Tę „czterdziestkę” zapamiętam na długo. Było wszystko, żeby zabawa się udała – jedzenie, trunki, tańce. I jeszcze coś więcej – podróż w krainę smaków dzieciństwa. A pomyśleć, że dałem się zaprosić z pewną taką nieśmiałością. No bo czego się spodziewać w restauracji z patronem Irlandii w godle, jak nie tłustej kuchni z Wysp? A tymczasem u „Św. Patryka” miła niespodzianka goniła niespodziankę. 
Pierwsza przywitała na wejściu. Mijając sale w brązowych tonacjach, królujący pośrodku bar, kolekcję kufli, przez chwilę miałem wrażenie jakbym trafił do przytulnego irlandzkiego pubu. Ale do Polski, do Gliwic, sprowadził mnie na powrót mocny, typowo polski akcent - wisząca na ścianie karabela.  

Kolejna czekała w tylnej części lokalu. Widok sali bankietowej wywołał wielkie  „wow”. Przy każdym talerzu czekał już kufelek spienionego trunku z gęstą pianą. Łyk i już wiedziałem, że trzymam w ręku esencję Zielonej Wyspy. Jeszcze nie zdążyliśmy ugasić pierwszego pragnienia, a już na stole pojawiały się dania. Wbrew wstępnym obawom – dalekie od angielskich „rarytasów”. 

Na przystawkę przyszły litewskie kartacze i wątróbka po żydowsku. Ledwo obtarliśmy usta, a już wjechało danie główne. Kolega -  w końcu nie co dzień świętuje się półmetek życia – pozostawił nam wybór. Ci, którzy lubią odmianę, wybrali krem z dyni oraz filet Roquefort (czyli, jak się okazało, indyka w sosie serowym z żurawiną). Tradycjonaliści, jak ja, postawili na aromatyczny żurek, by przy drugim zachwycić się doskonale wysmażonym rumsztykiem z dodatkiem grzybów. Wahałem się jeszcze nad bambetlami pieronsko ostrymi, ale rozsądek ostrzegał. Jak się okazało, słusznie, bo inaczej nie zmieściłbym podanych jeszcze kawy i przepysznych lodów.                

Dalsze zapędy w kierunku kuchni przyhamowały dźwięki muzyki. Przypomniały, że nie spotkaliśmy się po to, by obżerać po uszy. Poszliśmy w tany. Choć stoły zajęły sporo miejsca, zostało go wystarczająco sporo, by się pokręcić. 

Napojów rozluźniających w odpowiednich dawkach dostarczał suto zaopatrzony barek. Każdy znalazł coś dla siebie – były piwa, wódki, wina, whisky. Powodów do narzekań nie mieli nawet palacze – za salą jest taras, gdzie wychodzi się na dymka. 

A na pożegnanie czekała ostatnia niespodzianka. Wychodząc już do domu, w szampańskim nastroju, w sali obok spotkałem dawno niewidzianego znajomego. Przysiadłem z kufelkiem i pytam, co tutaj robi, cały w barwach Piasta. Tłumaczy, że dzisiaj grali nasi, a „Patryk” to obowiązkowy przystanek kibiców w drodze na mecz. Jego oczy osiągają rozmiar spodków, gdy dowiaduje się, że byłem tu po raz pierwszy. 

- Ja to już stały bywalec. Zachodzę z żoną wieczorami, nie raz bawiłem się tu znakomicie na urodzinach, komunii, chrzcinach.

No cóż, Gliwice to duże miasto. Nie wszystkie, jak widać, restaurację muszę znać. Ale „Św. Patryka” trzeba poznać koniecznie.  

Restauracja – Pub „Św. Patryk”
ul. Poniatowskiego 29, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 91 30, 601 480 607
jjpozdzial@o2.pl
  
PROMOCJA
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj