Gdybym miała powiedzieć, dlaczego zdecydowałam się na tatuaż, chyba nie umiałabym do końca ubrać odpowiedź w słowa.

Zawsze buńczucznie mogłabym odbić piłeczkę, pytając: dlaczego nie? Piękny rysunek na ciele, dzieło artysty powoduje, że sama staję się obrazem. Nie tylko kontestuję sztukę, ale jestem jej ożywionym elementem. To dla mnie ważne, ale nie wyczerpuje wyjaśnień w kwestii mojej motywacji. Bo jest też w tym chęć udowodnienia sobie, że się odważę. Nie na sam akt tatuowania, którego się nie obawiałam, ale na poddanie się pod opinię innych, również Czytelników, spośród których wielu oceni moją decyzję negatywnie.
Kochani Czytelnicy, opowiem Wam o moim tatuażu i o tym, jak wyglądały początki tej sztuki w naszym mieście. W sentymentalną podróż zabierze nas sam Piotr Wojciechowski, właściciel studia tatuażu artystycznego D3XS i Muzeum Tatuażu w Gliwicach. Jedynego takiego miejsca w tej części Europy.

Do Gliwic jechali młodzi ludzie, do Zabrza – emeryci

Były lata 90. W drodze do rodziców Piotr zahaczył o Rybnik. Stojąc na dworcu PKS-u obserwował ludzi wsiadających do autobusów. Do pekasów jadących w kierunku Zabrza wsiadali głównie starsi ludzie. Autobusy jadące do Gliwic zabierały młodych, głównie studentów. To przestawiło zwrotnicę w myśleniu Piotra. Wcześniej podjął decyzję o otwarciu studia tatuażu w Zabrzu, jedynym mieście na Śląsku, w którym takiego miejsca nie było.
- Gdy przeniosłem się do Gliwic z Zabrza, zaskoczyło mnie to, że tutaj nikt nie targuje się o tatuaż. Społeczeństwo było tu bardziej majętne i miało więcej możliwości, dużo pracy. Tu działo się bardzo dużo. Był punk rock – gliwicka scena punkowa wyprzedziła nie tylko ogólnopolską, ale i całą epokę. Jak się weźmie pod uwagę dokonania Dariusza Duszy i Śmierci Klinicznej, to jak ono grali i co grali, w porównaniu z resztą zespołów tego pokroju w Polsce, to nikt nie dorastał im do pięt. Ładnie to zresztą opisał Darek Dusza, który powiedział, że na początku lat 80. mieli w Gwarku do dyspozycji oryginalne piece Marshalla. Na takim sprzęcie nie dało się grać kiepsko – snuje opowieść Piotr. Jednocześnie zabezpiecza sprzęt tak, aby tatuowanie odbyło się w sterylnych warunkach. - Warto było otworzyć tu biznes, ale nie ukrywam się, że bałem się robić konkurencję tak ostrej załodze, jaka tu wtedy miała swoje studio – przyznaje po chwili.
Kto był jego klientem? O nie, nie kryminaliści – tych nie było stać na taki luksus. Tatuowali się pod celą, za wagon fajek. Do studia przychodzili ludzie młodzi, często związani z subkulturami, punki. Ale w końcu i dla nich usługa była zbyt droga. Tatuowali się po domach, szukali „artystów” w środowisku kryminalistów, będących na przepustkach. W studiu Piotra zaczęli się pojawiać młodzi, dobrze zarabiający gliwiczanie. Wraz z XXI w. tatuaż wszedł do mainstreamu.

Zaczynamy, chcę zobaczyć grymas bólu

- żartuje Piotr włączając maszynę do tatuowania. Urządzenie brzęczy przyjemnie, wydając dźwięk zgoła inny od tego, który przeraża mnie u dentysty. To tradycyjne narzędzie, bynajmniej nie nowoczesne, bo za takimi Piotr nie przepada.
- Fascynuję się historią, więc patrzę bardziej wstecz niż do przodu. Nie tatuuję nowoczesnymi sprzętami, bo mi nie odpowiadają. Tatuuję maszynkami cewkowymi, indukcyjnymi, z którymi wielu tatuatorów nie wiedziałoby co zrobić i które powoli przechodzą do lamusa. To jak różnica pomiędzy samochodem z tradycyjną skrzynią biegów i automatem – wyjaśnia Piotr Wojciechowski.
Maszyna bzyczy. Zaraz dotknie mojego przedramienia i dowiem się, czy to boli…
- Nowoczesny sprzęt nie wydaje takiego dźwięku. Mówi się o nas „tatuatorzy, którzy lubią bee-sound”. Obrońcy bzyczących maszynek. Ich odgłos wypełniał kiedyś studio tatuażu. A teraz tego nie ma – mówi ze śmiechem mój tatuator.
A którą maszyną bardziej boli? – zastanawiam się głośno.
- Myślę, że tą nowoczesną – mówi Piotr, a ja niemal bezgłośnie oddycham z ulgą. - Oczywiście, i ona ma swoje plusy. Np. przy kolorowych tatuażach się nie dławi. Bo trzeba ci wiedzieć, że pigmenty bardzo szybko schną, zachowując się podobnie, jak farby akrylowe.
Dla Piotra stary sprzęt to ciekawa wycieczka wstecz. Zresztą, potrafi tatuować niemal wszystkim -  bambusowymi patykami, gwoździem. Robił pokazy tatuowania po birmańsku, Borneo, po japońsku, metodą więzienną czyli tzw. kolką, prezentując swoje umiejętności i wiedzę na wielu konwentach tatuażu. Dla mnie to nie tylko artysta, ale i mistrz. A ja będę zaraz z dumą nosić jego dzieło.

Internet dodał kobietom odwagi

W początkowych latach działalności, kobiety rzadko pojawiały się w studiu Piotra. Jeśli już przychodziły, decydowały się na bardzo małe, niemal niewidoczne tatuaże. Wraz z upływem lat trend się zmieniał. Jeszcze na początku XXI w. przeważali mężczyźni. Teraz jest właściwie pół na pół, a kobiety w swoich decyzjach co do wzoru często przewyższają odwagą panów. Na ich ciałach najczęściej pojawiają się kwiaty i ornamenty. Tatuaże zdobią, niczym intymna biżuteria.
Tatuaże również coraz częściej wykonują kobiety. Zwykle absolwentki studiów plastycznych, artystki, które zderzając się z twardą rzeczywistością rynku dochodzą do wniosku, że najszybciej i najpewniej sprzedadzą swoją sztukę wtedy, gdy wyrysują ją na ciałach klientów. Oczywiście, temat dyktuje klient, ale nierzadko mają również szansę dać popis swojej artystycznej wyobraźni.  

Nie bolało

Mnie – nie. Ale to kwestia indywidualnej wrażliwości na ból. Może doświadczyłam go w życiu już tyle, że byle igiełka wbijana w ciało nie jest w stanie pobudzić receptorów bólu. Odczuwałam to tak, jakby ktoś tępym patykiem rysował po moim ciele.
A na nim powoli wyłaniał się wzór. Mój własny, niepowtarzalny. I teraz mam na ramieniu sztukę.
Dziękuję, Piotrze.

Adriana Urgacz-Kuźniak

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj