W międzywojniu przeciętna kobieta chętnie  korzystała ze spodni od piżamy, nie tylko w sypialni czy w domu. Wychodziła w nich na ulicę, pod warunkiem, że była to  nadmorska promenada lub plaża. 

Z Joanną Puchalik, kuratorką wystawy „Kobieta 20-lecia. Ubiory damskie z lat 20. i 30. XX wieku z kolekcji Adama Leja", rozmawia Małgorzata Lichecka.  

Dwudziestolecie międzywojenne było dla kobiecego stroju szczególnie łaskawe, wręcz przełomowe. Pod jakimi względami?

Wygody. Skończyły się gorsety, treny, falbanki, wszechobecne zaszewki. Jest więc łatwiej, a przede wszystkim lżej. Ale jednocześnie królowała płaska figura. W strojach z tamtego czasu nie miałyśmy kształtów, więc kobiety szczodrzej obdarzone przez naturę  musiały ściągnąć się pasem lub zakładać odpowiedni biustonosz. I to nie taki, który biust podnosi, ale go spłaszcza.  

Czy kobiety chętnie przyjęły taką rewolucję?

O! Na pewno. Wiązało się to z coraz szerzej wchodzącą do życia publicznego emancypacją. Ruch ten nie był już efemeryczny, zdobywał coraz więcej zwolenniczek, zaś przyznanie praw wyborczych kobietom dało mu nowy impuls.  Kobiety zaczęły pracować, same mogły się utrzymywać, strój musiał być więc  wygodniejszy niż to, co dotąd prezentowano w salonach.  

Gorsety poszły w kąt. Pojawiły się spodnie.

Spodnie zdobywają popularność, ale nie można w nich, jak dziś, biegać po ulicach. To już lata po drugiej wojnie światowej. W  latach 20. i 30. przeciętna kobieta chętnie   korzystała z tych od piżamy, nie tylko w sypialni czy w domu. Wychodziła w nich na ulicę, pod warunkiem, że była to nadmorska promenada lub plaża. 

Konwenans, jeśli chodzi o modę, rozluźnił się, czy był po prostu inny?

Był inny. W wyższych sferach nadal obowiązywały zasady stroju dostosowanego do pory dnia. Kobiety profesjonalnie uprawiały sport, uczestniczyły w zawodach, i to o ponadlokalnych rangach. Wcześniej mogli to robić tylko mężczyźni. Uprościł się również sposób ubierania. Zniknęły halki, gorsety, koszulki, stelaże, została jedna warstwa – halka, majtki i biustonosz. 

Kto pierwszy powiedział: "upraszczamy"?  

W zasadzie działo się to od końca XIX wieku. Kobiety coraz częściej uczestniczyły w życiu publicznym, pracowały. Przełomem  stała się pierwsza wojna światowa – mężczyźni walczyli, kobiety przejęły ich obowiązki. Po jej zakończeniu niewiele się zmieniło. Osobą, która uwolniła kobiety od gorsetów, był Paul Poiret. Jeden z największych kreatorów mody XX wieku. Zrewolucjonizował krój sukni oraz jej kolorystykę i, jako pierwszy z wielkich krawców, wylansował własne perfumy. Według jednej z anegdot, krążących w salonach, Poiret spotkał swoją konkurentkę Coco Chanel. Projektantka ubrana była w czarny kostium. Poiret miał ją zapytać: "po kim nosi pani żałobę?", na co Coco odpowiedziała: "po panu".  

Na wystawę złożyły się stroje z kolekcji Adama Leja, słynnej w Europie i świecie. 

Obejmuje ona ubiory od XIX wieku po współczesne metki haute couture. Adam Leja jeździ na pokazy mody, uczestniczy w aukcjach, odwiedza antykwariaty, kupuje również współczesne, metkowane rzeczy,  prosto z wybiegów. Dwudziestolecie należy do jego ulubionych epok. Cała kolekcja liczy ponad pięć tysięcy strojów i różnych elementów, w Gliwicach pokazujemy ponad 200. 

W gablotach widzimy stroje ze szlachetnych materiałów. 

Skoro uproszczono strój, czymś trzeba było nadrobić. Stąd dużą wagę przywiązywano do wykończeń: pojawiły się wymyślne szwy, hafty, nowe tkaniny, stare zaś zmieniły zastosowanie. Rewolucjonistką była w tym względzie Coco Chanel - tkanin bieliźnianych używała jako wierzchnie. W tamtym czasie rozpoczęła się zawrotna kariera bakelitu, tworzywa sztucznego wynalezionego na początku XX wieku. Nawet kobiety, które stać było na złoto i diamenty, nosiły ozdoby i biżuterię z bakelitu. Na muzealnej wystawie, w pierwszym pomieszczeniu,  znajdziemy stroje poranne i plażowe, których elementem łączącym jest piżama – dzisiaj tylko strój nocny, a wtedy pełniący także inną rolę. W kolejnej sali ubiory dzienne przed- i popołudniowe. Ich tło stanowią powiększone fotografie wnętrz dziś już nieistniejącego, ówcześnie uważanego za najnowocześniejszy, hotelu na Śląsku, Hotelu Haus Oberschlesien. Ostania sala ukazuje stroje wieczorowe i balowe – haftowane koralikami i cekinami frywolne sukienki z lat 20. oraz perfekcyjnie krojone, opływające ciało suknie z lat 30. Całość uzupełnią dodatki z epoki – torebki, puderniczki, kapelusze, rękawiczki i buty oraz fotografie hollywoodzkich gwiazd kina niemego. 

Czy już wtedy produkowano odzież na skalę przemysłową?

Powstawały domy mody prezentujące nowości na dany sezon. Wcześniej moda docierała za pomocą gazet czy czasopism. To, co nosiło się w Paryżu i opisywano w tamtejszej gazecie, tydzień później było już w Warszawie. W dwudziestoleciu odbywa się to jeszcze dynamicznej – to gwiazdy kina wyznaczają trendy.

Istotne są nakrycia głowy i dodatki. Na wystawie zaprezentowano bardzo bogaty zbiór. 

Z dodatków warto zwrócić uwagę na klamerki do sukienek. Weszły do użytku w 1927 roku, wymyślił je Cartier. Upinały i jednocześnie ozdabiały tkaninę przy dekolcie czy w pasie. W gablotach znajdziemy te z bakelitu, emalii czy szklane. Podobnie z klamerkami do butów, które można było wymieniać w różnych wariacjach. Kapelusze nie tylko były w modzie, ale i obowiązkowe. W pierwszej dekadzie lat 20. modne są tzw. kaski, spod których wystają jedynie kosmyki włosów, cała głowa jest bowiem szczelnie zakryta. W latach 30. pojawiła się trwała ondulacja, włosy falowały, w związku z tym kapelusze stały się coraz mniejsze i wędrowały na głowach coraz wyżej, by pod koniec lat 30. przybrać formę tzw. naleśnika. 

Ważnym elementem stroju  były także rękawiczki.

Warto zwrócić uwagę na te należące do Elsy Schiaparelli, jak i  tzw. kompakty balowe, czyli małe torebki o pięknym designie, do których chowano szminkę, puder, perfumy, oraz zachwycić się oryginalną buteleczką perfum "Shocking pink", wymyślonych przez Schaiparelli. 

To była szalona, jednocześnie niezwykle odważna kobieta.

Lubię ją najbardziej ze wszystkich projektantów. Jako pierwsza zastosowała zamek błyskawiczny w kolekcjach haute couture. Była autorką popularnych culottes, w których tenisistka Lily Alvarez zrobiła furorę, występując na Wimbledonie w 1931 roku. Swoimi projektami umiejętnie szokowała publiczność. Propozycje ubrań  z pogranicza czarnego humoru, tj. Shoe Hat, Lobster Dress czy Scheleton Dress powstały w wyniku zainteresowania Elsy sztuką surrealistyczną. Duży wpływ na jej postrzeganie mody miały takie osobowości świata sztuki jak Salvador Dahli, w którego towarzystwie często spędzała czas. Pikanterii jej ubraniom dodawały zabawne guziki.  W tym samym czasie, co perfumy, wylansowała ostry różowy kolor „schocking pink”, który stał się symbolem Schiaparelli. W roku 1936, wraz z Salvadorem Dalim,  zaprojektowała ubiory z kieszeniami w kształcie szuflad oraz suknię z wielkim nadrukowanym czerwonym homarem. Założyła ją przyszła księżna Windsoru Wallis Simpson. Ku niezadowoleniu Dalego nie ozdobiła jej prawdziwym majonezem. 


W niedzielę, 27 stycznia o godz. 12.30  w  Willi Caro finisaż wystawy.  Na pożegnanie ekspozycji oprowadzi po niej Adam Leja – historyk sztuki, pasjonat stylu art déco i właściciel jednej z największych na świecie kolekcji mody „haute couture”. Będzie to wyjątkowa okazja, aby posłuchać o projektantach, tworzących w okresie międzywojennym, zobaczyć, jak zmieniała się damska garderoba w latach 20. i 30. oraz sprawdzić, jakie dodatki czy tkaniny były wówczas modne. 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj