenie takiego obiektu urządzić po swojemu, więc miasto z tej okazji skorzystało.
 
Jak będzie wyglądało to urządzanie? Ziemny zbiornik powstanie w naturalnej dolinie, po odpowiednim wyprofilowaniu terenu. Dróżki wokół pozostaną na obecnym poziomie, a stopień nachylenia skarp umożliwi bezpieczne wykorzystanie rekreacyjne terenu przy zbiorniku i wokół niego. Formowanie dotyczyć będzie niewielkiego odcinka potoku o długości około 600 metrów. 

Przygotowanie wielowariantowej koncepcji zagospodarowania urzędnicy chcą jak najszybciej powierzyć architektowi krajobrazu. 

„Przykładowo wokół ziemnego zbiornika może powstać ścieżka pieszo-rowerowa. Można też przygotować miejsca piknikowe, ustawić ławki dla osób starszych, urządzić siłownię na świeżym powietrzu, miejsce dla rolkarzy albo zaplanować małą łąkę lub plażę z leżakami. Równie istotne jest wyeksponowanie potoku i roślin oraz stworzenie zielonych kompozycji dobrze wpisujących się w otoczenie, dlatego przewidziano nasadzenia nowych drzew, krzewów i traw. Teren może być częściowo oświetlony”, czytamy w artykule z biuletynu. 

Władza deklaruje, że chce rozmawiać z mieszkańcami, ale nie o projekcie, lecz o zagospodarowaniu terenu już po wybudowaniu zbiornika. Takie działanie nie satysfakcjonuje społeczników, którzy chcą mieć realny wpływ także na inne etapy inwestycji. Najlepiej na wszystkie. 

Nic o nas bez nas. Wilcze Doły rządzą 

Najważniejszym wydarzeniem, na jakie czekała strona społeczna, była debata online. Jej organizatorzy – gliwickie koło Platformy Obywatelskiej „Aktywni” – zaprosili przedstawicieli urzędu miejskiego, więc wiceprezydenta Mariusza Śpiewoka oraz urzędników nadzorujących projekt, a także stronę społeczną, którą reprezentowali: Emilia Wnękowicz-Augustyn, lekarka i autorka petycji „Ratujmy Wilcze Doły”, Magdalena Malara, specjalistka ds. środowiska, Maciej Wolski, projektant budowlany, Michał Laska, doktor nauk o Ziemi, Dawid Pasieka, inżynier budownictwa, Przemysław Hojowski, przewodniczący Rady Dzielnicy Sikornik oraz Jakub Słupski, współzałożyciel stowarzyszenia Miasto Ogród Gliwice. Debatę moderowali prof. Marek Gzik, szef koła i Katarzyna Kuczyńska-Budka, radna i wiceszefowa „Aktywnych”. 

Przez ponad dwie godziny wymieniano się argumentami. Miasto przekonywało, że zbiornik to konieczność, bo uratuje przed powodzią (ale też przyznało, że może do niej dojść dopiero za lat kilkanaście), nie kryło, iż będzie to głęboki wykop, jednak nie zatopiony w betonie (tutaj zastępca prezydenta Śpiewok oburzał się na medialne porównania inwestycji do 11 boisk czy placów Krakowskich wylanych betonem), lecz zaaranżowany trawą oraz kamiennym tłuczniem. Powstanie strefa rekreacyjna i w jej przyszłe kształtowanie na pewno włączą się mieszkańcy – tę deklarację urzędnicy powtórzyli kilka razy. Nie potrafili jednak odpowiedzieć na pytania strony społecznej, dotyczące rażącego przeskalowania obiektu (gubili się też w wyjaśnieniach projektanci z Poznania) oraz pominięcia w inwentaryzacji przyrodniczej fauny występującej w Wilczych Dołach. Ponadto Śpiewok krzywił się, gdy mówiono, że petycja zyskuje coraz więcej zwolenników i podpisało się pod nią ponad cztery tysiące osób. 

– Mam wątpliwości, na ile zrobiono to świadomie. Gdyby mieszkańcy znali ten projekt, być może wielu z nich wcale by się pod petycją nie podpisało – tak na początku debaty mówił zastępca prezydenta. Na koniec złagodził nieco ton i wskazał, że petycji oczywiście nie ignoruje, bo to wyraźny sygnał płynący od społeczności lokalnej. 

– Dobrze, że jest taki ruch, bo to przejaw demokracji i samorządności – dodał. Mniej labilny był już, jeśli chodzi o propozycje strony społecznej, dotyczące budowy nie jednego ogromnego zbiornika, a trzech mniejszych, bo wówczas ingerencja w środowisko nie byłaby tak gwałtowna, a zniszczenia dzikiej przyrody i miejsca rekreacji znacznie mniejsze. 

– Nie, takiej możliwości nie widzę, uważam, że będzie to o wiele gorsze rozwiązanie, niż to proponowane przez miasto – podsumował Śpiewok.

Po debacie... więcej wątpliwości 

Liczba głosów pod petycją rośnie ( jest ich już ponad 5000!), emocje po debacie nieco stygną, choć wciąż utrzymują się na wysokim poziomie. Wnękowicz-Augustyn, autorka petycji i aktywistka społeczna, przyznaje, że był to pierwszy poważniejszy ruch w kierunku dyskusji z prawdziwego zdarzenia, jednak tematu absolutnie nie wyczerpano, a główny zarzut społeczników, dotyczący wielkości zbiornika, nie został wyjaśniony. 

 – Nadal bowiem nie widzimy merytorycznego uzasadnienia, dlaczego jest dwukrotnie większy, niż wynika to z ekspertyzy, na bazie której powstał. W trakcie debaty zrodziły się dodatkowe pytania. Na przykład o próbę rekompensaty zieleni, bo propozycje miasta, w naszym odczuciu, nie są satysfakcjonujące. Co więcej, uważamy, że taka rekompensata jest praktycznie niemożliwa – dodaje lekarka. 

Bardzo dotknęły ją też słowa zastępcy prezydenta, dotyczące petycji. Przygotowano ją bardzo pieczołowicie, wskazując na sedno sprawy, korzystając z wiedzy specjalistów. 

– Jako autorka odpowiadam za jej treść, nie za to, co w związku ze sprawą pojawia się w internecie – Wnękowicz-Augustyn jest przekonana, że ci, którzy się pod petycją podpisują, dokładnie ją czytają. 
Dawid Pasieka, przedstawiciel wspólnoty osiedla Wiśniowe Wzgórza, podziela zdanie Wnękowicz-Augustyn: debata przyniosła jeszcze więcej pytań i wątpliwości. 

– Utwierdziła nas w przekonaniu, że nasze działania mają sens, a projekt wymaga profesjonalnej weryfikacji oraz konsultacji z najbardziej zainteresowanymi, czyli mieszkańcami. Nadal nie wiemy, skąd sprzeczność pomiędzy ekspertyzą GIG a projektem w kontekście objętości zbiornika, nadal nie wiemy, dlaczego miasto nie dokonało całościowej, kompletnej inwentaryzacji przyrodniczej. Natomiast stwierdzenia projektanta o tym, że nie rozpoznał w stu procentach terenu branego pod uwagę w obliczeniach, zapewnienia, że miasto myśli o zagospodarowaniu obszaru przyległego do Wilczych Dołów, mimo że nie jest właścicielem terenów poza obrysem zbiornika – wylicza Pasieka. 

Działania społeczników są wielotorowe i na coraz większą skalę. Do zespołu aktywistów wciąż też dołączają „nowi”, ze swoją wiedzą i doświadczeniem. Teraz wszyscy oczekują na przekazanie przez miasto kluczowych dla inwestycji dokumentów, przygotowują kolejne pismo z argumentacją potwierdzającą stanowisko strony społecznej, by ponownie spróbować przekonać urzędników do anulowania przetargu. Będą też apelować o konsultacje społeczne, chcąc w ten sposób przekazać pomysły na zabezpieczenie przeciwpowodziowe miasta, uwzględniające współczesne problemy suszy, poszanowanie przyrody oraz interesy mieszkańców. 

Czy zbiornik jest ratunkiem przed powodzią? 

Jakub Słupski ze stowarzyszenia Miasto Ogród Gliwice nie czuje się po debacie uspokojony. 

– Przeciwnie, dowiedzieliśmy się, że głównym celem projektowanego zbiornika, wbrew wcześniejszym twierdzeniom władz, nie jest powstrzymanie zalewania szpitala przy Nowym Świecie, ale umożliwienie bardzo intensywnej zabudowy Wójtowych Pól. Jak informowali projektanci, gigantyczne rozmiary zbiornika wynikają jakoby (bo konkretnych danych dotąd nie poznaliśmy) z przyjęcia za podstawę obliczeń sytuacji, w której całość okolicznych terenów jest zabudowana, również przez zakłady planowane przy obwodnicy – a więc tak naprawdę zbiornik nie jest koniecznym ratunkiem przed powodzią, tylko narzędziem realizacji określonej koncepcji rozwoju przestrzennego, jaką przyjęły władze Gliwic – wyjaśnia Słupski. 

Jego zdaniem, koncepcja jest błędna, nieprzemyślana i prowadzi do długofalowych negatywnych konsekwencji zarówno przyrodniczych, jak i urbanistycznych. 

– W praktyce oznacza to, że Gliwice zamierzają do tego stopnia ułatwić życie inwestorom, że chcą zbudować za nasze, publiczne, pieniądze gigantyczny zbiornik przeciwpowodziowy, jednocześnie całkowicie niszcząc cenny przyrodniczo krajobraz Wilczych Dołów, wycinając blisko 700 drzew i pozbawiając zarówno obecnych, jak i przyszłych mieszkańców tych terenów jedynego obszaru zieleni oraz rekreacji. Nie może być na to zgody – dodaje Słupski. 

Zauważa też, że obraz sytuacji, jaki wyłania się w miarę ustalania kolejnych faktów związanych z inwestycją zaplanowaną przy znikomym udziale społeczeństwa i w zaciszu gabinetów, jest coraz bardziej niepokojący. Okazuje się, że zbiornik wcale nie musi mieć tak gigantycznych rozmiarów, dwukrotnie przekraczających zalecenia ekspertyzy Głównego Instytutu Górnictwa, na której oparto plany. 

– Być może dla uratowania Wilczych Dołów wystarczyłoby dostosować do rzeczywistości zapisy planu miejscowego, zmienić lokalizację kolektorów deszczówki i, zamiast jednego giganta, zaplanować od nowa kilka mniejszych zbiorników, z udziałem architekta krajobrazu i z wykorzystaniem istniejących od dawna poniemieckich urządzeń hydrologicznych – Słupski jest przekonany, że obecne plany oznaczają dla Dołów katastrofę ekologiczną i nie mają logicznego uzasadnienia, budzą więc uzasadniony sprzeciw coraz szerszych grup mieszkańców. 

Obiekt budzący złe emocje 

Radna Katarzyna Kuczyńska-Budka, autorka interpelacji w sprawie Wilczych Dołów, współinicjatorka debaty i jedna z jej moderatorek, także cieszy się, że doszło do rozmowy o przyszłości Wilczych Dołów. 

– I choć wydaje się, że realizacja inwestycji jest przesądzona, mam nadzieję na korekty planów, pozwalające zachować ten teren jako miejsce spacerów i rekreacji. Liczę również, że miasto raz jeszcze przyjrzy się projektowi pod kątem rozmiaru zbiornika. Po spotkaniu nie mam bowiem przekonania, że powinien on być tak duży – radna wskazuje też, że po raz pierwszy, właśnie podczas debaty, strona społeczna zobaczyła wizualizacje planu zagospodarowania zbiornika. Liczy, że zapewnienia miasta, iż to mieszkańcy Sikornika mają zaproponować docelowy kształt strefy rekreacyjnej, staną się faktem i ma nadzieję na zminimalizowanie wycinki drzew oraz krzewów. 

– Niepokoi mnie jednak, że okazało się, iż projekt był realizowany bez znajomości większego obszaru, mającego wpływ na potencjał retencyjny tego terenu. Nie przekonuje także stwierdzenie, jakoby pozyskanie funduszy unijnych było argumentem za budową obiektu budzącego tak złe emocje. Trudno im się dziwić, bo rozmowa z mieszkańcami troszczącymi się o swoje otoczenie, w obecnej atmosferze nie jest łatwa. Ale lepiej późno niż wcale, o ile każda ze stron otwarta będzie na dialog i ewentualne zmiany – dodaje Kuczyńska-Budka. 

Społecznicy doceniają wolę miasta, uważają jednak, że to rozmowa niedokończona i jeśli przeciągnie się w czasie, na ratowanie Wilczych Dołów będzie za późno. 

Małgorzata Lichecka

O WILCZYCH DOŁACH PISALIŚMY TEŻ TU:

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj