Niedzielę, 13 stycznia Polska zapamięta z tragicznego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W pamięci mieszkanki  Gliwic Aleksandry L. ten dzień pozostawił zapowiedź dramatu na osobistą skalą. Życie kobiety zadrżało w posadach, gdy u jej drzwi zjawili się niespodziewanie policjanci, żeby ją samą zabrać do  więzienia, a jej dzieci - od niej. Odeszli z niczym, niepokój pozostał.
Zdarzyło się, że pani Aleksandra uderzyła dziecko. Nie swoje, bo to chroni, jak może. Na przykład przed razami męża. Byłego już. Gdy byli jeszcze razem, bił i „cudze”, które pojawiły się na świecie, zanim on pojawił się w życiu ich matki, i swoje, najmłodsze. Podnosił rękę na nią. Za znęcanie  skazany.  Ostatni raz widzieli się w grudniu, już jako „byli”. 

- Przyszedł niby odwiedzić dzieci, chciał wyjść z podebranymi z torebki pieniędzmi. Okradał mnie w ten sposób nie pierwszy raz. Zabarykadowałam ciałem drzwi, zadzwoniłam po policję. Już nie odważył się uderzyć, bo wtedy recydywa – opowiada kobieta.

No więc pewnego wiosennego dnia „trzepnęła” dziecko sąsiadów. 

- Synowie wrócili  poturbowani z podwórka, nie pierwszy raz zresztą. A to tamten łobuz popchnął któregoś w krzaki, a to rzucił kamieniem czy szkłem. Rozmawiałam z rodzicami, byłam nawet ze skargą na policji. Jak grochem o ścianę.  Wtedy, a jeszcze nie minęły echa awantury w domu, nie wytrzymałam. Wybiegłam na podwórko, dorwałam i potarmosiłam dzieciaka – mówi pani Ola.

Na policji niczego się nie wypierała, przyznała do winy. Za naruszenie nietykalności małoletniego dostała karę ograniczenia wolności – prac społecznych przez cztery miesiące w wymiarze 30 godzin w każdym. 

Wyrok zapadł w grudniu 2017 roku, ale skazana dowiedziała się o nim w styczniu 2018, po fakcie. Wtedy mieszkała już w innym miejscu, z dala od męża. W Sośnicy łatwiej też o tańsze lokum niż w centrum, gdzie przebywała wcześniej. 

- O zmianie adresu powiadomiłam kuratorkę, która sprawdzała naszą rodzinę z powodu agresji męża, z prośbą o przekazanie informacji do sądu. Powiadomienie jednak nie przyszło, nie znalazłam go również w skrzynce pod starym adresem, gdzie zaglądałam, odwiedzając mieszkających w pobliżu rodziców.

Sprawa kłopotów z dostarczeniem korespondencji miała się okazać brzemienna w skutki. Wtedy tego jeszcze pani Aleksandra nie wiedziała. 

- Zgłosiłam się do zespołu kuratorów sądowych, żeby ustalić szczegóły odbywania kary. Było ponoć niewiadome, czy mam wykonywać ją ”pod” kuratorem z rejonu starego czy nowego miejsca zamieszkania. Obiecano, że po wyjaśnieniu sytuacji skontaktuje się ze mną odpowiednia osoba. No to czekałam – mówi Aleksandra L.

Przestała sobie zawracać głowę sprawą, aż do wizyty policjantów 13 stycznia. Jak się okazało, w tym czasie sąd wysyłał do skazanej obfitą korespondencję. 

Z wyjaśnień sędzi Agaty Dybek-Zdyń, rzecznika „okręgówki” w Gliwicach wynika, że sąd informował na przykład o wszczęciu sprawy na wniosek kuratora o  zarządzenie wykonania zastępczej kary pozbawienia wolności, bo skazana nie wykonuje nałożonych wyrokiem prac, a on nie może się z nią skontaktować (a gdzie odpowiedź, co mogło stanąć na przeszkodzie?). A potem wysłał postanowienie z 13 czerwca 2018 r., w którym karę ograniczenia wolności zamienił na dwa miesiące więzienia. 

- Skazana powiadomiła kuratora o zmianie adresu. Sąd zawiadomił skazaną o posiedzeniu w sprawie zarządzenia wykonania zastępczej kary na dwa adresy. Zawiadomienia zostały dwukrotnie awizowane - skazana nie odebrała ich i nie stawiła się na posiedzeniu. Nie podjęła również odpisu postanowienia wysłanego na nowy adres, mimo dwukrotnego awizowania. Niepodjęte zawiadomienia wysłane pod prawidłowy adres uznaje się za doręczone – wyjaśnia rzecznik sądu.

Szkopuł w tym, że pani Aleksandra nie przypomina sobie żadnego wezwania w skrzynce. Może, zastanawia się, zawiodła poczta, bo nie dochodzą, na czas albo wcale, też inne przesyłki. Ale z kolei podejrzenia w innym kierunku prowadzą informacje w dyspozycji sądu. 

- W aktach znalazłam cztery adresy, w tym aż dwa błędne, związane z dawnym miejscem zamieszkania – twierdzi kobieta.

Wiele mówi też, wracając do feralnej niedzieli 13 stycznia, reakcja policjantów. Jak dowiedzieliśmy się w biurze prasowym gliwickiej komendy, „za zgodą sędziego dyżurnego odstąpili od czynności, ze względu na fakt, że skazana jest jedynym opiekunem czwórki małoletnich”. 

Ale to dla funkcjonariuszy stało się oczywiste dopiero po wejściu do mieszkania. Sąd nie przekazał im tej wiedzy. Powstaje pytanie, na ile orientuje się w sytuacji Aleksandry L., skoro nie wie o podstawowych rzeczach ze względu na odbywanie kary? 

- Policjanci zapukali do drzwi z nakazem doprowadzenia mnie do więzienia w Lublińcu. Mówili, że sąd zabierze mi dzieci, że trafią do sierocińca. Wiem, że straciłabym je na zawsze. Kto oddałby dzieci byłej więźniarce, bez domu, bez źródła utrzymania, bo jedno i drugie pewno straciłabym za kratami. Krzyczałam, prosiłam, błagałam, przekonywałam ich chyba z godzinę. Poskutkowało.

Ze względu na sytuację rodzinną skazanej sąd na razie wstrzymał wykonanie postanowienia z 13 czerwca 2018 r. Pani Aleksandra mówi, że teraz zrobi już wszystko, by współpraca z wymiarem sprawiedliwości układała się wzorowo. 

- Nie będę czekać na wezwania. Zamiast  sprawdzać skrzynkę pocztową,  skontaktuję się osobiście.            

Adam Pikul






wstecz

Komentarze (0) Skomentuj