35-letni gliwiczanin był pijany, a na drodze panowały kiepskie warunki, padał deszcz. To wszystko spowodowało, że kierowana przez niego toyota wylądowała w rowie. By uchronić się od konsekwencji, mężczyzna zostawił auto i wezwał na pomoc... matkę. 
Wczoraj tuż po 7.00, w godzinach porannego szczytu komunikacyjnego, gliwicką drogówkę poinformowano o samochodzie leżącym w rowie przy drodze krajowej nr 88, na leśnym odcinku, około 300 metrów od zjazdu na autostradę A1. W aucie nikogo nie było.

Gdy policjanci wykonywali swoje czynności służbowe, podjechał samochód. Wysiadła z niego kobieta, która oświadczyła, że to ona kierowała toyotą, straciła panowanie na pojazdem i wjechała do rowu. 

Razem z kobietą z auta wysiadł jednak młodszy od niej mężczyzna, od którego policjanci wyczuli wyraźną woń alkoholu. 

Mundurowi nabrali podejrzeń, czy kierowcą nie był czasem ów mężczyzna, ale kobieta bierze winę na siebie, by go chronić przed poważnymi konsekwencjami. 

Funkcjonariusze zadali kierującej kilka pytań, m.in. na temat wnętrza toyoty. Gliwiczanka nie potrafiła odpowiedzieć, gubiła się w zeznaniach, aż w końcu, nie mają wyjścia, przyznała, że prowadził jej towarzysz. Ten zaś okazał się być jej synem.

35-latek przyznał, że to on siedział za kierownicą toyoty, a gdy doszło do zdarzenia, zostawił auto i skontaktował się z matką. Od razu został zbadany alkomatem - wydmuchał 1,4 promila. Przy okazji wyszło na jaw, że miał już zatrzymane prawo jazdy i cofnięte uprawnienia. 

Teraz sprawą zajmuje się II komisariat. 35-letni gliwiczanin odpowie za przestępstwa, których się dopuścił. 

- Kierowanie pod wpływem alkoholu, i to mimo cofniętych uprawnień, zasługuje na ostre potraktowanie. Obok zagrożenia karą grzywny, ograniczenia wolności oraz pozbawienia wolności do lat dwóch, sąd orzeka wobec sprawców tego typu przestępstw zakaz prowadzenia pojazdów nawet do 15 lat - komentuje podinsp. Marek Słomski, oficer prasowy gliwickiej policji. 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj