Piętnaście ton stali zbrojeniowej, 5 ton konstrukcyjnej, 123 m sześcienne betonu, 200 m kwadratowych miedzi. Zakończyła się jedna z najbardziej spektakularnych inwestycji sakralnych w diecezji gliwickiej ostatnich lat. Kościół p. w. Chrystusa Króla wzbogacił się o 45-metrową wieżę, zwieńczoną niemal pięciometrowym stalowym krzyżem pokrytym miedzią. Budowa trwała od maja do grudnia ubiegłego roku i sfinansowana została wyłącznie z datków parafian. 
W 1934 r. biskupi niemieccy zdecydowali o budowie nowego kościoła na Zatorzu, który stanąć miał u zbiegu Leipzingerstrasse (obecnie Poniatowskiego) i Stadtwaldstrasse (dzisiejsza Okrzei). Autorem pierwszego projektu był wybitny architekt z Kolonii, Dominikus Boehm. Dla ówczesnych władz wydał się on jednak zbyt nowatorski i kosztowny, dlatego z koncepcji zrezygnowano. Ostatecznie wykonanie projektu powierzono dwóm architektom – Paulowi Kellerowi i Karlowi Mayrowi. Prace przebiegały w ekspresowym tempie. W kwietniu 1935 r. świątynia była gotowa w stanie surowym (konsekrowana siedem miesięcy później). 

Horst Bienek w swojej książce „Podróż w krainę dzieciństwa” tak wspomina tamten czas: „Kościół, mój kościół Chrystusa Króla, wybudowany i poświęcony w roku 1935, wówczas w raczej lekceważonym, dzisiaj podziwianym stylu art-deco, jakiego nie ma tu w okolicy. Nie wystarczyło pieniędzy na wieżę – do dzisiaj jej nie wybudowano. Osobliwe, że powstała w ten sposób przysadzistość budowli nie zaszkodziła jej estetyce, można by nawet rzec, że kościół tak już został zaprojektowany. To było wtedy wielkie święto, poświęcenie budowli, dobrze to pamiętam, przybył sufragan z Wrocławia i poświęcił nie tylko ołtarz, lecz także nas wszystkich, a my klęczeliśmy na zewnątrz, na ulicy (bo kościół był wypełniony po brzegi) i śpiewaliśmy „Großer Gott, wir loben dich, Herr, wir preisen deine Stärke” (Wielki Boże, sławimy Cię, Panie, sławimy Twoją moc). Na placu przed kościołem postawiono odpustowe kramy i stoiska, piękniej nie mogłoby być nawet w święto Anny na Górze.”

Bienek wspomina o kościelnej wieży. Rzeczywiście, na początku 1935 roku podjęto ważną z architektonicznego punktu widzenia decyzję o rezygnacji z postawienia okazałej, 60-metrowej wieży kościelnej z dzwonnicą i zastąpieniu jej prowizorycznym drewnianym nakryciem, sięgającym zaledwie 27 m. Powodem był kryzys finansowy. Wtedy, ważniejsze z punktu widzenia funkcjonowania parafii, okazały się rosnące potrzeby mieszkaniowe duszpasterzy. Rada parafialna, w porozumieniu z miastem, zdecydowała, że priorytetem będzie budowa plebanii. Prowizorka na dachu świątyni przetrwała 84 lata… Pierwotnych planów wobec kształtu kościoła jednak nie zarzucono. 

– Kiedy osiem lat temu zostałem proboszczem, parafianie wielokrotnie pytali mnie, czy planuję budowę nowej wieży – mówi ks. Jacek Orszulak. – Bez wątpienia drewniana konstrukcja wymagała gruntownego remontu, bo bieżąca wymiana desek i przybijanie kolejnych gwoździ niewiele już dawały. Konstrukcja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. W 2017 roku zaczęliśmy przygotowywać dokumentację projektową i budowlaną nowej wieży. Potem były uzgodnienia kościelne i urzędnicze z gliwickim magistratem. Musieliśmy też przygotować ekspertyzę gruntu i murów kościelnych, bo nadbudowę zaprojektowano jako żelbetonową.

Prace, prowadzone w uzgodnieniu z miejskim i wojewódzkim konserwatorem zabytków, rozpoczęły się w maju ubiegłego roku, zakończyły w grudniu. Wykonawcą inwestycji było konsorcjum dwóch gliwickich firm: Zastal-Bud i Kalko. 

Wieża, dumnie górująca nad Zatorzem, zwieńczona została pięciometrowym krzyżem. 

– Stary był dużo mniejszy i planujemy go wyeksponować w postaci, na przykład, klombu, kwietnika – dodaje proboszcz.

Nowa wieża kościoła Chrystusa Króla nie będzie, niestety, udostępniana dla zwiedzających. Jak mówi ks. Orszulak, projektant nie zaplanował takiego rozwiązania. 

Odrębną sprawą pozostaje dzwonnica. Pierwotnie, w 1935 roku, były tam cztery dzwony: Chrystus Król, Maria, Józef i Barbara. Odlane zostały w zakładach ludwisarskich „Petit&Gebr. Edelbrock” w Gescher w Westfalii. 

Bienek wspomina: „I gdy naraz rozdzwoniły się wszystkie dzwony, kobiety objęły się, bo teraz nie musiały już chodzić na mszę poranną do Szobiszowic, co zwłaszcza zimą było uciążliwe, teraz miały kościół tuż przed drzwiami, a dzwony przenikały do sypialni. Piękniejsze dzwony znajdowały się podobno dopiero we wrocławskiej katedrze. Kiedy w 1943 roku, w czasie wojny totalnej, ściągnięto dzwony dla przemysłu zbrojeniowego, proboszcz Pattas nagrał wcześniej ich dźwięk na woskowej matrycy i czasami, zwłaszcza na Boże Narodzenie, odtwarzał ich brzmienie z ambony i łkała przy tym cała parafia”.

Tak naprawdę dzwony zostały zarekwirowane 29 grudnia 1941 r. i wywiezione w nieznane miejsce. Pozostawiono tylko najmniejszy: Barbarę, o średnicy 118 cm i wadze ok. 700 kg.

Po zakończeniu II wojny światowej parafia podejmowała próby odnalezienia zarekwirowanych dzwonów. Poprzedni proboszczowie wielokrotnie zwracali się z pismami do różnych instytucji o pomoc w uzyskaniu jakichkolwiek informacji. Niestety, bezskutecznie.

Czy dzwony gliwickiego Chrystusa Króla przetopiono? A może znalazły chwilową przystań na cmentarzysku dzwonów w dalekim Hamburgu? Czy stamtąd trafiły do nieznanej parafii na terenie Niemiec? 

– Tego dzisiaj nie wiemy – mówi ks. Orszulak. – Kilka osób w parafii szuka śladów. Na razie bez powodzenia.

Barbara, która ocalała w wojennej zawierusze, w ubiegłym roku została ściągnięta z dzwonnicy i poddana renowacji w pracowni ludwisarskiej Felczyńskich. Dziś, ułożona obok ołtarza, czeka na powieszenie na nadbudowanej wieży. 

– Zaprojektowano tam zresztą miejsce dla trzech pozostałych dzwonów – informuje proboszcz. – Tylko od parafian zależy, czy wykonane zostaną repliki  i kościół Chrystusa Króla ponownie, swoimi czterema dzwonami, wyśpiewa radosne „Salve Regina”. 

(san)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj