Nauczyciele twierdzą, że protestują, bo zależy im na przyszłości edukacji. A za hasłem "Wysokie wymagania, niskie płace. Co dalej?" idą żądania - wzrost wynagrodzenia zasadniczego o 1000 złotych.  
W imieniu gliwickich pedagogów mówi jeden z nauczycieli w szkole podstawowej: 

- Zdajemy sobie sprawę, że rodzice młodych ludzi, którzy w tym roku zdają różnego typu egzaminy, denerwują się. Proszę zrozumieć, że dla nas to też nie są łatwe decyzje i nie zależy nam na strajkowaniu jako takim (wszak za dni strajku nie otrzymamy wynagrodzenia, a w miejscu pracy musimy przebywać). Wiemy również, że uczniowie, przed którymi stoją egzaminacyjne wyzwania, stresują się samymi egzaminami, a dodatkowo ich obawy mogą potęgować niepokoje związane ze strajkiem, ale taki a nie inny termin akcji protestacyjnej został wybrany po to, by bardzo poważnie potraktowano postulaty środowiska oświatowego. W innym czasie nie liczono by się z naszymi żądaniami, pewnie by je zignorowano.

Nauczyciele zaznaczają, że dotychczasowe formy protestu, czyli wielomiesięczne manifestacje, marsze, pikiety i akcje protestacyjne nie wpłynęły na zmianę decyzji rządzących. Pensje, zaczynające się od 1751 zł netto, są za niskie, a skromne wynagrodzenia pracowników szkolnej administracji i obsługi nadal nie rosną.  

Na zamkniętych drzwiach gliwickich szkół powieszono plakaty, stworzone przez ZNP, informujące rodziców o celu i zasadności strajku. Nauczyciele proszą o wyrozumiałość, "protestujemy, bo chcemy żyć" - zawarli w swoim apelu. 

W piątek wieczorem na gliwickim rynku zorganizowano wiec poparcia dla strajkujących nauczycieli. Było spore zainteresowanie, a przyszło prawie 500 osób. 

Podobny wiec odbył się też np. w Tarnowskich Górach. 




wstecz

Komentarze (0) Skomentuj