- Teraz skupiam się na koncertowaniu, ale w ważnych miejscach, na mających swoją markę festiwalach, a potem zajmę się przede wszystkim realizowaniem projektów muzycznych i przy tym zostanę - mówi Krzysztof Kobyliński, pomysłodawca festiwalu PlamJazz w wywiadzie dla NG. 





Niedawno odbyło się w CKJazovia spotkanie z Twoimi fanami, osobami ze społeczności mailingowej skupionej wokół PalmJazzu. Skąd pomysł na takie spotkanie i czemu miało ono służyć?

Pierwszy powód był taki, że chciałem im opowiedzieć o tym, co robimy. Drugi – że jeśli to możliwe, fajnie jest coś robić razem, a ludzie bardzo często są aktywni i można próbować wykorzystać tę aktywność.

W takim razie jakie ich pomysły najbardziej Ci się spodobały i za którymi chciałbyś pójść?

Najpierw chodziło o rozwiązanie sprawy czysto praktycznej –  co będziemy robili z koncertami, które były zupełnie bezpłatne. Bo przyszło sporo korespondencji na ten temat: że ludzie chcieli na te koncerty pójść, ale nie mieli możliwości, mimo że niektórzy chętnie by za bilety zapłacili, więc będziemy się starali temu zaradzić. Potem rozmawialiśmy o dwóch pomysłach: pierwszym (który zresztą rozważaliśmy w gronie organizatorów już wcześniej), żeby zrobić festiwal dedykowany, na przykład pianistom, a w następnym roku jakiś inny etc., i drugi – spróbować zrobić takie połączenie showcase’u i konkursu, stworzyć inną formułę festiwalu. Jedno i drugie – moim zdaniem – upada na ten moment, jako że wymaga dodatkowych środków.

Czy będziecie się wobec tego zastanawiać na zmianą formy biletowania i zasad wstępu na koncerty?

Nie, nie, nie… Koncerty niebiletowane na pewno pozostaną, chyba że zastosujemy jakąś symboliczną opłatę, typu złotówka lub pięć złotych. Oprócz tego wprowadzimy na koncerty normalne bilety, dla tych, którzy będą chcieli mieć pewność, że się na nie dostaną, a losowania będą właśnie na te wejściówki  za opłatę symboliczną.

Co z pomysłami na zagospodarowanie piwnic i niższych pięter Jazovii? Ludzie mówili, że marzą o tym, żeby takie miejsce stale tętniło życiem, żeby w pełni wykorzystać jego potencjał.  

To przede wszystkim kwestia środków. Jak wiesz, Jazovia jest od początku do końca prywatna, nigdy nie miała dodatkowego finansowania – ani dotacji z Unii Europejskiej, ani  polskiej, wojewódzkiej, miejskiej, ani żadnej innej. W związku z tym musimy sobie radzić sami i chcemy, żeby to miejsce działało na zasadzie komercyjnej i zarabiało na siebie. Na parterze – cukiernia, a w piwnicy restauracja i drink bar, ale równocześnie miejsce do takiego bardzo małego muzykowania, typu: solo, duo, trio.

Przejdźmy do zakończonego niedawno festiwalu. Każdy koncert był inny, ale wszystkie miały bardzo wyrównany, wysoki poziom. Jaki najbardziej Cię poruszył, tak osobiście?

Trudno mi powiedzieć… Może Sons of Kemet? I bardzo mnie pozytywnie zaskoczył koncert Anny Marii Jopek.

Jest już tradycją PalmJazzu, że z niektórymi zaproszonymi artystami nagrywasz albo koncertujesz, np. z Billem Evansem czy Hanną Banaszak. Czy w tym roku też zawarłeś jakąś muzyczną znajomość, którą byś później chciał kontynuować? Zaproponowałeś komuś dalszą muzyczną współpracę?

Miałem jednodniową sesję z Danielem di Bonaventurą i w styczniu będziemy prawdopodobnie nagrywać płytę, na pewno będę miał nagrania z Erikiem Truffazem i chciałbym z nim zagrać jakąś trasę… Nie wiem, czy to będzie w 2017 roku czy może później. Ze starszych kontaktów: w marcu gram płytę z Trilokiem Gurtu i Paolem Fresu. Będziemy nagrywać we Włoszech, dla wydawcy niemieckiego.

Dobra wiadomość dla fanów. Trilok Gurtu i Paolo Fresu to artyści dobrze znani i bardzo pozytywnie w Gliwicach kojarzeni. Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, mówiłeś, że rok 2016 będzie dla Ciebie przede wszystkim rokiem intensywnego koncertowania – po Polsce i Europie. Możesz podsumować swoje trasy koncertowe?

Dla mnie duże znaczenie miał koncert z Billem Evansem w radiowej „Trójce”, koncerty solo w Muzeum Powstania Warszawskiego, z Perłami na Bohemia Jazz Festival i solowe na Hevhetia Jazz Festival w Pradze i Koszycach. Bardzo ważny dla mnie osobiście był także koncert z Hanią Banaszak w ramach Industriady… .

Ten ostatni był też świetnie przyjęty przez publiczność i bardzo komplementowany. Duże wrażenie wywarł. A czym zaowocowała Twoja obecność w Bremie na Jazzahead?

Brema, i nie tylko Brema, otworzyła wiele możliwości. Pojawiło się wiele miejsc do grania, w różnych wariantach, w przyszłym roku. Mamy bardzo dużo kontaktów.Na początku stycznia gram pod Frankfurtem, w miejscowości Buchen (gdzie mnie zaprosił duet gitar klasycznych flamenco Cafe del Mundo) solo na fortepianie dla paru tysięcy osób.  W lutym gram z Borysem Malkowskim w Linzu, a potem – w Pasawie, Lizbonie, Chile, Korei – tego jest faktycznie dość dużo. Z naprawdę istotnych rzeczy – będziemy reprezentowali Polskę na WOMEX-ie (World Music Expo) w Katowicach w październiku przyszłego roku z Orkiestrą Aukso i KK Prearls (w jeszcze nie do końca pewnym składzie), mamy też koncerty w „Trójce” w maju i październiku.

Czyli otworzył się przed Tobą świat…

Tak, otworzył. I przede mną jako pianistą, i przed różnymi moimi projektami. To się mocno wiąże z ekonomią – jak jest dużo środków (co zdarza się rzadko), bierzemy większy zespół, chyba że jedziemy bliżej. Wraz z odległością rosną koszty, bo trzeba przecież zapewnić transport (na przykład lotniczy) i zaplecze dla większej liczby osób.

Niesamowite! Chile i Korea to koniec świata, Chile na jednym – Korea na drugim…

… a czekamy jeszcze na potwierdzenie udziału w programie „16 +1” w Chinach. To będzie teoretycznie bardzo duża trasa.

Ta planowana trasa stanowi efekt nawiązania kontaktów z Chińczykami i rozmów z nimi, o których wspominałeś w zeszłym roku?

Czekamy na oficjalne zaproszenie chińskiego ministerstwa kultury, którego wystosowanie nie zależy od organizatorów imprezy, tylko od urzędników z ministerstwa. A organizatorzy mówią, że trzymają rękę na pulsie i robią wszystko, żebyśmy je dostali (śmiech).

Przejdźmy teraz do Twojej pracy kompozytora. Rok temu wpadłeś na pomysł nowego cyklu, prowadziłeś jakieś rozmowy o muzyce dla filmu. Coś się wyklarowało? Dostałeś jakieś ciekawe propozycje?

Dostałem propozycję napisania hymnu dla Piasta Gliwice, czekam na potwierdzenie. Jak je dostanę, postaram się zrobić piosenkę, która będzie do tego odpowiednia. Bo to coś zupełnie innego niż dotychczas.

Podchodzisz do tego jak do poważnego wyzwania. To zaszczyt?


Żebyś wiedziała! A jeśli chodzi o muzykę, to teraz sporo pracuję nad fortepianem. Zacząłem przygotowywać fortepianową wersję Formuły Rockowej Street (zespół powstały w latach 80., którego Krzysztof Kobyliński był założycielem i liderem – przyp. red.). W ogóle jeśli chodzi o nową muzykę, to ona funkcjonuje w takim wyobrażeniu, że jej osią jest fortepian. Inne pomysły to są wokalowe rzeczy. Być może będziemy coś robić z Hanią (Banaszak – przyp. red.), a mam też parę pomysłów z wokalistkami z różnych stron świata i chciałbym zrobić taki projekt, w którym jest parę śpiewających i grających pań. Chodzi mi po głowie takie trio: pani z Australii gra na fortepianie i na harfie, pani z Polski – na basie, pani z Niemiec – na akordeonie. Oczywiście wszystkie też śpiewają i są bardzo, bardzo utalentowane. Jak się uda, będzie pięknie!

I ciekawe show dla publiczności. Nie wiem, czy to słuszny wniosek, ale obserwując proces powstawania Twoich dzieł, zauważyłam, że komponujesz coś, co działa na zasadzie muzycznych puzzli. Mniejsze utwory stanowią odrębne całości, ale można je dowolnie łączyć i wykonywać w różnych kombinacjach. Z tego powstaje potem większa całość, ale bardzo elastyczna.

(śmiech) Tak naprawdę życie wymusza taki tryb pracy. Fantastycznie może byłoby napisać od razu utwór na zespół 200- albo 500-osobowy…

…symfonię…

A co mam sobie żałować! (śmiech)

Potem by o Tobie mówili „Berlioz jazzu”…

(śmiech) Mniejsza o to, co by mówili, ale podejrzewam, że z mówieniem byłoby słabo, bo to by nie było nigdy wykonane albo było wykonane byle jak. A serio – oprócz tego, o czym mówiłem, zacząłem o muzyce myśleć projektowo. I to może być motyw następnej rozmowy.

Myśleć projektowo, czyli…


Jako o projekcie – czymś do zrealizowania, nie tylko muzycznie. Jak o czymś z własną opowieścią, filozofią, wyobraźnią, plastyką, promocją medialną, marketingiem. Niby cały czas próbuję to robić, ale tak z doskoku. A właśnie chciałbym  stworzyć projekt muzyczny i przeprowadzić go od początku do końca, w sensie artystyczno-biznesowym.

Czyli nie chcesz skupiać się tylko na samej muzyce, ale zamierzasz wykreować ją jako wydarzenie, które ma swoją historię, logikę i własne życie?

Tak, bo jak robisz muzykę i zadbasz tylko o muzykę, to dalej siedzisz w tej piwnicy, w której siedziałeś. A dobrze jest wyjść poza muzykę, bo ona nie jest tylko po to, żeby w tej piwnicy była. Innymi słowy ważne jest to, żeby wypromować ją jako coś, w czym ludzie będą chcieli brać udział, co uznają za dostatecznie atrakcyjne i ciekawe, żeby stać się tego częścią. Dlatego teraz skupiam się na koncertowaniu, ale w ważnych miejscach, na mających swoją markę festiwalach, a potem zajmę się przede wszystkim realizowaniem projektów muzycznych i przy tym zostanę. To chciałbym robić, bo myślę, że jestem takim mentalnym producentem-kompozytorem.

W takim razie życzę pomyślności w Nowym Roku i zrealizowania wszystkich ciekawych pomysłów. 
 

Rozmawiała Ewa Piasecka.
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj