Kapitan Niebiesko-Czerwonych opowiedział o zwykłym dniu pracy, jak piłkarze dzielą się na grupy i dlaczego szatnia Piasta jest dla niego drugim domem.

Powiedz, proszę, jak wygląda dzień z życia piłkarza, kiedy przyjeżdżacie trenować?

Tak naprawdę trening zaczyna się już w szatni, gdzie przygotowujemy się do zajęć. Można iść do masażysty, fizjoterapeuty, jeśli ktoś ma jakiś problem. Nawet jeżeli nie ma, to też można pójść. Dla mnie osobiście gabinet fizjoterapeutów to miejsce, w którym się pracuje, ale też po prostu rozmawia. Zawodnicy chętnie chodzą tam się wygadać i napić kawy. Jest też grupa, która wybiera siłownię i tam robi rozgrzewkę, „rolowanko”, a później ćwiczenia wzmacniające, oczywiście po konsultacji z fizjoterapeutą lub trenerem przygotowania fizycznego. Jest też trzecia grupa – ta zbiera się i gra w siatkonogę. Chłopaki organizują sobie takie turnieje na kary albo małe zakłady. To luźny czas przed treningiem. Wtedy jest jeszcze czas na żarty i rozmowy o wszystkim. Gadamy o tym, co robiliśmy wczoraj wieczorem, kto co wrzucił na instagrama czy twittera, ogólnie luźne rozmowy.

A później już ciężka praca?

Na początku zajęć dostajemy jeszcze 10-15 minut od trenerów dla siebie. Wówczas najczęściej formują się takie trzy grupki. Pierwsza to  obcokrajowcy, którzy rozmawiają ze sobą po angielsku. Druga - Polacy, a trzecia to taki miks. Organizujemy sobie piłkarskie gierki, gramy w „dziadka”, podajemy na dwa kontakty, a kto przegra, dostaje pstryczka w ucho albo zbiera „blaszkę” w karczycho. Czasami jest śmiesznie, ale to w sumie tylko wstęp do treningu. Kiedy mija kwadrans, słyszymy od trenera: „panowie, koniec zabawy” i wtedy zaczynamy. Najpierw rozgrzewka, a później już właściwe zajęcia. Zdarza się, że po treningu dostajemy kilkanaście minut i ćwiczymy tylko rzuty wolne lub łączymy się w pary i jeden dośrodkowuje, a drugi uderza z głowy. Później znowu na sygnał trenera kończymy i wracamy do szatni.

Jako kapitan znasz drużynę najlepiej. Więcej jest w szatni chłopaków rozgadanych, aktywnych czy bardziej są wśród was faceci, którzy milczą i niechętnie dzielą się opowieściami?

W zespole mamy naprawdę fantastycznych chłopaków i możemy rozmawiać ze sobą o wszystkim. Tak naprawdę spędzamy w klubie więcej czasu niż w domu. Drużyna to dla mnie  druga rodzina. Zawodnicy z szatni wiedzą o mnie więcej niż koledzy z Hiszpanii czy nawet moja mama. Kiedy wchodzę do szatni i mam niewyraźną minę, chłopaki już wiedzą, że coś jest nie tak i pytają mnie: „Badi, co jest grane? Jaki masz problem?”. To jest bardzo miłe. I tak samo trenerzy -  powtarzają nam, że jeśli mamy jakiś problem, to ich drzwi są otwarte. Uważam, że powinniśmy sobie pomagać. Jeśli ktoś ma jakiś kłopot, to ja mu pomogę. Jeśli ja mam jakiś problem, to zawsze się znajdzie pomocna dłoń. To stwarza świetną atmosferę i to potem przekłada się również na mecz. Wiadomo, że rywalizujemy między sobą, bo każdy z nas chce grać, ale to jest zdrowa rywalizacja. Nie podkładamy sobie nóg, tylko szanujemy się i wspieramy, również w gorszych momentach. 

Słyszałem od trenera, że często lubicie pracować ze sobą na treningu, pokazujecie sobie nawzajem zagrania, ćwiczycie wspólnie jakiś element…

Tak, oczywiście. Zwłaszcza sezon wcześniej, kiedy był z nami Sasa Zivec. On był liderem takich ćwiczeń. Wołał mnie i Urosa Koruna, a później zarządzał: „ty podajesz do mnie, a ja ruszam na Urosa i ćwiczymy jeden na jeden”. Teraz też tak jest i czasami proszę kogoś, żeby poćwiczył ze mną jakiś element, bo chcę być gotowy na mecz. Bardzo lubię trenować z Michalem Papadopulosem i Frantiskiem Plachem. Nie wiem czemu, ale jakoś zawsze tak jest, że z Czechami i Słowakami dobrze się dogadujemy (śmiech). Bardzo lubimy też przerzuty, czyli podania na 30-40 metrów. Posyłamy taką mocną piłkę i osoba po drugiej stronie ma jeden, dwa kontakty i oddaje z powrotem. Często są takie zabawne sytuacje, gdy słyszę: „Gerard, ty to umiesz te bolee tak idealnie posłać”. Zauważam, że jest duża różnica pomiędzy tym, jak podajemy teraz, a jak było na początku. Aktualnie wszyscy podajemy dużo lepiej.

Czyli uczycie się dużo przez zabawę? Są też efekty nie tylko pracy…

Wiadomo, że to jest nasza praca, ale musi być też uśmiech i czas na zabawę. Jeśli ktoś nie ma takiego podejścia, to nie zawsze będzie dobrze. Pierwszy dzień będzie w porządku, drugi też, ale trzeci już niekoniecznie. Na dłuższą metę to nie działa i tylko męczy. Nie zawsze jest kolorowo i jesteśmy tylko ludźmi. Jeśli świeci słoneczko i twój dzień jest udany, to jesteś zadowolony. Ale jak dopadnie cię kontuzja, to nie masz powodu, by się cieszyć. Przychodzisz, patrzysz, jak inni trenują, to wiadomo, że humor nie jest najlepszy. Mimo wszystko trzeba być pozytywnie nastawionym. Dlaczego? Bo nie można udzielić tej negatywnej energii dalej. Nie powinno się źle działać na kolegę, który gra, bo on musi grać dobrze, żeby wygrać. Jeśli on wygrywa, to wygrywa cała drużyna. Mimo kontuzji i tego, że nie gram, to też jestem w tym zespole, wygrywam i przegrywam razem z nim. Tak to powinno działać - jeśli mam spuszczoną głowę, powinien znaleźć się ktoś, kto pomoże i udzieli wsparcia. Każdy jeden w naszej drużynie ma rolę do spełnienia. Sami jako jednostki nie wywalczymy zbyt wiele, ale jako całość możemy więcej.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj