W roku 1370 umarł Kazimierz III Wielki, ostatni władca z dynastii Piastów. Po 649 latach w Polsce znowu królem jest Piast. Piast Gliwice! W niedzielę, 19 maja 2019 r. niebiesko-czerwoni, przy komplecie publiczności, pokonali przy Okrzei 1:0 Lecha Poznań i po raz pierwszy w 74-letniej historii klubu sięgnęli po królewską koronę. 
  
 Czy ktoś uwierzy, że jeszcze 20 lat temu piłkarskiej drużyny Piasta nie było na sportowej mapie Polski?!  Piast, wieczny drugoligowiec, nigdy nie potrafił wyjść z cienia swoich sąsiadów, Górnika czy Ruchu. Co lepsi piłkarze z Gliwic lądowali a to przy Roosevelta, a to przy Cichej. Kryzys w Piaście przyszedł pod koniec lat 80., a jego apogeum przypadło na rok 1993, kiedy to zdecydowano o wycofaniu seniorów  z piłkarskich rozgrywek. 

W 1995 doszło do zmian we władzach klubu. Miejsce starych działaczy zajęli nowi. Prezesem został były piłkarz Piasta  Marcin Żemaitis, a wiceprezesem zmarły w lutym br. Piotr Wieczorek, wtedy członek zarządu miasta, a później wiceprezydent Gliwic. Zaczęło mozolne odbudowywanie piłkarskiej drużyny. 15 maja 1997 r. w „Nowinach” ukazało się legendarne ogłoszenie: „Zarząd klubu (...) zamierza ponownie powołać do życia zespół piłkarski seniorów, który zacząłby grać w kl. B od nowego sezonu 1997/1998. (...) Regularne zajęcia treningowe przyszłego zespołu seniorów odbywać się będą w środy i piątki o godz. 18.00”.  

Na pierwszy trening przyszło 40 osób. Piast zaczął się odradzać jak Fenix z popiołów. W sierpniu 1997 roku gliwiczanie, pod wodzą trenera Kazimierza Gontarewicza, rozpoczęli rozgrywki w najniższej klasie. W premierowym meczu wygrali w B klasie 4:0 ze Zniczem Poniszowice i zaczął się niebiesko-czerwony marsz ku marzeniom. 
Piast szedł jak burza. W czerwcu 2003 roku, po 14 latach przerwy, wrócił do II ligi, a w maju 2008 odnotował historyczny awans do ekstraklasy. Niestety, po dwóch latach spadł do I ligi! Nie na długo... 27 maja 2012, po efektownym zwycięstwie nad Zawiszą Bydgoszcz 3:0, nasza drużyna zapewniła sobie drugi w historii awans do ekstraklasy. Na tej fali ekipa z Okrzei, trenowana wówczas przez Marcina Brosza, nieoczekiwanie zanotowała pierwszy sukces. Piłkarze wywalczyli czwarte miejsce i zagrali, choć bez powodzenia, w europejskich pucharach. Potem niebiesko-czerwonym wiodło się przeciętnie. Dwa razy na mecie rozgrywek plasowali się na 12 miejscu. 
Przyszedł wreszcie sezon 2015/2016 i o drużynie znów zrobiło się głośno. Przez całe rozgrywki gliwiczanie prowadzili w ekstraklasie, by niemal na mecie oddać palmę pierwszeństwa Legii Warszawa. Drugie miejsce, czyli "historické výsledky", pod wodzą czeskiego trenera Radoslava Latala, okazało się największym sukcesem Piasta w jego historii. Do niedzieli, 19 maja 2019 roku... 

Poprzedni sezon był kompletnie nieudany. Zespół Waldemara Fornalika do końca drżał o pozostanie w elicie. Utrzymał się dopiero dzięki wygranej w ostatniej kolejce z Bruk Bet Termalicą Nieciecza 4:0. Włodarze Piasta nie kryli rozczarowania, ale postanowili nie robić rewolucji. 
Cierpliwość po raz kolejny okazała się cnotą. Trener otrzymał kolejny kredyt zaufania. W składzie dokonano jedynie niewielkich zmian. Wykupiono z Legii Warszawa Jakuba Czerwińskiego, przedłużono wypożyczenie ze stołecznego klubu Tomasza Jodłowca. Pozyskano grającego w Holandii, a mającego polskie obywatelstwo, Piotra Parzyszka, wyciągnięto też z III ligi hiszpańskiej Jorge Feliksa. Fornalik odsunął za to z drużyny Konstantina Vasisljeva, który kompletnie zawiódł w poprzednim sezonie.

Początek nowej kampanii okazał się bardzo obiecujący. Wygrana z Zagłębiem Sosnowiec, Pogonią Szczecin i Zagłębiem Lubin spowodowała, że niebiesko-czerwoni znaleźli się na szczycie tabeli. Kibice i fachowcy przecierali oczy ze zdumienia. Potem jednak przyszedł zimny prysznic i przegrana u siebie z Legią. Jedyna porażka, jaką w tym sezonie zanotowali nasi piłkarze przy Okrzei! Tydzień później przegrali wprawdzie w Białymstoku z Jagiellonią, ale za chwilę znowu wrócili na zwycięską ścieżkę, cały czas utrzymując się w górnej ósemce, która premiowała grę o mistrzowską koronę. 

Prawdziwymi rycerzami wiosny okazali się piłkarze Fornalika w tym roku. Zaczęli wprawdzie falstartem (wyjazdowa porażka z Cracovią), ale potem byliśmy już świadkami gry koncertowej. Po pięciu kolejnych wygranych zatrzymaliśmy się dopiero na liderze - Lechii Gdańsk. Potem były jeszcze dwie wygrane i remis z Wisłą Kraków. Do rundy finałowej przystępowaliśmy z trzeciej pozycji, mając kilka punktów straty do prowadzących Lechii i Legii. 

Mało kto wierzył, że Piastowi uda się najpierw dogonić, a potem wyprzedzić rywali. Ale to właśnie wtedy wojownicy z Okrzei włączyli kolejny bieg. Wygrane z liderującą Lechią na jej boisku 2:0, potem heroiczne zwycięstwo przy Okrzei z Zagłębiem Lubin 1:0 (przez 70 minut Piast grał w dziesiątkę!) i ogranie Cracovii 3:1 spowodowały, że zaczęliśmy się liczyć w walce o koronę. 

Kulminacyjnym i przełomowym momentem sezonu okazał się wyjazd na mecz z prowadzącą wówczas w tabeli Legią. Piast mógł w stolicy liczyć na wsparcie swoich fanów, bowiem do Warszawy, pociągiem specjalnym, pojechało ich około tysiąca. Oszaleli ze szczęścia, gdy w 13. min gola zdobył nasz kapitan, Gerard Badia. Gliwiczanie dowieźli prowadzenie do końca meczu i kompletnie uciszyli publikę przy Łazienkowskiej. Do kolejnego meczu, z Jagiellonią, przystępowali z fotela wicelidera, bo wcześniej druga w tabeli Lechia zaczęła "tracić prąd". O ile na wcześniejszych meczach przy Okrzei jedenastkę Piasta wspierało średnio 4-5 tys. widzów, to na mecz z  Dumą Podlasia zasiadło ich na trybunach 9028. 
    To było szalone spotkanie. Takiego scenariusza nie wymyśliłby nawet mistrz filmów grozy Alfred Hitchcock. Do 89. minuty prowadzili niebiesko-czerwoni (gola zdobył Joel Valencia). Niestety, w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry piłkarza z Białegostoku podciął w polu karnym Aleksandar Sedlar. Do piłki ustawionej na 11. metrze podszedł Jesus Imaz i mimo rozpaczliwej interwencji Jakuba Szmatuły, który zastąpił kontuzjowanego Frantiska Placha, trafił do siatki. 
To nie był koniec emocji. Już w doliczonym czasie Tomasz Jodłowiec dał ponowne prowadzenie gliwiczanom. Kibice oszaleli z radości. Nie na długo. Po następnej akcji Jagiellonii ponownie faulował Sedlar i sędzia Przybył drugi raz wskazał na "wapno". Do piłki podszedł Imaz, ale tym razem Szmatuła kapitalnie obronił uderzenie Hiszpana i bezcenne trzy punkty pozostały przy Okrzei. Bezcenne, bo wobec remisu Legii z Pogonią Piast wskoczył na czoło tabeli. 

Teraz wszystko miało zależeć od naszych piłkarzy. Jeśli pokonaliby w środę, 15 maja w Szczecinie, Pogoń, a Jagiellonia zwyciężyła Legię, mogliby świętować pierwszy w historii tytuł mistrza Polski. Nic z tego... Mimo, że „Jaga” ograła „Wojskowych” 1:0, Piast nie potrafił pokonać szczecinian. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem. 
Ciśnienie rosło. O mistrzowskiej koronie miała zadecydować ostatnia kolejka i mecz z Lechem. Piast musiał zwyciężyć, by nie patrzeć na wynik spotkania Zagłębia z Legią, nad którą miał dwa punkty przewagi.

Tydzień poprzedzający najważniejszy mecz w historii Piasta zaczął się od poniedziałkowego komunikatu klubu: w kasach stadionu nie ma już biletów! Tuż przed meczem tematem nr 1 okazała się decyzja wojewody śląskiego, zakazująca przyjęcia na stadionie przy Okrzei zorganizowanej grupy fanów „Kolejorza”. Postanowienie nie wszystkim się spodobało, ale dla kibiców Piasta miało niebagatelne znaczenie. Do sprzedaży trafiło kilkaset wejściówek. Szkopuł w tym, że chętnych było kilka razy więcej. 

W sobotni poranek przy Okrzei działy się więc dantejskie sceny. Klub poinformował, że w niedzielę rano wrzuci trochę biletów z niezapłaconych rezerwacji. Zdeterminowani kibice stali całą noc. Biletów było tylko... siedem. Wejściówki na mecz z Lechem stały się najbardziej pożądanym towarem w mieście. Mówiło się, że niektórzy oferowali je za dwa tysiące złotych! 

Niedziela powitała Gliwice słońcem. Klub przygotował atrakcje dla kibiców, by ci jak najwcześniej przyszli na stadion. Zorganizowano niebiesko-czerwony piknik. Niestety, nie w porę nad Gliwicami rozpętała się ulewa, która na szczęście skończyła się przed pierwszym gwizdkiem sędziego Szymona Marciniaka. Deszcz zmoczył też kilkusetosobowy tłum fanów Piasta, maszerujący na stadion z rynku. Nad bezpieczeństwem czuwały wzmocnione siły mundurowe, a nad głowami gliwiczan latał nawet policyjny helikopter.  

Przed spotkaniem nie brak było głosów, że drużyna z Poznania zwyczajnie  się podłoży. Znane są przecież animozje pomiędzy kibicami Lecha i Legii. Już od początku było jednak widać, że zawodnicy „Kolejorza” bardzo chcą wygrać. To poznaniacy narzucili swoje warunki i stwarzali sobie sytuacje, ale bardzo dobrze grała nasza defensywa. Pewnie też bronił Jakub Szmatuła. 

Gospodarze przetrwali ten napór  i  w 12. minucie rozgrywający kapitalne spotkanie Joel Valencia zagrał do Jorge Félixa – strzał Hiszpana sprzed pola karnego Matúš Putnocký obronił. Osiem minut później hiszpański skrzydłowy uderzył jeszcze raz, ale znowu górą był bramkarz Lecha. W 27. minucie Martin Konczkowski zagrał do Piotra Parzyszka, a pilnujący go Rafał Janicki, widząc biegnącego Putnocký’ego, zostawił mu piłkę. Parzyszek uprzedził jednak Słowaka i bez problemu skierował futbolówkę do pustej bramki.

– Trener zawsze mi powtarza, bym nie szedł na ślepo na bramkarza, ale tym razem go nie posłuchałem i opłaciło się. To był najważniejszy gol w mojej karierze – przyznał Parzyszek.

„Kolejorz” spróbował odpowiedzieć za sprawą Macieja Gajosa, jednak Jakub Szmatuła poradził sobie z tą próbą doskonale. Niedługo potem z rzutu wolnego dośrodkował Darko Jevtić, a piłka odbiła się od głowy interweniującego Parzyszka -   na szczęście dla Piasta trafiła jedynie w słupek.
 
Im bliżej końca spotkania, tym odważniej poczynali sobie gliwiczanie, niesieni potężnym dopingiem rekordowej liczby 9913 kibiców.  W 83. minucie, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, prowadzenie mógł jeszcze podwyższyć  Michal Papadopulos, lecz po jego uderzeniu głową futbolówka poleciała dość wysoko nad poprzeczkę. 
Sędzia doliczył trzy minuty. Ostatni gwizdek wszyscy obecni na stadionie przyjęli z euforią. "Jesteśmy mistrzami Polski!" - krzyczał stadionowy spiker.

– Spełniło się moje marzenie. Jestem dumny z całej drużyny, kibiców, całego miasta, bo wszyscy trzymali za nas kciuki. Jeszcze nie wierzę, że to zrobiliśmy. Teraz będziemy imprezować i się cieszyć, bo stało się coś wspaniałego – powiedział zaraz po meczu Gerard Badia, kapitan Piasta.

Piast po raz pierwszy w historii sięgnął po tytuł mistrza Polski. Niewątpliwie architektem tego sukcesu jest Waldemar Fornalik. Historia zatoczyła koło, bo ostatni raz tytuł mistrzowski drużyna ze Śląsku zdobyła 30 lat temu. W Ruchu Chorzów grał wówczas... obecny szkoleniowiec Piasta.

– Jesteśmy niewiarygodnie szczęśliwi. Po raz kolejny podkreślę, że jestem dumny, iż mogę pracować z tą drużyną i z ludźmi w klubie, którzy stworzyli nam naprawdę dobre warunki, byśmy mogli przygotowywać się do rozgrywania ligi – mówił po meczu Fornalik.– Przeżyliśmy przepiękną przygodę, zakończoną happy endem. Rozpoczynając rozgrywki, nikt nie myślał, że będzie tytuł w Gliwicach. Przy tej formie rywalizacji najpierw gra się o wejście do ósemki, później jest szansa na europejskie puchary. A gdy tak się stało, apetyt rósł w miarę jedzenia. Chcieliśmy wejść na podium. Mecz w Warszawie był przełomowym, po nim wszyscy zaczęli głośno mówić, że gramy o mistrzostwo Polski. Finał jest wspaniały! Napisaliśmy cudowną historię dla Gliwic. Zawodnicy mogą być dumni z siebie za ten sezon. Chyba nikt nie podważy faktu, że Piast na swój tytuł zasłużył. Zdobywając mistrzostwo Polski, udało mi się skompletować wszystkie kolory – złoty, srebrny i brązowy. Bardzo się z tego powodu cieszę. Chwilę będziemy świętować, a potem wrócimy do rzeczywistości.

Podopieczni Fornalika w licznych wywiadach podkreślali, że kluczem do sukcesu jest ciężka praca i dyscyplina, jaką narzuca trener. Już na płycie stadionu, podczas pomeczowej fety, „odwdzięczyli” mu się za twardą rękę, oblewając piwem z potężnego kufla.
– Zawodnicy musieli widzieć, jak Bayern świętował mistrzostwo i postanowili powtórzyć pewien element - śmiał się Fornalik. - Ktoś powiedział, że szkoda piwa, bo tyle się go zmarnowało, ale było to sympatyczne.

Po kilkunastu minutach świętowania z kibicami rozpoczęła się ceremonia dekoracji. Medale otrzymali nie tylko piłkarze i sztab szkoleniowo-medyczny, ale też działacze klubowi i prezydent miasta Zygmunt Frankiewicz. Odebrał on również złoty krążek dla swojego byłego zastępcy, Piotra Wieczorka. Zmarły 25 lutego br.  wiceprezydent był głównym architektem reaktywacji Piasta i jego sukcesów w ostatnich latach. On też był orędownikiem budowy nowoczesnej piłkarskiej areny przy Okrzei. Frankiewicz przekazał medal rodzinie (odebrał go syn Krzysztof), a w swoim krótkim wystąpieniu pogratulował sukcesu Piastowi i poinformował, że stadion przy Okrzei będzie od tej chwili nosił imię właśnie Piotra Wieczorka.    

Po medalowej celebrze mistrzowie Polski wsiedli do odkrytego autokaru i wyruszyli na ulice Gliwic, gdzie czekali na nich kibice, pozdrawiając i ciesząc się z sukcesu do białego rana.

Dla drużyny czasu na zabawę nie było za wiele, bo już w poniedziałek chłopcy wyruszyli do Warszawy, by wziąć udział w wieczornej gali ekstraklasy, na której uhonorowano najlepszych piłkarzy i trenerów minionego sezonu. Poznaliśmy na niej laureatów w siedmiu kategoriach: najlepszego bramkarza, obrońcy, pomocnika i napastnika, trenera, młodzieżowca oraz oczywiście piłkarza sezonu. Piast zdominował to wydarzenie!  

Najlepszym piłkarzem wybrano Joela Valencię, który zwyciężył też w kategorii pomocnik roku. Tytuł trenera sezonu otrzymał Waldemar Fornalik, bramkarzem sezonu został Frantisek Plach, a nagrodę obrońcy sezonu przyznano Aleksandarowi Sedlarowi. Nagrodę młodzieżowca sezonu otrzymał Patryk Dziczek.

ANDRZEJ SŁUGOCKI
                                                    

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj