Trzy dekady temu, w dniu takim jak dziś, rozegrała się tragedia, która na zawsze odmieniła losy pewnej rodziny. W zwyczajne wrześniowe popołudnie 1995 roku, w domu czteroosobowej rodziny K., ktoś przybrał rolę kata, a ktoś inny stał się bezbronną ofiarą. To, co wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami było dla znajomych małżeństwa bolesnym potwierdzeniem na to, o czym od dłuższego czasu szeptali między sobą. Każdy wiedział, lecz nikt nic nie zrobił, a ta bezczynność kosztowała ludzkie życie. 

Nieproszony „gość”

Teresa i Helmut K. byli od kilku lat małżeństwem. Kiedy Teresa wychodziła za mąż za Helmuta, widziała w nim odpowiedzialnego, kochającego i dojrzałego mężczyznę - przyszłego ojca swoich dzieci. I rzeczywiście, na początku ich wspólne życie układało się dobrze. Byli zgodnym, wspierającym się małżeństwem, które darzyło się szczerym uczuciem.  Owocem tej miłości stała się dwójka dzieci - córka Martyna i syn Paweł. To właśnie one dawały Teresie i Helmutowi największą radość i poczucie spełnienia. Oboje wkładali wiele wysiłku, by wychować je na porządnych ludzi. Oboje starali się jak najlepiej wypełniać rolę rodziców, a ich codzienność, choć niepozbawiona trudów, miała w sobie stabilność. Z czasem jednak w tę pozornie uporządkowaną rzeczywistość zaczął wdzierać się cień. Na drodze tej czwórki stanął alkohol - początkowo niewinnie obecny na spotkaniach towarzyskich, później coraz częściej goszczący w domu. To on stopniowo przejmował kontrolę nad życiem rodziny. Szczególnie na niego podatny Helmut zmieniał się, a wraz z nim zmieniała się atmosfera w domu K. 

Zbyt duży wstyd

Spokojna rzeczywistość powoli zaczęła ustępować głośnym awanturom i krzykom domowników. Zamiast bliskości i wsparcia zaczęły pojawiać się kłótnie, zamiast spokoju - napięcie, które sąsiedzi i znajomi małżeństwa szybko zaczęli dostrzegać. Do problemów Helmuta z alkoholem dołączyła chorobliwa zazdrość o żonę. 30-latek na każdy kroku podejrzewał Teresę o romans z innymi mężczyznami, w tym z sąsiadami małżeństwa. Kobieta znosiła wyzwiska i obelgi męża w milczeniu, lecz agresja słowna wkrótce przerodziła się w fizyczną. Popychania, uderzenia i rękoczyny stały się w domu K. codziennością - od kiedy alkohol stał się najważniejszym, co Helmut w życiu miał. Przez kilka dni po jednej z awantur Teresa nie opuszczała domu, wstydząc się siniaków przed sąsiadami. Jej siostra nieraz namawiała ją, by udała się na obdukcję i zgłosiła pobicie na policji, ale kobieta, przerażona reakcją męża, nie odważyła się tego zrobić. Udręka Teresy trwała nieprzerwanie, a koszmar, którego codziennie świadkami były bezradne dzieci, zdawał się nie mieć końca.  

Ogień i woda

W kręgu sąsiedzkim o Helmucie i Teresie K. krążyły skrajnie odmienne opinie. Teresa uchodziła za kobietę zawsze schludną i czystą, która z wielką starannością troszczyła się o dom i dzieci. Nikt nigdy nie widział, aby była pijana, a jeżeli już sięgała po alkohol, było to wyłącznie przy wyjątkowych okazjach, podczas rodzinnych uroczystości. Dbała o to, by dzieci były zadbane i dobrze wychowane. Mimo, iż nie pracowała zawodowo, była osobą ambitną i chętnie angażowała się w różne dodatkowe zajęcia w chwilach wolnych od codziennych obowiązków. Sąsiedzi darzyli ją sympatią i zaufaniem. Natomiast znacznie mniej pochlebnie wypowiadali się o Helmucie, którego uważali za dobrego, dopóki nie sięgnął po alkohol, a że zdarzało mu się to często, pozytywne opinie o nim były niezwykle rzadkie. Niegdyś szanowany przez znajomych, teraz awanturniczy i stale pijany, budził jedynie politowanie. I choć pijackie burdy Helmuta były dla Teresy i dzieci codzienną udręką, ani oni, ani sąsiedzi nie przypuszczali, że sprawy wkrótce przybiorą zupełnie nieoczekiwany obrót. 

Milczenie wyrokiem 

Tragicznego dnia - 23 września 1995 roku Helmut K. po skończonej zmianie w piekarni udał się na spotkanie z kolegami, podczas którego wspólnie wypili pół litra wódki. W stanie upojenia wrócił do domu, gdzie zamierzał zebrać kartofle z pola, jednak Teresa uprzedziła go z tym zadaniem, w związku z czym mężczyzna wsiadł na motorower i pojechał do Toszka. Na miejscu spotkał znajomego, z którym wspólnie udali się do szwagierki - siostry Teresy, u której wypił kolejne półtora litra wódki. Choć znacznie już pijany, zdołał uruchomić motorower, na którym odjechał w stronę domu. Tego, w jaki sposób dotarł na miejsce, nie wiedział - w połowie drogi urwał mu się film. Kiedy wrócił do domu, nikogo tam nie zastał, zszedł na dół do sąsiadów, pod których opieką Teresa często zostawiała dzieci, kiedy pilnie potrzebowała wyjść z domu. Wraz z córką i synem wrócił do mieszkania, gdzie zastał Teresę rozwiązującą krzyżówki przy kuchennym stole. Wściekły wcześniejszą nieobecnością Teresy domagał się odpowiedzi na pytanie, gdzie się podziewała. Teresa nie zamierzała reagować na pijacki bełkot i zaczepki Helmuta. Jej milczenie i brak reakcji było dla niego najwyższą formą zniewagi, postanowił zaatakować. 

Pytania bez odpowiedzi

Uderzenia i ciosy padały jeden po drugim. Helmut w pijackim szale kopał i uderzał głową żony o podłogę, nieustannie pytając: gdzie byłaś? gdzie byłaś? Nie doczekał się odpowiedzi, chwycił miotłę i bił gdzie popadnie, przestał dopiero, kiedy gruby kij się złamał. Widząc w jakim stanie jest Teresa narzucił na nią koc, a sam położył się na tapczanie. Zasnął, a obudził się w momencie, kiedy stanął przy nim syn i zaniepokojony pytał, gdzie jest mama. Zdenerwowany ojciec pogonił chłopca do łóżka, wstał z tapczanu, a kiedy zaświecił światło w pokoju zorientował się, że Teresa nadal leży na podłodze. Podszedł do niej, próbował ją obudzić, ale po chwili dotarło do niego, że żona nie żyje. Nie chcąc, by dzieci zastały tak makabryczny widok, Helmut wziął bezwładne ciało Teresy na ręce i zaniósł je na strych. W tamtym momencie podjął także decyzję o odebraniu sobie życia, wyrwał kartkę z zeszytu i zaczął pisać list pożegnalny, który z rana zamierzał zostawić dzieciom. 

Spotkamy się w niebie 

„Tak głupio wyszło, teraz za to odpokutuja. Zawieź dzieci do szwagierki. Jak to przeczytasz to weź nóż, co mnie spuścisz. Tylko nie bier dzieci tu. Jo im powiedział, że idymy do nieba. Przyjdź zaroz napewno. Żegnajcie na wieki. Ament. Pochowajcie nos w Toszku, ale razem” - tak brzmiała treść listu, który rankiem, 24 września 1995 roku Helmut K. wręczył 7-letniej Martynce i 4-letniemu Pawełkowi, aby zanieśli go do sąsiadów. Ci, po zapoznaniu się z ostatnią wolą Helmuta, wystraszeni natychmiast zjawili się w domu K. Gorączkowe pytania o to, co stało się z Teresą, nie przyniosły odpowiedzi. Helmut siedział na schodach prowadzących na strych i płakał. Przybyli na miejsce mężczyźni przystąpili do przeszukiwania pokoi. Na podłodze i meblach zauważyli przysychające plamy krwi, ich uwagę zwrócił także połamany kij od miotły. Po ponownej, bezowocnej próbie kontaktu z 30-latkiem, sąsiedzi udali się na strych, gdzie ich oczom ukazał się makabryczny widok. Zmasakrowane ciało Teresy leżało twarzą do dołu, skąpane we krwi. Wezwane na miejsce służby natychmiast rozpoczęły czynności mające na celu ustalenie przebiegu zbrodni i motywu zabójcy. 

Gorzka przestroga 

Przeprowadzone dochodzenie odtworzyło przebieg zabójstwa i rzuciło światło na pożycie małżeństwa K. Z rozmów przeprowadzonych z sąsiadami wynikało, że o alkoholizmie Helmuta wiedzieli wszyscy, nikt natomiast nie podejrzewał, że byłby on zdolny do tak okrutnego czynu. Znajomi małżeństwa byli wstrząśnięci tragedią, która rozegrała się za drzwiami, tego kiedyś tak spokojnego domu. Helmut pomimo podjęcia decyzji o samobójstwie, nie odebrał sobie życia, nie stawiał także oporu, kiedy funkcjonariusze zatrzymywali go w związku z popełnionym morderstwem. Helmut K. przyznał się do winy i ze szczegółami opowiedział o wydarzeniach tamtego tragicznego popołudnia. Jeszcze w tym samym roku Sąd Okręgowy w Gliwicach skazał go na 10 lat pozbawienia wolności. Dziś, w rocznicę tamtego wydarzenia, przypomnienie tej historii ma szczególną wymowę. To nie była zbrodnia wyjątkowa, lecz jedna z wielu podobnych. Ich mnogość pokazuje, że zło nie czai się wyłącznie w odległych miejscach - bywa blisko, za ścianą, w domach, które z zewnątrz wydają się spokojne i bezpieczne, a wcale takie nie są. 

Milena Miller
 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj