Tomasz Sobania 4 listopada zameldował się na Camp Nou w Barcelonie, a to oznacza, że polski Forrest Gump po dwóch miesiącach biegu osiągnął swój zamierzony cel i spełnił marzenie, a gdyby tego było mało - pomógł dzieciakom z Gliwic.

Najważniejsze dla mnie jest to, że mimo naprawdę wielu różnych przeszkód, mimo paru momentów, w których myślałem, że jest już po biegu, to jednak wszystko się udało. Na granicy Czech i Niemiec zaczęło padać i tak przez tydzień, to był trudny czas, by dwa, trzy razy dziennie wychodzić na trasę i biec w tym deszczu. Momentami bywało tak, że nie potrafiłem sobie nawet sznurówek zawiązać z zimna. Na szczęście było też wiele pięknych chwil, ciekawych spotkań z dobrymi ludźmi, a wisienką na torcie było spotkanie najlepszego piłkarza na świecie – Roberta Lewandowskiego – opowiada Tomasz Sobania, biegacz ekstremalny. 

Sobania po raz kolejny udowodnił, że niemożliwe dla niego nie istnieje i jak w ubiegłym roku zameldował się w Rzymie, tak w tym roku metą była Barcelona. Dwa miesiące, dokładnie tyle zajęło mu pokonanie 2 500 kilometrów. Oznacza to, że Tomek codziennie pokonywał maraton, a było ich aż 60. Jak przyznaje, zużył przy tym aż pięć par butów. Biegacz po drodze do Barcelony zameldował się w Paryżu pod wieżą Eiffla, a także wpadł do Monachium na Oktoberfest.  

Tym razem młodzież

„Ja biegnę, Ty pomagasz” – to nazwa zbiórki, która została uruchomiona od początku biegu, by każdy chętny mógł wspomóc szczytny cel. Zebrane pieniądze mają wspomóc klub, który będzie dla młodzieży z Gliwic alternatywą dla spędzania czasu na ulicy. Środki mają pomóc także osobom uzależnionym. Kwota sięga blisko 50 000 złotych.  

Marzenia

Choć ostatni kilometr nie udało się przebiec z Lewandowskim, jak zamarzył Sobania, to jednak udało się spełnić marzenie i spotkać  piłkarza. –  To było przeżycie nie z tej ziemi, nie dlatego, że to Robert Lewandowski. Od lat walczę o swoje marzenia i było wiele momentów zwątpienia i trudnych chwil. A teraz po prostu wiem, że było warto, choćby dla tego jednego momentu. Warto było tak długo walczyć i organizować jedną wyprawę po drugiej, znaleźć pieniądze, zgraną ekipę, biegać tysiące razy, a co za tym idzie solidnie przygotowywać się cały rok, naprawdę było warto – podsumowuje Sobania.

Przyszłość

Ekipa Sobani wraca do domu, jednak mają zamiar odwiedzić po drodze Wenecję oraz Wiedeń. 10 listopada w czwartek, o godzinie 15.00 na gliwickim rynku będzie można przywitać ekstremalnego biegacza oraz jego ekipę, ludzi, którzy po 70 dniach podróży zameldują się w Gliwicach.  
- Chciałbym w przyszłym roku podnieść sobie poprzeczkę i podbić dystans o 1000 kilometrów, jednak jeszcze nie wiem dokładnie, w jakie miejsce pobiegnę. Wszystko jest do zrobienia, tylko potrzebuję czasu – mówi Tomek.

Patrycja Cieślok-Sorowka
 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj