Gestykuluje i dużo mówi, zawsze patrzy rozmówcy w oczy, bo chce wiedzieć, czy jest zainteresowany. O sobie: jestem intensywna. Ale to błahostki, bo tak naprawdę liczy się tylko muzyka.
1. Siedmioletnia Ewa lubi rodzinne wyprawy do przyszywanego dziadka - ma
keyboard, więc gdy dorośli zajmują się sobą, siada przy instrumencie i
nie liczą się już żadne zabawy świata. Takie muzykowanie bardzo jej się
podoba i chce malutkiego pianinka tylko dla siebie, nieustannie męczy
więc rodziców, aż ulegają i kupują je dla niej. Zaczyna uczyć się
muzyki intuicyjnie, bo przecież nie ma pojęcia o akordach, nutach i
teorii. Ta wiedza przyjdzie później, na razie Ewa siedzi godzinami przy
keyboardzie, śpiewa i gra. Kiedy nieco podrasta, już w podstawówce,
udziela się w szkolnym chórze, ten czas nazwie później muzycznym
epizodem. W gimnazjum koleżanka pożycza jej gitarę i śpiewnik ze spisem
akordów. Od tej pory Ewa każdą wolną chwilę spędza z muzyką, a ściślej –
z polskimi rockiem.
Na egzamin do szkoły muzycznej idzie sama. W głowie ma swój plan, ale kiedy staje przed komisją egzaminacyjną, okazuje się, że zdaje do klasy śpiewu operowego. Nie wychodzi więc z roli i gdy jeden z egzaminatorów prosi o piosenkę, pyta, czy może zaśpiewać tę, którą nuciła jej kiedyś mama. I śpiewa tak, że oczarowuje komisję. Dziś szczerze wyznaje, że szkołę muzyczną wybrała nie dla operowej kariery, chciała kształcić głos, nauczyć się odpowiednich technik i tworzyć własną muzykę.
2. Eva Aksamit - Bobrowska, czyli Velveteve, dawniej bardzo przejmowała się każdą opinią, recenzją, internetowym wpisem. - Chciałam być dla wszystkich miła, bo tego uczono mnie w domu, a za taką postawę płaci się wysoką cenę. Dlatego zmieniam się. Ja, Velveteve i moja muzyka. Zniknął przymus tworzenia, bawię się teraz dźwiękami i rytmem. Dużo pracuję w domu, nie mam reżimu, prócz tego, który sobie narzucę, a potrafię być w tym bezlitosna - Eva przyznaje, że często, siedząc nad nutami, zapomina o świecie.
3. Velveteve rodzi się z buntu, choć młoda twórczyni wcale nie chce tak o tym myśleć. Szkoła muzyczna okazuje się niezbyt trafnym wyborem, ale Ewa kończy ją jako mezzosopran. Studia wokalistyki jazzowej również ją rozczarowują. Boksuje się z wykładowcami, ma swoje zdanie, komponuje, ale nikogo to nie interesuje, więc swoje kompozycje upycha w szufladach, ociera łzy i staje do kolejnych egzaminów. Do komponowania wraca za namową męża, zaczyna uczyć się też produkcji muzycznej. Studia dają podstawę, ale Ewa lubi łamać zasady i podążać własną ścieżką. Za to też płaci wysoką cenę.
4. - Moja muzyczna fascynacja zaczęła się od Whitney Houston, uwielbiam Arethę Franklin, na studiach namiętnie słuchałam i śpiewałam Ellę Fitzgerald. Teraz czerpię z męskich wokali: ważny jest dla mnie Maleńczuk, podobnie jak lider grupy Tool, Maynard Keenan. Jednak każdą piosenkę śpiewam inaczej: w „Fall away” delikatnym, lekko zachrypniętym głosem, w najnowszych utworach już mocniejszym, „ciemniejszym”. Słucham wszystkiego i wszystkich, pod warunkiem że muzyka ma to „coś” - mówi.
5. Nim siądzie do komponowania, bardzo dobrze się przygotowuje, natomiast z pisaniem tekstów bywa różnie: czasami powstają szybko, bez muzyki. Bywa też, że od razu pojawiają się niemal jednocześnie, a zdarza się, że na początku jest tylko jedno słowo. Eva zapisuje je wtedy na kartce, a obok wszystkie skojarzenia. Potem to, co zapisane, wypowiada na głos. I wtedy pojawia się muzyka. Mówi, że kocha grać z innymi, ma nawet dwa zespoły: jeden bez nazwy, z drugim grywa, nieregularnie, od trzech lat. Ale Velveteve to jej intymny muzyczny świat, dlatego zaprasza do niego tylko na własnych zasadach. Kiedy jest w najgorętszym twórczym czasie, wszystko musi mieć pod kontrolą, więc wiele razy słyszy, że jest nieznośna i apodyktyczna. A ona po prostu musi być przy muzyce od pierwszej do ostatniej nuty. Przy pierwszych odsłuchach Eva namawia do eksperymentu: połóżcie się wygodnie, zamknijcie oczy i opowiedzcie, co widzicie. W ten sposób testuje utwory i sprawdza, czy jej sposób komponowania jest czytelny.
6. Od kilku miesięcy intensywnie pracuje nad nową płytą, bardziej elektroniczną. Ma kilka syntezatorów i teraz utwory brzmią wyraziściej, a ona uczy się eksponować głos, który dotąd ukrywała, nie pozwalając, by wybrzmiał w pełni. - Wymyśliłam dla tej płyty hasło promocyjne, proszę posłuchać: „nie jestem ani piękna, ani szczupła, nie jestem bogata ani modna, ale i tak jestem zajebista”. Tak, wiem, nieco kontrowersyjne, mogą być protesty, ale jestem w tym szczera, niczego nie maskuję – i choć Eva zdaje sobie sprawę ze swojej muzycznej niekonsekwencji, wie, że płyta wiele zmieni.
Na co dzień pracuje z Dominiką Płonką i Stowarzyszeniem Wokalistów Mix. Cieszy się, że wzięli ją pod swoje skrzydła: uczy śpiewu, ma satysfakcję z sukcesów wychowanków, przygotowuje koncerty, współpracuje z wybitnymi muzycznymi osobowościami. Planuje już trasę koncertową: w czerwcu zagra na Industriadzie, będą także nocne improwizacje muzyczne pod hasłem „Velveteve by night”, marzy o występie na OFF Festiwalu i poznańskim Spring Break.
7. - Zapomnijcie o dziewczynie w wianku na głowie i z ukulele – mówi. - Pożegnajcie taką Velveteve. Mam nowy kolor włosów, zdjęłam wianek i schowałam w szafie, nie noszę już kolorowych, powiewnych sukienek. Stawiam na prostotę ubioru i przekazu, bez makijażu, zrobionych włosów i butów na wysokim obcasie. Chcę być tylko głosem i opowieścią. Zwykłą dziewczyną w jeansach i trampkach, która śpiewa o niezwykłych rzeczach.
Małgorzata Lichecka
Na egzamin do szkoły muzycznej idzie sama. W głowie ma swój plan, ale kiedy staje przed komisją egzaminacyjną, okazuje się, że zdaje do klasy śpiewu operowego. Nie wychodzi więc z roli i gdy jeden z egzaminatorów prosi o piosenkę, pyta, czy może zaśpiewać tę, którą nuciła jej kiedyś mama. I śpiewa tak, że oczarowuje komisję. Dziś szczerze wyznaje, że szkołę muzyczną wybrała nie dla operowej kariery, chciała kształcić głos, nauczyć się odpowiednich technik i tworzyć własną muzykę.
2. Eva Aksamit - Bobrowska, czyli Velveteve, dawniej bardzo przejmowała się każdą opinią, recenzją, internetowym wpisem. - Chciałam być dla wszystkich miła, bo tego uczono mnie w domu, a za taką postawę płaci się wysoką cenę. Dlatego zmieniam się. Ja, Velveteve i moja muzyka. Zniknął przymus tworzenia, bawię się teraz dźwiękami i rytmem. Dużo pracuję w domu, nie mam reżimu, prócz tego, który sobie narzucę, a potrafię być w tym bezlitosna - Eva przyznaje, że często, siedząc nad nutami, zapomina o świecie.
3. Velveteve rodzi się z buntu, choć młoda twórczyni wcale nie chce tak o tym myśleć. Szkoła muzyczna okazuje się niezbyt trafnym wyborem, ale Ewa kończy ją jako mezzosopran. Studia wokalistyki jazzowej również ją rozczarowują. Boksuje się z wykładowcami, ma swoje zdanie, komponuje, ale nikogo to nie interesuje, więc swoje kompozycje upycha w szufladach, ociera łzy i staje do kolejnych egzaminów. Do komponowania wraca za namową męża, zaczyna uczyć się też produkcji muzycznej. Studia dają podstawę, ale Ewa lubi łamać zasady i podążać własną ścieżką. Za to też płaci wysoką cenę.
4. - Moja muzyczna fascynacja zaczęła się od Whitney Houston, uwielbiam Arethę Franklin, na studiach namiętnie słuchałam i śpiewałam Ellę Fitzgerald. Teraz czerpię z męskich wokali: ważny jest dla mnie Maleńczuk, podobnie jak lider grupy Tool, Maynard Keenan. Jednak każdą piosenkę śpiewam inaczej: w „Fall away” delikatnym, lekko zachrypniętym głosem, w najnowszych utworach już mocniejszym, „ciemniejszym”. Słucham wszystkiego i wszystkich, pod warunkiem że muzyka ma to „coś” - mówi.
5. Nim siądzie do komponowania, bardzo dobrze się przygotowuje, natomiast z pisaniem tekstów bywa różnie: czasami powstają szybko, bez muzyki. Bywa też, że od razu pojawiają się niemal jednocześnie, a zdarza się, że na początku jest tylko jedno słowo. Eva zapisuje je wtedy na kartce, a obok wszystkie skojarzenia. Potem to, co zapisane, wypowiada na głos. I wtedy pojawia się muzyka. Mówi, że kocha grać z innymi, ma nawet dwa zespoły: jeden bez nazwy, z drugim grywa, nieregularnie, od trzech lat. Ale Velveteve to jej intymny muzyczny świat, dlatego zaprasza do niego tylko na własnych zasadach. Kiedy jest w najgorętszym twórczym czasie, wszystko musi mieć pod kontrolą, więc wiele razy słyszy, że jest nieznośna i apodyktyczna. A ona po prostu musi być przy muzyce od pierwszej do ostatniej nuty. Przy pierwszych odsłuchach Eva namawia do eksperymentu: połóżcie się wygodnie, zamknijcie oczy i opowiedzcie, co widzicie. W ten sposób testuje utwory i sprawdza, czy jej sposób komponowania jest czytelny.
6. Od kilku miesięcy intensywnie pracuje nad nową płytą, bardziej elektroniczną. Ma kilka syntezatorów i teraz utwory brzmią wyraziściej, a ona uczy się eksponować głos, który dotąd ukrywała, nie pozwalając, by wybrzmiał w pełni. - Wymyśliłam dla tej płyty hasło promocyjne, proszę posłuchać: „nie jestem ani piękna, ani szczupła, nie jestem bogata ani modna, ale i tak jestem zajebista”. Tak, wiem, nieco kontrowersyjne, mogą być protesty, ale jestem w tym szczera, niczego nie maskuję – i choć Eva zdaje sobie sprawę ze swojej muzycznej niekonsekwencji, wie, że płyta wiele zmieni.
Na co dzień pracuje z Dominiką Płonką i Stowarzyszeniem Wokalistów Mix. Cieszy się, że wzięli ją pod swoje skrzydła: uczy śpiewu, ma satysfakcję z sukcesów wychowanków, przygotowuje koncerty, współpracuje z wybitnymi muzycznymi osobowościami. Planuje już trasę koncertową: w czerwcu zagra na Industriadzie, będą także nocne improwizacje muzyczne pod hasłem „Velveteve by night”, marzy o występie na OFF Festiwalu i poznańskim Spring Break.
7. - Zapomnijcie o dziewczynie w wianku na głowie i z ukulele – mówi. - Pożegnajcie taką Velveteve. Mam nowy kolor włosów, zdjęłam wianek i schowałam w szafie, nie noszę już kolorowych, powiewnych sukienek. Stawiam na prostotę ubioru i przekazu, bez makijażu, zrobionych włosów i butów na wysokim obcasie. Chcę być tylko głosem i opowieścią. Zwykłą dziewczyną w jeansach i trampkach, która śpiewa o niezwykłych rzeczach.
Małgorzata Lichecka
Komentarze (0) Skomentuj