Gdyby nie 17-letni druh Paweł z drużyny „Huragan” starszy wiekiem gliwiczanin prawdopodobnie by nie żył. Harcerz zachował zimną krew i wykorzystując swoją wiedzę na temat pierwszej pomocy, uratował życie człowiekowi. Pochwały za fachowość nie szczędził mu nawet lekarz.  
„… a czasem ratuje komuś życie”, napisał drużynowy Pawła na fanpage’u 316 Gliwickiej Drużyny Harcerskiej „Huragan”. Sam Paweł zaś z dnia na dzień stał się bohaterem – choć nazywany tak marszczy czoło. Bo skromny harcerz bohaterem wcale się nie czuje i cały czas zaznacza: „to nie jest tylko moja zasługa, zebrało się sporo ludzi, którzy próbowali pomóc”. Mówi też o dużym wkładzie swojego taty, który również był na miejscu.

Brawo, Ty! Nie wszyscy mają tyle odwagi 
To jeden ze wpisów na facebookowym profilu „Nowin”, kiedy po raz pierwszy zamieściliśmy informację o tym, co zrobił harcerz Paweł Piksa we wtorek, 9 maja. 

Około godziny 17.00 licealista stał na chodniku przy ulicy Góry Chełmskiej w Gliwicach, tuż obok urzędu skarbowego, czekał na ojca. Zauważył już samochód taty i przygotowywał się, by do niego wsiąść, gdy ten nagle się zatrzymał. Stanęły też inne auta, z niektórych wybiegli kierowcy, w pewnym punkcie ulicy zebrał się tłum. 

Coś się stało, coś poważnego. Paweł ruszył w stronę ludzi, z samochodu wyszedł też jego ojciec. Zauważyli leżącego na jezdni starszego mężczyznę, wyglądał, jakby zasłabł bądź zemdlał. Potem Paweł dowiedział się, że gliwiczanin przechodził przez ulicę, na rękach niósł pieska, i nagle się przewrócił. 
Ludzie zareagowali. Ktoś trzymał już mężczyznę na kolanach, jakaś pani dzwoniła po karetkę. Zanim jednak fachowa pomoc medyczna nadjechała, trzeba było działać – Paweł to wiedział, bo starszy człowiek coraz gorzej wyglądał. Nie było czasu do stracenia.

- Przede wszystkim ułożyliśmy tego pana w pozycji bocznej ustalonej tak, by nie zadławił się w razie, na przykład, wymiotów – opowiada Paweł. - Jednak, mimo to, zaczął się dusić, robił się coraz bardziej siny, nie można było wyczuć u niego pulsu, a oddech zanikał. Wtedy wraz z ojcem zdecydowaliśmy: obracamy na plecy i zaczynamy reanimację.

Ludzie stojący wokół, choć chętni do pomocy, bali się reanimować. Nie wszyscy przecież znają zasady pierwszej pomocy przedmedycznej. Ktoś, w dobrej wierze, chciał na przykład podłożyć poszkodowanemu coś miękkiego pod głowę. 
- Od razu powiedziałem: nie. Poszkodowany musi leżeć na twardym, żeby jego ciało nie uginało się podczas uciskania – tłumaczy harcerz. 

Ojciec i syn zaczęli więc reanimację. Paweł uciśnięcia, tata wdechy, i na zmianę, aż do przyjazdu karetki pogotowia ratunkowego. Po chwili takiej reanimacji Paweł wyczuł, że stan mężczyzny zaczyna się nieznacznie, ale jednak, poprawiać, słyszał, że starszy pan trochę lepiej oddycha. Kiedy pojawili się ratownicy medyczni, poszkodowany gliwiczanin wrócił już do żywych. Załoga pogotowia przejęła go z  rąk nastolatka i dalej reanimowała, jeszcze na jezdni, ale już z użyciem specjalistycznego sprzętu. Gdy uratowanego od śmierci mężczyznę włożono wreszcie do karetki i zawieziono do szpitala, chłopak mógł odetchnąć. 

Zuch druh 
Paweł mówi, że stres poczuł dopiero wtedy, gdy przestał reanimować. Kiedy chorym zajmowali się już ratownicy, on zaczął myśleć. O tym, co przed chwilą się stało i co stać się mogło. Podczas akcji ani on, ani jego tata na dywagacje czasu nie mieli. Potem, gdy wsiedli już do samochodu i jechali do domu, nawet nie rozmawiali. Nie byli w stanie. 

- Przyznam, że podczas reanimacji nie byłem zestresowany, mimo że pierwszy raz ratowałem komuś życie. Czułem jedynie, że nie mogę pozwolić, by ten pan odszedł, tego się bałem. Ale nie był to strach, który by paraliżował. Wiedziałem po prostu, co robić i to robiłem – mówi skromnie harcerz. Z natury jest spokojny, wyważony i pewnie dlatego był taki opanowany podczas ratowania życia człowiekowi, gdy każdy jego ruch śledzili inni ludzie.  

- Gdybyśmy z ojcem nie zadziałali, ten pan mógł umrzeć – mówi druh. A słowa licealisty potwierdza lekarz. Jego zdaniem, gdyby nie szybka reakcja Pawła i podjęcie resuscytacji krążeniowo-oddechowej, mężczyzna najprawdopodobniej nie przeżyłby nagłego zatrzymania krążenia. 

Paweł zaznacza, że żadnym ekspertem od ratownictwa czy pierwszej pomocy nie jest. Działał automatycznie, tak jak się tego nauczył – najpierw w harcerstwie, potem na lekcjach w gimnazjum i liceum, a ostatnio zasady udzielania pierwszej pomocy przypomniał sobie na kursie prawa jazdy. Jego zdaniem, to bardzo ważne, by każdy Polak takie podstawy znał – nigdy nie wiadomo, co się wydarzy w szkole, na ulicy, w autobusie. 

Druh Paweł Piksa to harcerz z Hufca ZHP Ziemi Gliwickiej, działający w 316 Gliwickiej Drużynie Harcerskiej „Huragan”, w której jest zastępcą drużynowego. Jak mówi, harcerstwo to jego drugie, równoległe życie, do którego kiedyś zachęciła siostra. Angażuje się w nie już osiem lat, zna swoje obowiązki i stara się żyć honorowo. Pomagając przy tym ludziom. 

- Jest taki punkt prawa harcerskiego, mówiący, że harcerz w każdym widzi bliźniego i za brata uważa każdego innego harcerza. To, moim zdaniem, zobowiązuje do pomocy innym ludziom, nie tylko druhom.   

Prócz tego, że Paweł jest członkiem drużyny „Huragan”, jest też uczniem drugiej klasy o profilu humanistycznym w II LO im. Wróblewskiego w Gliwicach. Za rok matura. Co dalej, tego druh jeszcze nie wie, planów na razie nie sprecyzował (na pewno wybierze jednak studia humanistyczne). Poza tym lubi chodzić po górach i żeglować (to drugie to pasja rodzinna), bardzo dużo jeździ na rowerze.  

Na koniec raz jeszcze zaznacza: żadnym bohaterem nie jest. - Po prostu: zrobiłem kilkadziesiąt ucisków, i tyle. 

Marysia Sławańska








wstecz

Komentarze (0) Skomentuj