W Polskę poszła ostatnio informacja: w Gliwicach policjanci czuwali przy zwłokach, bo nie znalazł się lekarz, który stwierdziłby zgon. Media, te „duże”, wreszcie się obudziły. Wreszcie, bo przecież to nie pierwsza taka sytuacja w naszym mieście. Rocznie jest ich nawet kilka. W „Nowinach” o problemie piszemy od lat. W tym czasie udało się go załatwić jedynie na poziomie powiatu. 
               
O co chodzi z „czuwaniem przy zwłokach”? 

Kiedy, dajmy na to, jakiś człowiek umrze na ulicy, trzeba wezwać policję. Zanim jednak ta wyda ciało zakładowi pogrzebowemu, zgon musi stwierdzić lekarz. Nie może to być lekarz pogotowia ratunkowego, które, zgodnie z przepisami, jeździ wyłącznie do ludzi żywych. 

Procedura nie trwa długo. Doktor przyjeżdża, stwierdza zgon, wypisuje odpowiedni dokument. Wszystko, prócz przyjazdu, zajmuje może kilka, kilkanaście minut. Problem polega na tym, że często medycy policji odmawiają, tłumacząc się brakiem czasu i poczekalnią pełną pacjentów. Funkcjonariusze mają wówczas związane ręce – nie mogą zmarłego ruszyć z miejsca, nie mogą pełnić innych swoich obowiązków. Czekają, aż jakiś lekarz będzie wolny lub po prostu się nad nimi zlituje. 

Czasem pilnują tak ciała kilka godzin, jak ostatnio przy ulicy Wiślanej. Sprawa stała się głośna, gdy zaczęły o niej pisać i mówić media ogólnopolskie. I nagle wszyscy zauważyli, że w Gliwicach brakuje dyżurnego lekarza, który stwierdziłby zgon. 

Taki lekarz nazywany jest koronerem. Gmina, starostwo podpisuje z nim umowę, zgodnie z którą, za odpowiednią opłatą, doktor musi przyjechać na wezwanie policjantów. Rozwiązanie wydaje się dziecinnie proste. Nie dla urzędników z Gliwic.

Rok temu pytaliśmy Marka Jarzębowskiego, rzecznika prezydenta miasta, dlaczego magistrat jest tak oporny w kwestii rozwiązania ważnego problemu. Przypomnijmy, co rzecznik wówczas odpowiedział. 

Jarzębowski zapewnił, że problem jest prezydentowi Gliwic znany, nie ma jednak żadnych podstaw prawnych, by powołać w mieście koronera. Takie działanie mogłoby narazić urząd na sankcje. 

- Funkcjonuje stanowisko Regionalnej Izby Obrachunkowej w Katowicach, że tego typu działania są nielegalne. Rozwiązanie problemu leży w rękach rządu – mówił Jarzębowski.

To stanowisko dość ciekawe, bowiem koroner od wielu lat funkcjonuje bez zarzutu w innych śląskich miastach, jak w wielokrotnie przytaczanym przez nas Rybniku. Mało tego – w 2018 roku takiego lekarza dyżurnego powołało nawet gliwickie starostwo powiatowe! Czy to nie nonsens? W jednym mieście, w urzędach znajdujących się niedaleko siebie, koroner raz jest legalny, raz – nie. 

W powiecie gliwickim koroner działa więc całkiem sprawnie od zeszłego roku. Powiat podpisał umowę z konkretnym lekarzem. Dotyczy ona stwierdzenia zgonu, ustalenia jego przyczyny oraz wystawienia karty zgonu. 

Powołany koroner zobowiązał się do zapewnienia całodobowego dyżuru i usług w sytuacjach, gdy nie można ustalić lekarza podstawowej opieki zdrowotnej lub leczącego zmarłego w ostatniej chorobie (normalnie to oni odpowiadają za stwierdzenie zgonu). Umowa nie dotyczy oczywiście sytuacji, w której doszło do przestępstwa – wówczas kartę wystawia lekarz działający na zlecenie sądu lub prokuratury. 

Starostwo, chcąc powołać koronera, skorzystało z możliwości, jakie daje działanie powiatowego centrum zarządzania kryzysowego. Urząd Miejski w Gliwicach woli w tej sprawie powoływać się na stanowisko Regionalnej Izby Obrachunkowej, mówiącej, że tego typu działania są nielegalne.

Trudno z takim stanowiskiem się zgodzić. Z wyższej konieczności i dla dobra mieszkańców miasto powinno zrobić wszystko, by koronera powołać. Skoro zrobili to inni i wszystko działa, nie trzeba się bać. Poza tym, jeśli rzecznik prezydenta uważa, że powołanie koronera jest nielegalne, to – jako urzędnik państwowy – ma chyba obowiązek zgłosić, że „nielegalnie” działa sąsiednie starostwo? 

(sława)


wstecz

Komentarze (0) Skomentuj