Znów odwiedził Gliwice. Skorzystaliśmy z okazji na rozmowę z człowiekiem, który podczas swoich występów w naszym mieście zawsze wykorzystuje „Nowiny". Miło nam słyszeć nasze kryminałki w jego interpretacji. Z Arturem Andrusem rozmawia Błażej Kupski.  
Czy my, Polacy, jesteśmy wesołym narodem?
Trudne pytanie, bo nie umiem ocenić, na ile ja sam jestem wesołym człowiekiem, a na ile smutnym. Kiedy mam powód, jestem wesoły, a gdy wypada jakaś smutna okoliczność, raczej się nie uśmiecham. I to akurat uważam za stan normalności. 

O Szkotach mówi się, że są skąpi. Niemcy z kolei cenią porządek. To może Polacy są nad wyraz weseli? 
O to trzeba byłoby zapytać jakichś naukowców, którzy może temat zbadali. Na podstawie własnych obserwacji niewiele mogę powiedzieć. Na moje występy przychodzą ludzie raczej optymistycznie nastawieni do świata. Chyba nie kupują biletów po to, żeby się posmucić. Ale może kiedyś to się zmieni... Wtedy zacznę kojarzyć się z nostalgicznym nastrojem, będę proszony głównie na 1 i 2 listopada, a występować gdzieś w okolicach cmentarza. Na razie na spotkania ze mną przychodzą ludzie uśmiechnięci i mam nadzieję, że równie uśmiechnięci wychodzą. Na moje oko jesteśmy więc w miarę sympatycznym narodem, z poczuciem humoru. 

A co nas śmieszy najbardziej?
Jeszcze tego by brakowało, aby powołać Narodową Radę Poczucia Humoru, zatwierdzającą, co ma nas śmieszyć, a co – broń Boże – już nie! Są ludzie, których potrafi rozśmieszyć jedynie Monty Python, a innych ta grupa nie bawi w ogóle. Są także osobnicy śmiejący się na widok człowieka, który właśnie poślizgnął się na skórce od banana... 

Wiemy, że jednym z kandydatów na prezydenta kraju jest dziennikarz Szymon Hołownia. A panu nikt propozycji startu w prezydenckim wyścigu czasem nie składał? 
Nie. Powiem nawet więcej: sam sobie takiej także nie złożyłem. Uważam, że w polityce nie mam za wiele do powiedzenia, więc się do niej nie rwę.

Hołownia ma szansę na prezydenturę? Uda się u nas powtórzyć „wariant ukraiński”? Tam także pojawił się telewizyjny celebryta, jako niezależny kandydat spoza istniejącego układu politycznego. I to on ostatecznie wygrał. 
Ale to jest specjalność nie tylko naszego wschodniego sąsiada. Przecież kiedyś w USA wybory prezydenckie wygrał aktor, a od kilku lat rządzi tam były gospodarz telewizyjnego reality show. Z kolei jeszcze inny aktor był gubernatorem jednego ze stanów. Tak więc za oceanem ten model przećwiczyli. A czy uda się na polskim podwórku? Czas pokaże. Moim zdaniem, wszystko jest możliwe.

Trzyma pan kciuki za kolegę z branży?
Nie odpowiem na to pytania wprost, bo wówczas byłaby to jakaś deklaracja, na kogo będę głosował. Trzymam kciuki za każdego, kto ma fajny program i chce coś dobrego zrobić dla naszego kraju.

To znaczy, że kibicuje pan wszystkim. Bo każdy kandydat składa takie deklaracje.
Ale czy wszyscy mówią szczerze? Oczywiście, to nie jest możliwe do sprawdzenia na etapie kampanii wyborczej. Dopiero kadencja daje odpowiedź na pytanie, czy deklaracje były autentyczne. Dlatego ja bardziej trzymam kciuki za nadzieję, że ktoś taki się objawi, aniżeli za konkretnego kandydata.

Czuje się pan komentatorem politycznym? Wszak w „Szkle kontaktowym” od polityki nie stronicie. 
No tak, ale sam pan pewnie słyszy, że moje wypowiedzi w „Szkle” nie są jakimś fachowym komentarzem. Przez tyle lat współpracy z tym programem nie wygłosiłem w nim żadnego mądrego komentarza i mam nadzieję, że nikt nie sugerował się moimi opiniami przy jakichkolwiek wyborach.

Do czego zatem sprowadza się pana rola?
Porównałbym ją do roli gościa na imieninach, urodzinach czy sylwestrze. Bo my wszędzie dyskutujemy o polityce. W „Szkle” jestem właśnie takim gościem, który przyszedł do przyjaciół i nagle temat rozmowy zszedł na politykę. Zresztą, moje żarty dotyczą raczej otoczki polityki, nie jej samej. Bo mnie najbardziej interesują momenty, w których jakiś poseł czy minister się przejęzyczył, coś śmiesznego powiedział, coś zabawnego mu się przytrafiło.

Od trzech lat w TVP Info nadawany jest program „W tyle wizji”. Ma on podobną formułę, co „Szkło”. Czujecie oddech konkurencji na plecach?
Nie chcę oceniać konkurencji. Nie oglądam tego programu, tak jak i wielu innych, prawie w ogóle nie oglądam telewizji. No, może raz, na początku, zdarzyło mi się zerknąć, z ciekawości. Wiem więc, że zasada jest podobna, siedzi dwoje ludzi, rozmawia o polityce, dzwonią widzowie… A jakie poglądy wyrażają prowadzący czy telefonujący, to ich sprawa.

To skoro jest tak podobnie, może nastąpi zamiana? Możliwy jest angaż Artura Andrusa w TVP Info?
Nie. Do „Szkła” poszedłem z powodów towarzyskich. Zaprosili mnie koledzy z radiowej „Trójki”, Tomasz Sianecki i Grzegorz Miecugow. Grześka, niestety, nie ma już z nami, ale nadal mam kolegów, z którymi dobrze się czuję. Gdyby nagle przyszła zupełnie nowa ekipa, skończyłby się powód mojego istnienia w programie.

Tęskni pan za radiową „Trójką”? 
Tęsknię za kolegami i koleżankami, z którymi spędziłem szmat czasu, bo w sumie przepracowałem tam 24 lata. Nie zawsze było kolorowo, zdarzały się różne momenty, ale bardzo sympatycznie wspominam tamte czasy. Muszę jednak uczciwie przyznać, że nikt nigdy mi nie obiecywał, iż w „Trójce” popracuję do emerytury. Sam odszedłem, nikt mnie nie zwalniał. 

Stało się tak, bo władze radia postawiły ultimatum: albo „Trójka”, albo „Szkło kontaktowe”.
Dla mnie to był wybór pomiędzy tym, czy mogę o sobie decydować, czy nie. Poprzednim zarządom moja współpraca z TVN24 jakoś nie przeszkadzała, dało się to godzić. Nim odszedłem, odbyłem rozmowę z prezesem Jackiem Sobalą. Zwróciłem mu uwagę, że w radiu jest jeszcze kilku dziennikarzy współpracujących z różnymi telewizjami. Widocznie tamci mu nie przeszkadzali. Chodziło zatem o to, aby dziennikarz polskiego radia nie współpracował akurat z TVN-em. Ale nie ma tego złego… Dołączyłem do zespołu radia RMF Classic. Tam prowadzę własne audycje, co tydzień piszę nowe piosenki. Tak więc moja radiowa zabawa wciąż trwa.

Przygoda z falami eteru zaczęła się od Rozgłośni Harcerskiej. 
Tak. Tam uczyłem się zawodowego abecadła. Ale kiedy szedłem na studia dziennikarskie, to radia nie brałem pod uwagę. Raczej myślałem o telewizji, żeby mama była zadowolona, że ma sławnego syna. I żeby dzwoniły do niej z gratulacjami jeszcze bardziej dumne ciotki. 

Proszę o wspomnienia z czasów skautingu. 
W harcerstwie spotkałem bardzo fajnych ludzi. Te przyjaźnie przetrwały do dziś. Fakt noszenia mundurka, dla mnie, młodego wówczas chłopaka, był ważny. Ale najważniejsze było to, że wspólnie z rówieśnikami spędzaliśmy czas, podróżowaliśmy, przeżywaliśmy przygody. Pochodzę z Soliny, wioski bieszczadzkiej znanej z zapory i rozsławionej przez piosenkę Gąssowskiego. Harcerstwo było dla mnie oknem na świat. Dzięki ZHP pojechałem za granicę, zobaczyłem Bałtyk.

A obozy?
Oczywiście, były. Szczególnie „ekstremalny” był ten pierwszy. Miałem wówczas dziewięć czy dziesięć lat, a rozbiliśmy się jakieś… 10 kilometrów od mojego domu. W Polańczyku. Myślę, że za wszystkim stali moi rodzice, którzy do końca nie byli pewni, czy jestem wystarczająco samodzielny i woleli mnie mieć w zasięgu, gdyby okazało się, że jednak nie daję rady. Muszę się zresztą przyznać, że korzystałem z tego przywileju bliskości domu. Kilka razy zanosiłem mamie do wyprania ciuchy, co przeczyło idealnej formie obozowania.

Jak wygląda Boże Narodzenie u Artura Andrusa? 
Klasycznie. Jest choinka, obrus, sianko. Całą rodziną zjeżdżamy się do rodziców. To powrót do korzeni. Póki są mama i tata, ten zwyczaj rodzinnych zjazdów należy pielęgnować.
 
Osobiście zabija pan karpie?
Nie. Nigdy tego nie robiłem. I za bardzo nie wiem, po co ktoś ma to robić. Rozumiem, że dawnej, kiedy nie można było mieć ryby ot tak, na wyciągnięcie ręki, miało sens zaopatrywanie się w nią w czasie, gdy była dostępna, a potem trzymanie jej w wannie aż do wigilii. Chociaż u mnie w domu takiego zwyczaju nie było. Jednak w obecnych czasach nie widzę żadnego powodu, by przetrzymywać karpie w domach. Tak więc apeluję, a mam nadzieję, że ktoś mnie posłucha: nie róbmy tego! Nie przysparzajmy tym stworzeniom dodatkowych cierpień.

Apel z gatunku tych niemal noblowskich. Bo Olga Tokarczuk, podczas kolacji z królem Szwecji, przekonywała monarchę do porzucenia polowań. 
Też nie jestem miłośnikiem łowów. Nigdy nie byłem i nie wybieram się na polowanie. Chociaż żaden ze mnie wegetarianin… Jadam mięso, lecz staram się w tej kwestii ograniczać, głównie z powodów zdrowotnych. Ktoś mądry uświadomił mi, że człowiek tego mięsa za wiele nie potrzebuje. Sam nie byłbym w stanie zupełnie od niego odejść, dlatego tym bardziej gratuluję osobom, którym to się udaje.

Wróćmy do świąt. Ulubiona kolęda?
Nie stworzę takiego rankingu. Wszystkie nasze kolędy są piękne. Martwi mnie jedynie tendencja do śpiewania ich zbyt patetycznie, zbyt dostojnie. Bo, dajmy na to, śpiewamy frazę: „wesołą nowinę, bracia, słuchajcie”. I robimy to tak, że wesoła nowina wychodzi na smutno... Kolędy wymyślono po to, aby śpiewać je głośno, wesoło, w większym gronie. Lubię posłuchać artystów śpiewających pastorałki i kolędy, byle nie wydziwiali za bardzo z aranżacją i własną interpretacją. Tutaj zawijasom muzycznym mówię „stop”. 

Jako dziecko wyczekiwał pan niecierpliwie pierwszej gwiazdki? 
To był mój obowiązek! Mama krzątała się po kuchni, tata był czymś zajęty, a ja miałem rolę obserwatora. Tak więc ciągle patrzyłem, czy już nie pojawiła się na niebie pierwsza gwiazdka. Z czasem jednak zauważyłem, że niektórzy coś przy niej kombinują... Kiedyś, w jakimś radiu, w wigilię leciała reklama o następującej treści: „Serdecznie zapraszamy na koncert kolęd w naszej stacji. Pojawienie się pierwszej gwiazdki zasygnalizujemy hejnałem. Na tę uroczystość zapraszamy o szesnastej”. Tak więc ci radiowcy już wiedzieli, że pierwsza gwiazdka pojawi się o czwartej po południu. Ciekawe, skąd mieli takie informacje? 

Zostańmy jeszcze w świątecznym klimacie. Bo rozmowa właśnie na temat Bożego Narodzenia i Nowego Roku z Wojciechem Młynarskim okazała się dla pana przełomowym momentem w życiu zawodowym. 
To było na studiach, kończył się semestr zimowy, a naszym, studentów, zadaniem było przygotowanie materiału na zaliczenie. Wymyśliłem sobie, że przeprowadzę świąteczną rozmowę z Wojciechem Młynarskim. Zadzwoniłem do teatru Ateneum, wyjaśniłem, że jestem studentem dziennikarstwa i chcę przeprowadzić krótki okołoświąteczny wywiad. Wojciech Młynarski zgodził się na spotkanie i kiedy do niego doszło, pierwsze pytanie zadałem wierszem. Mistrz odpowiedział też do rymu i zrobiła się oryginalna rozmowa. Na podstawie tego nagrania dostałem propozycję pracy w radiu.

Dziękuję za rozmowę. 

Artur Józef Andrus (ur. 27 grudnia 1971 w Lesku) – polski dziennikarz i prezenter telewizyjny oraz radiowy, aktor, pisarz, poeta, autor tekstów piosenek, piosenkarz, artysta kabaretowy i konferansjer. W latach 1994-2017 dziennikarz Programu Trzeciego Polskiego Radia, od 2018 RMF Classic, a od 2005 stały gość Szkła kontaktowego w TVN24. Mistrz Mowy Polskiej (2010).

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj