Na co dzień są dyrektorami w ośrodkach kultury. Danuta Czok w Rudzińcu, jej mąż, Artur, w Toszku, a ich przyjaciel Tadeusz Strassberger w Gliwicach. W weekendy luzują krawaty, zakładają góralskie stroje i czarują publiczność folkową muzyką. Robią to z powodzeniem od ćwierćwiecza, a ich Kapela Biesiada znana jest nie tylko w okolicy.
Danusia urodziła się w Cieszynie i stąd to zamiłowanie do góralskiej
nuty oraz kultury regionu. Jej tata pochodzi z Koniakowa, najwyżej
położonej wsi w Beskidzie Śląskim, gdzie w każdej chałupie ktoś na czymś
gra lub śpiewa. Choć sam nie muzykował, pochodzenie zobowiązuje. Posłał
więc córkę do szkoły muzycznej. Oczywiście do klasy skrzypiec.
- Ja mam ponadstuletni strój – chwali
się Danusia. - Oryginalny, beskidzki, z Górek Wielkich. Kiedy go
dostałam od przyjaciółki, nie wiedziałam, że będę kiedyś grała w
góralskiej kapeli.
- A ja zbieram piszczałeczki, okaryny, które nadają naszej muzyce oryginalnego brzmienia – dodaje Tadeusz.
Muzyka zawsze była bliska także sercu Artura. Fascynował się nią już od
najmłodszych lat. Rodzice zapisali go do gliwickiej szkoły muzycznej,
klasy skrzypiec. Skończył pierwszy stopień, potem była przygoda z
altówką i Fatum, zespół muzyczny stworzony z kolegami - zwykle obstawiał
wszystkie akademie i okolicznościowe imprezy w liceum, do którego
uczęszczali.
Tadeusz mówi o sobie „góral nizinny”. Urodził się w
dolnośląskich Świebodzicach i mieszkał w nich do 11. roku życia. Tam
też zaczęła się przygoda z muzyką. Nie mogło być inaczej, bo jego dom
rodzinny nią rozbrzmiewał. Ojciec amatorsko grał na gitarze, śpiewał w
chórze kościelnym. Z kolei dziadek grał na trąbce. Kiedy Tadzio miał 6
lat, mama zapisała go do ogniska muzycznego. Miał grać na skrzypcach,
ale chrzestny kupił mu w prezencie akordeon – już pół wieku wierny jest
temu instrumentowi.
Wszyscy poznali się w Cieszynie, gdzie
studiowali wychowanie muzyczne na wydziale pedagogiczno-artystycznym
Uniwersytetu Śląskiego. Danusia wpadła w oko Arturowi i jeszcze na
studiach zostali małżeństwem. Z Tadeuszem poznali się w uczelnianym
chórze Harmonia. Zainteresowali się muzyką ludową. Pisali zresztą prace
magisterskie pod kierunkiem ówczesnych autorytetów tego nurtu,
profesorów Adolfa Dygacza i Alojzego Kopoczka.
- Niebagatelną
postacią był dla nas Kazimierz Urbaś, ceniony skrzypek, który w istotnym
stopniu przyczynił się do ożywienia tradycji muzycznych Beskidu
Śląskiego – wspomina Strassberger. - Miałem przyjemność grać kilka lat w
jego góralskiej kapeli Torka.
Po studiach zaczęli uczyć dzieci w
szkołach. Muzyka ponownie połączyła ich na początku lat 90. ubiegłego
wieku, kiedy śpiewali w chórze Radia Puls - Collegium Musicum. Któregoś
razu Tadeusz, który grywał już – jak mówi – weekendowe chałtury,
zaproponował Danusi i Arturowi założenie zespołu. Zgodzili się. Party,
bo tak nazywała się ta grupa, grała pop i rocka. Męczyło ich jednak
rzępolenie na instrumentach bez duszy, jak keyboardy z podkładem na
dyskietkach. Wpadli więc na pomysł stworzenia kapeli folkowej.
Efekty
przeszły ich najśmielsze oczekiwania. - Kiedyś graliśmy na imprezie –
wspomina Artur. - Pierwsza część to był jakiś popularny repertuar, a po
przerwie zrobiliśmy eksperyment. Nie mówiąc nic nikomu, przebraliśmy
się w góralskie stroje i zagraliśmy skoczną muzyczkę ze skrzypcami oraz
akordeonem. Kiedy skończyliśmy i wróciliśmy na scenę w poprzednim
anturażu, podeszła do nas jakaś miła pani i oświadczyła: szkoda, że nie
słyszeliście, jak przed chwilą świetnie zagrali górale (śmiech).
Takie były początki Kapeli Biesiada, która koncertuje w całej Polsce, a
ostatnio nawet na Ukrainie. Grają muzykę górali polskich i słowackich,
znane pieśni ludowe z innych regionów: Podlasia, Lubelszczyzny,
ukraińskie dumki oraz utwory własnego autorstwa. Wszystko z dbałością o
szczegóły, i to nie tylko muzyczne. Korale, spódnice, barwne chusty,
kierpce, kapelusze, koszule...
- A ja zbieram piszczałeczki, okaryny, które nadają naszej muzyce oryginalnego brzmienia – dodaje Tadeusz.
Kapela ma przyjacielsko-rodzinny charakter, jej skład ewoluuje. Oprócz
Danusi, Artura i Tadeusza gra tam też żona tego ostatniego, Kasia.
Okazjonalnie pojawia się w składzie syn Czoków – Michał, student
wrocławskiej akademii muzycznej. Wcześniej grał z nimi kolega ze
studiów, kontrabasista jazzowy Roland Tłuczykont, potem dołączył
Wojciech Pieszka, który jest w Biesiadzie już kilkanaście lat. Skład
uzupełnia perkusista Grzegorz Gutowski.
Muzycy mają na swoim koncie płytę „Bo ma muzyczka”, wydaną 15 lat temu. Na nową, jak mówią, brakuje im czasu. Grają ze sobą 25 lat, ale nie nudzi ich wspólne towarzystwo. Może
dlatego, że muzykowanie to ich autentyczna pasja, a Biesiada to grono
przyjaciół, spotykające się też poza sceną. Tradycją jest np. domowe
kolędowanie. Śpiewają w kilka, czasem kilkanaście osób, stare,
zapomniane pastorałki. - Bawimy się muzyką – kończy Danusia.
Komentarze (0) Skomentuj