Z pisarzem Marianem Sworzeniem, autorem książki „Czarna ikona. Biełomor. Kanał Białomorski – dzieje, ludzie słowa”, który spotkał się z czytelnikami w gliwickiej księgarni Świat Książki, rozmawia Małgorzata Lichecka.  
Kanwą „Czarnej ikony” jest księga poświęcona Kanałowi Białomorskiemu. Ta ostatnia powstała po rejsie 120 pisarzy sowieckich po kanale. Dlaczego to było tak ważne zamówienie?

Z wybranych pisarzy sformowano 36-osobową brygadę podzieloną na niewielkie zespoły robocze. Indywidualne odstępstwo przewidziano tylko dla Maksyma Gorkiego, któremu przypadło napisanie początku i końca księgi, oraz dla Michaiła Zoszczenki, autora opowiadania o zdeklarowanym złodzieju przywróconym do społeczeństwa dzięki pracy w łagrze. W kraju, w którym wprowadzano kołchozy w miejsce prywatnych gospodarstw, podobne kolektywne rozwiązanie przewidziano dla ludzi pióra. W dodatku autorów gonił czas, gdyż „Historia budowy Kanału Bałtycko-Białomorskiego” miała być darem dla delegatów na zjazd partii, rozpoczynający się wiosną 1934 roku.

W jakim momencie historii bolszewickiej Rosji jesteśmy, czytając tę księgę? Co działo się wówczas w Rosji na płaszczyźnie politycznej, społecznej i ekonomicznej?

Kanał powstawał między jesienią 1931 roku a wiosną roku 1933. Skończyła się pierwsza pięciolatka, trwała kolektywizacja rolnictwa, umierała z głodu Ukraina, granice były na głucho zamknięte. Powstały wielkie kombinaty przemysłowe, między innymi Magnitogorsk i kopalnie Donbasu. Zniszczono cerkiew prawosławną przez drakońskie represje wobec jej kapłanów i wiernych. Zlikwidowano jakiekolwiek pozory wolności, rządziła partia, przy pomocy bezpieki i łagrów. Intensywna propaganda przedstawiała światu Rosję jako spełnienie odwiecznych marzeń uciśnionych mas, a Stalina jako ich herosa. 

U początków powstania pana książki leży ciekawość. Co pan wiedział o wydarzeniach z rejsu, czyli na początku tej historyczno-literackiej przygody?

Wiedziałem niepokojąco niewiele. Jak to jest, pomyślałem sobie, że każda książka powtarza to samo, mianowicie, że setka pisarzy popłynęła statkiem po kanale, a potem jedna trzecia z nich napisała pochwalny hymn na temat Stalina. Tylko tyle? Rozpocząłem rozglądanie się w polskiej literaturze, potem rosyjskiej, a w amerykańskiej znalazłem ważną monografię. Znaczącą inspiracją były dla mnie książki Mariusza Wilka, który mieszkał w Karelii od roku 1990. 

Zbieranie materiałów do książki jest chyba najbardziej fascynującym momentem dla pisarza. Jak było w pana przypadku?

Moja triada to czytanie, fizyczne doświadczenie miejsca, a na koniec pisanie. Tak było przy powstawaniu poprzedniej książki, o młodym Gogolu, kiedy po lekturach pojechałem w jego rodzinne strony, pod Połtawę na Ukrainie. Było więc oczywistym, że pisząc „Czarną ikonę”, muszę zobaczyć rosyjską Północ. Owszem, szukanie materiałów jest niezwykle ważne, ale nie pomniejszam innych stadiów. 

Główni aktorzy, czyli pozostający w cieniu, pociągający za sznurki inicjatorzy rejsu i powstania książki oraz ci z pierwszej literackiej linii i ligi.

Organizatorem wyjazdu było NKWD, czego nikt nie ukrywał. Czekiści wcielili się nawet w rolę kelnerów, serwując wódkę i wino w pociągu jadącym do Miedwieżjegorska i potem, na statku. Jeśli idzie o pisarzy, wśród autorów księgi była czołówka sowieckiej literatury – wymienię tylko niektórych: Zoszczenko, Katajew, Tołstoj, Jasieński. Nie było Bułhakowa – wytłumaczył się niedyspozycją zdrowotną, ale w rzeczywistości kończył ważny rozdział „Mistrza i Małgorzaty”, ten o przybyciu szatana do Moskwy. Ale to nie było takie proste, bo przecież każdy pisarz sowiecki był na swój sposób urzędnikiem swego państwa, więc Bułhakow zapewnił o gotowości udziału w kolejnej wyprawie. 

Pośród piszących znalazł się również Dmitrij Mirski, z książęcego rodu, wybitny historyk literatury, który – zauroczony komunizmem – przybył do Sowietów z Anglii. Postać później niewątpliwie tragiczna: aresztowany w roku 1937, zmarł w łagrze. Wiele wskazuje, że grono pisarzy było prowadzone przez Wiktora Szkłowskiego, pisarza i teoretyka literatury. Gdyby jednak szukać śladu tej roli w jego wspomnieniach, nie znajdziemy ani słowa. Ponoć zgodził się na to, licząc na uwolnienie swego brata więzionego w łagrze. 

Co działo się podczas słynnego spotkania w domu Maksyma Gorkiego, w 1932 roku?

Opisał to dokładnie Korneliusz Zieliński w notatkach opublikowanych dopiero w czasie pieriestrojki. Otóż jesienią 1932 roku Gorki zaprosił kilkudziesięciu pisarzy do swojej willi w Moskwie. Tematem spotkania miało być przygotowanie do utworzenia wspólnego związku literatów. Późnym wieczorem, gdy już trwały obrady, ktoś zapukał do drzwi. Stalin w towarzystwie Woroszyłowa. Zasiadł przy stole, przysłuchiwał się dyskusji, a potem poprosił o udzielenie mu głosu. Atmosfera była dość luźna, gdyż już wcześniej podano kolację i krążyły stakany z wódką. 

To, co Stalin tam ogłosił, obowiązywało przez całe lata: pisarz ma pisać o ludziach pracy, i tylko o tym. Tak zrodził się socrealizm. Podczas przerwy, w otoczeniu zebranych, Stalin zapowiedział, że partia zadba o twórców i wybuduje im dacze, by mogli w spokoju pisać. 

Inżynierowie dusz – kluczowe pojęcie w zdefiniowaniu nowego kierunku literatury, sztuki, dziedzin kreatywnych w Rosji w czasach Stalina, ale też i po jego śmierci, bo termin wciąż aktualny. Kto go wymyślił i dlaczego był taki istotny?

Ten termin oznacza specjalistów od wyrafinowanej propagandy. Komunizm, jako doktryna z gruntu ateistyczna, nie zajmował się bynajmniej zbawianiem dusz czy pośmiertnym ich bytowaniem, ale szło mu o wpływ na dusze ludzi żywych. Nie darmo w języku pańszczyźnianej niewoli dusza znaczyła tyle, co człowiek. Tak więc zadaniem pisarzy miało być takie obrabianie ludzkich głów, by uznały komunizm za największe szczęście. Pojęcia tego nie wymyślił wcale Stalin, ale kto inny – Jurij Olesza, mający notabene polskie korzenie, a dowodem jest jego opowiadanie opublikowane kilka lat wcześniej od wypowiedzi Stalina z jesieni 1932 roku. 

Kanał Białomorski – fakty i mity.

Wszystko zaczęło się wtedy, gdy powstawały pierwsze plany stworzenia drogi wodnej między Morzem Białym a Jeziorem Onieżskim – ich początek można datować na XVI wiek. Rosja zawsze chciała mieć swobodę żeglugi na północ.  Faktem przesądzającym było poprowadzenie kanału o łącznej długości około 220 kilometrów, z wykorzystaniem jezior i rzek, tudzież dodaniem do nich systemu połączeń, tam i grobli. Z uwagi na 120-metrową różnicę poziomów  między morzem a jeziorem konieczne było wybudowanie kilkunastu śluz, w tym „schodów” w Powieńcu, bowiem statek musi się po nich „wspinać”, by potem rozpocząć właściwą podróż. A mity? Hm… Widziałem na jednej ze śluz niezdarnie wykonany farbą napis „Jeden mit!”. 

Wydaje mi się, że te słowa oddają cały dramat tego przedsięwzięcia. Owszem, gdyby to była inwestycja wykonana przez duże państwowe kombinaty, wtedy pal licho ekonomiczne tego skutki… Tu było inaczej – wykonawcami całej roboty, od projektantów po robotników, byli wyłącznie więźniowie, zaś budowa pochłonęła około 50 tysięcy ludzkich istnień. Przywołując definicję mitu jako opowiadania, o którym wiemy, że nie jest prawdziwe, a trzymamy się go jakby było prawdą, trzeba dojść do wniosku, że dokładnie tak samo jest z kanałem. Tylko chwalcy komunizmu nadal uważają jego budowę za dzieło doskonałe. 

Czy kanał był potrzebny? Co budowla bez grama betonu, z drewna, wykonana w nadludzkim tempie przez dziesiątki tysięcy niewolników, dała Rosji? Była kaprysem generalissimusa czy rzeczywistą ekonomiczną potrzebą?

Czy był potrzebny? Propaganda sowiecka mówiła, że więźniowie dostawali racje tak duże, że nadwyżki mogli przesyłać rodzinom. Stąd blisko do absurdalnego wniosku, że ludzie wręcz sami garnęli się do więzień! Trzeba pamiętać, że główny zamiar budowy – stworzenie drogi dla floty wojennej na Morze Białe – nie został zrealizowany, bo niszczyciele i krążowniki nie mogą pływać, mając pięć metrów wody pod kilem. Nic nie wyszło również z planów gospodarczego ożywienia Karelii, dla której, i wtedy, i dziś, największym bogactwem są lasy. Szukając w myślach, mogę przystać na sugestię zawartą w pytaniu. Tak, to był kaprys despoty, jego śmiercionośny pomysł. 

System pracy niewolniczej – tak należy zdefiniować to, co działo się w Rosji za rządów Lenina i Stalina. Do Gułagu można było trafić za nic, terror dotyczył każdej grupy, nawet najbliższego otoczenia Stalina. Na kanale i innych budowach wielkiej Rosji wykorzystywanie ludzi urosło do gigantycznych rozmiarów. Nie można się było temu przeciwstawić?

Jak rozumiem, idzie o to, czy można było się bronić przed bezprawiem. Nie sądzę, bym mógł dawać rady minionym pokoleniom Rosjan. Warto jednak pamiętać, że wielkim znakiem ich oporu było chłopskie powstanie w guberni tambowskiej, krwawo stłumione w roku 1922. Ale spójrzmy i z innej strony. Otóż poczynając od wieku XVI, północ Rosji, w tym i Karelia, stała się miejscem ucieczki i cichej, pracowitej egzystencji tysięcy ludzi, którzy tworzyli wioski i miasteczka pośrodku lasów, gdzie nie zawitał nigdy żaden carski urzędnik. Z reguły tymi uciekinierami byli raskolnicy, czyli prawosławni nienależący do cerkwi oficjalnej. Owszem, zdarzały się sytuacje ekstremalne w postaci samospaleń setek ludzi otoczonych przez ekspedycje wojskowe, wszelako Północ była wtedy terenem mało ludnym, gdzie władza pojawiała się rzadko. W czasach Rosji sowieckiej jakiekolwiek podróże były niemożliwe, bez pozwolenia nikt nigdzie jechać nie mógł. Jeśli nawet gdzieś się schował, znaczy, że był szpiegiem albo dywersantem. To już czas telefonów i telegrafów, donosicielstwo kwitło, a brak donosu był przestępstwem. Jednym słowem: w dyktaturach więzienie jest wszędzie i nie ma znaczenia, z której strony więziennej bramy człowiek mieszka. 

Pieriekowka to bodaj najważniejszy proces opisany w księdze – stworzonym kolektywnie oryginale i w „Czarnej ikonie”. Co się kryło za tym określeniem? I dlaczego było tak szalenie ważne dla bolszewików?

Pieriekowka jest pojęciem zarówno technicznym – to przekucie materiału pod uderzeniami młota, jak i ideologicznym – przedmiotem obróbki jest cały człowiek, jego zachowanie, jego myślenie. Rosyjski komunizm zakładał, że miejscem do masowej edukacji opornych są łagry, zaś najlepszymi wychowawcami – czekiści. Księga z roku 1934 jest na tyle przepełniona przykładami, że można ją nazwać apologią pieriekowki. Można tam nie tylko spotkać opisy brygad byłych prostytutek, które biją rekordy wydajności w kopaniu rowów i wzywają innych do współzawodnictwa, ale i dokonania brygad utworzonych z byłych popów, którzy porzuciwszy Boga i cerkiewne parafie, marzą wyłącznie o kolejnych kubikach wyrąbanego drewna. 

W tej bałwochwalczej knidze czekiści przechadzają się wśród więźniów niczym apostołowie i mędrcy, dbając nie tylko o jakość zupy w kotłach, ale i podsuwając rozwiązania techniczne, na które uwięzieni nigdy by nie wpadli, nawet gdyby byli absolwentami carskich uczelni technicznych. Nagromadzenie tych scen spowodowało, że omówienie owego dzieła rozmyślnej propagandy poprzedziłem starożytnym mottem: „Wielka księga – wielkie zło”. Swoistą ironią losu było skazanie jej na przemiał po kilku latach, gdy Jagoda popadł w niełaskę. Czemuż to, można spytać… Ano dlatego,  że w księdze był jego portret. 

Maksym Gorki był uwielbiany przez Stalina, opływał w dostatki. Podobnie jak wielu innych twórców. Czy wierzyli oni w doktrynę, robili to dla pieniędzy, ze strachu?

Gorki opuścił Rosję kilka lat po rewolucji, w nimbie największego pisarza swej ojczyzny. Osiadł blisko Neapolu, gdzie wiodło mu się średnio z racji konieczności utrzymania sporej grupy domowników. Na komunizm w Rosji nie napadał, jakoś mu nie wadziły rządy faszystów w Italii. I wtedy to, po roku 1925, co jakiś czas zaczęli docierać do niego niby przypadkowi goście z opowieściami o dostatnim życiu pisarzy w Kraju Rad. 

Od słowa do słowa doszło do zachęcenia go, by odwiedził Wyspy Sołowieckie. Tej podróży nadano odpowiednią rangę, pisarz obejrzał wyspowy łagier, spodobała mu się ponoć dbałość o młodych więźniów. Na tym kuszenie się nie skończyło… Kolejni wysłannicy byli bardziej konkretni, wskazywali pałacyk, który już czekał na Gorkiego w Moskwie, mówili o przyszłych zaszczytach, wielkich nakładach, obiecywali przewodzenie ogólnokrajowemu związkowi pisarzy. Przyjechał więc do ojczyzny, gdzie pod jego zaciągiem NKWD zorganizowało wyprawę na Biełomor, a prosto stamtąd na rozpoczęcie budowy kanału Moskwa-Don. Później był samolot „Gorki”, potem miasto Gorki. 

Czy stał się bogaczem? Pewno tak, ale pieniądze nie były mu do niczego potrzebne, gdyż otaczał go dwór. Nie tylko Stalin uwielbiał pisarza, sam oberczekista Jagoda bywał u niego na pogawędkach i przynosił cygara. Maksym Gorki, gdy kiedyś tworzył, był  sumieniem Rosji, ale na koniec, gdy przestał pisać, stał się wyłącznie autorem mów chwalących Stalina i bolszewików. Tyle o nim... A jeśli idzie o zamożność pisarzy sowieckich, trzeba wiedzieć, że artyści nie podlegali ograniczeniom zarobkowym. Przyznaję, że sam miałem obraz sowieckiego literata całkiem przaśny, kufajkowaty, ale teraz wiem, że się myliłem. 

