Kolejny raz w Gliwicach emocji nie zabrakło. GTK musiało rozegrać czwartą dogrywkę w sezonie, ale w końcu zwycięską. O komplecie punktów w starciu z Legią Warszawa zadecydowało trafienie Duke'a Mondy'ego.

To miał być mecz o przysłowiowe cztery punkty. Oba zespoły w ostatnim okresie notowały serię porażek i dość szybko znalazły się w dolnej części ligowej tabeli. Wygrany miał szansę przerwać nie tylko pasmo niepowodzeń, ale zbliżyć się do grupy drużyn goniących pierwszą ósemkę. Legia przystąpiła do meczu już bez Drew Brandona i Michaela Finka, ale nie wpłynęło to w żaden sposób na zespół. Goście od początku spotkania mieli plan, który skwapliwie realizowali. Piłka co chwila wędrowała w strefę podkoszową, gdzie najpierw akcje kończył Milan Milovanović, a po jego zejściu z parkietu Keanu Pinder. Na całe szczęście lepiej niż w obronie GTK radziło sobie w ataku. Aktywny pod koszem był Payton Henson, a trafieniami z dalszej odległości raził Brandon Tabb (11:11). Goście odskoczyli za sprawą wcześniej wspomnianego Pindera (19:26), ale jeszcze przed końcem pierwszej kwarty straty zmniejszył dobrze dysponowany w tym dniu Tabb (23:26).

Po wznowieniu gry Legia oprócz gry pod kosz aktywowała także Michała Michalaka, który nie miał problemów z obroną gospodarzy i w łatwy sposób przedostawał się w pole trzech sekund. GTK cały czas trzymało się jednak blisko, a kiedy Henson trafił zza łuku na tablicy wyników pojawił się remis (30:30). Warszawianie jeszcze raz odskoczyli po dwóch celnych rzutach Sebastiana Kowalczyka ((32:36) i trener Paweł Turkiewicz poprosił o przerwę na żądanie. Trafienie z półdystansu Milivoje Mijovicia oraz kolejna "trójka" Tabba pozwoliła wrócić gliwiczanom wrócić na prowadzenie (37:36). Od tego momentu oba zespoły naprzemiennie zaczęły wymieniać ciosy i prowadzenie przechodziło z jednej strony na drugą. Dopiero kiedy sprawy w swoje ręce wziął Duke Mondy i Mijović miejscowym udało się odskoczyć (49:44). Niestety, gospodarze nie uniknęli prostych błędów w końcówce pierwszej połowie. Najpierw bezkarnie pozwoliło wejść kolejny raz w pole trzech sekund Michalakowi, a następnie po przerwie na żądanie Mondy stracił piłkę przy wyprowadzaniu jej z własnej połowy i Matczak samotnie popędził na kosz trafiając równo z syreną (49:48).

Po dłuższej przerwie nic nie zmieniło się w obrazie gry. Nadal można było obserwować udane akcje z obu stron, a wynik cały czas oscylował wokół remisu. Dopiero kiedy Filip Matczak najpierw tracił z dystansu, a następnie popisał się akcją 2+1 Legia zaczynała się oddalać. Po chwili efektowną dobitką popisał się Pinder, a zza linii 6,75 m przymierzył Romeric Belemene (57:67) i trener Paweł Turkiewicz zmuszony został do poproszenia o przerwę na żądanie. Po niej zza łuku trafił Tabb, a Mondy wbił się pod kosz i nie tylko zakończył akcje punktami, ale także dał się sfaulować, co zaowocowało dodatkowym "oczkiem" z linii rzutów wolnych. Goście mieli jednak w swoich szeregach Michalak, który w trudnym momencie dla swojego zespołu potrafił przeprowadzić skuteczne akcje. Jeszcze przed końcem tej kwarty z półdystansu trafił Mateusz Szlachetka (67:71) i o losach pojedynku miała zadecydować ostatnia część meczu.

Gliwiczanie mocno zaczęli czwartą kwartę. Kolejny dobry manewr Mijovicia oraz "trójka" Hensona pozwoliły im wrócić na prowadzenie (72:71). Stołeczny zespół trzymał się w grze tylko dzięki Adamowi Linowskiemu, który trzy razy trafił z dystansu, choć wcześniej we wszystkich meczach miał tylko cztery tego typu celne rzuty. W odpowiedzi zza łuku przymierzył także Szlachetka. Młody rozgrywający GTK miał zresztą świetny fragment meczu, bo po chwili popisał się akcją 2+1, a poddenerwowany trener Tane Spasev natychmiast poprosił swoich zawodników o chwilę rozmowy. Po dwóch celnych rzutach wolnych Kowalczyka było już tylko (83:82). Od tego momentu oba zespoły miały po kilka szans na zmianę rezultatu, ale piłka nie chciała wpaść do kosza. Niemoc przełamał dopiero Mijović, który w końcu trafił z dystansu, a reakcja Spaseva była natychmiastowa, trener Legii wykorzystał drugi przysługujący mu w tej połowie czas. Po powrocie na parkiet obie drużyny nadal nie potrafiły wykorzystać swoich szans. Tylko faulowany Michalak dwukrotnie stanął na linii i wykorzystując wszystkie próby doprowadził do remisu (86:86). Oba zespoły miały jeszcze po jednej okazji na zmianę rezultatu, ale obie akcje okazały się nieskuteczne i do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka.

W dodatkowym czasie gry GTK szybko odskoczyło na cztery punkty przewagi po tym jak zza łuku trafił Szlachetka. Legia nie zamierzała się jednak poddać i trafieniach z dystansu Matczaka i Belemene nie tylko odrobiła straty, ale też wyszła na prowadzenie (91:92). Po skutecznym wejściu Matczaka utrzymała prowadzenie, a na linii rzutów wolnych stanął Michalak. Zawodnik, który wcześniej pomylił się tylko raz na 12 prób, tym razem spudłował dwa razy! W odpowiedzi Mondy wbił się pod kosz i wykorzystując swoją siłę zdołał umieścić piłkę w koszu. Ostatnie słowo mogło należeć do warszawian, ale piłka po rzucie Matczaka zatańczyła na obręczy, ale do kosza nie wpadła, tak samo jak dobitka Pindera i pierwsze zwycięstwo gliwiczan w tym sezonie na własnym parkiecie stało się faktem!

Następny mecz GTK zagra 21 grudnia w Bydgoszczy z Astorią.

GTK Gliwice - Legia Warszawa 95:94 po dogr. (23:26, 26:22, 18:23, 19:15, d. 9:8)


GTK: Duke Mondy 16, Brandon Tabb 21 (4x3), Payton Henson 10 (2x3), Łukasz Diduszko 5 (1x3), Joe Furstinger 5 - Milivoje Mijović 23 (1x3), Mateusz Szlachetka 15 (2x3), Piotr Hałas, Bartosz Majewski, Dawid Słupiński. Trener Paweł TURKIEWICZ.

Legia: Sebastian Kowalczyk 13 (1x3), Filip Matczak 24 (3x3), Michał Michalak 19, Romeric Belemene 8 (2x3), Milan Milovanović 12 - Adam Linowski 9 (3x3), Keanu Pinder 9, Jakub Nizioł, Patryk Nowerski, Dawid Sączewski. Trener Tane SPASEV.

Materiały: GTK


wstecz

Komentarze (0) Skomentuj