Przykładowo, Walentin Katajew, autor „Samotnego białego żagla”, jeździł po Moskwie najnowszym fordem, sprowadzonym prosto z Ameryki. Owszem, były różne kręgi bliskości władzy – im bliżej, tym bogaciej. Ale i tu spotykało się wyjątki – przykładem niech będzie upadek Demiana Biednego, autora paskudnych napadów na religię, mającego mieszkanie na Kremlu, z którego wyleciał po ujawnieniu, że po pijaku tworzył nieprawomyślne wierszyki. 

Kim była Julia Danzas? I dlaczego tak pana uwiodła?
Była rosyjską intelektualistką urodzoną w roku 1879 w Atenach, w rodzinie dyplomaty, wychowaną na Ukrainie i w Petersburgu. Odbywszy studia filozoficzne na Sorbonie, wróciła do Rosji, oddając się działalności społecznej i pisarstwu. W 1914 roku zgłosiła się ochotniczo do armii rosyjskiej – służyła w jednostkach sanitarnych, walczyła na froncie. Niewiele brakowało, by w 1917 została dowódcą kobiecego batalionu obrony Pałacu Zimowego. 

Przystąpiła do Kościoła katolickiego, w 1923 została aresztowana – po pobycie w więzieniach w Moskwie i na Syberii trafiła do łagru na Wyspach Sołowieckich, a stamtąd do obozu w Karelii, przy powstającym Kanale Białomorskim. Zwolniona w 1932 roku, po dwóch latach wyjechała do Francji, gdzie jakiś czas przebywała w klasztorze dominikanek. W roku 1935 wydała anonimowo łagrowe wspomnienia. Ostatnie lata życia spędziła w Rzymie, gdzie zmarła w 1942. Co więcej? W Polsce kompletnie nieznana, bo skąd… Jest jednak jaskółka dla pani Julii. Chyba w tym miesiącu uda mi się doprowadzić do wydania jej „Czerwonej katorgi”. A uwiedzenie? Tak, ono nastąpiło, gdy chodziłem w Rosji tymi sami drogami, co ona i złożyłem wówczas obietnicę wydania tych wspomnień. Obiecałem jej czy raczej sobie? Nie ma co roztrząsać. Ważna będzie ta niewielka książeczka. 
 
Co dała podróż nad dzisiejszy Kanał Białomorski? Jaka jest pamięć o tej budowli, o ludziach, którzy tam pracowali i tych, którzy przypłynęli na statku „Anochin”, by tę pracę – propagandowo – opisać?
Od tamtych czasów minęło prawie dziewięćdziesiąt lat, to szmat czasu, prawie trzy pokolenia. Nie można oczekiwać od mieszkańców miejsc naznaczonych trudną historią, by ją stale i intensywnie przeżywali. Tak wręcz niemożliwe… Mieszkańcy Oświęcimia czy Dachau też prowadzą zwykłe życie blisko obozowych budynków, to samo dotyczy i Miedwieżjegorska na początku kanału, i Biełomorska na samym jego końcu. Ważne,  by znalazł się ktoś, kto pilnuje historii – instytucje i ludzie. To mogą być muzea, instytuty,  nauczyciele, przewodnicy, pisarze. W latach 90. XX wieku ukazało się w Rosji w anonimowej oficynie wydanie księgi z roku 1934. Moja książka również wpisuje się w to pilnowanie przeszłości. Idzie o to, by został po niej ślad, mniejszy lub większy. To tak jak z ikonami. Nie ma znaczenia, czy ktoś na nie patrzy – one i tak są. 
 
Marian Sworzeń 
Z wykształcenia i zawodu prawnik, z zamiłowania pisarz. Był m.in. sędzią sądu rejonowego, właścicielem antykwariatu z książkami, przewodniczącym lokalnego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, radnym i wiceburmistrzem Mikołowa (w czasie swej kadencji doprowadził do utworzenia Instytutu Mikołowskiego w mieszkaniu Rafała Wojaczka). Członek redakcji pisma literackiego „Arkadia” oraz zarządu Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego. Członek Polskiego PEN Clubu. Autor słuchowisk radiowych, sztuk scenicznych i powieści, m.in. „Czaadajew’ („Dialog” 2007), „Niepoprawni” (2006), „Melancholia w Fausheim. Powieść o rewolucji w Monachium” (2008). 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj