Z Januszem Steinhoffem spotkaliśmy się na tarasie jego domu przy ul. Skowrończej w Gliwicach. Niewielu wie, że przed laty był tu bastion antykomunistycznej opozycji. Tutaj spotykali się  bezimienni bohaterowie Solidarności, tutaj stworzono potężny magazyn tzw. bibuły, czyli niepodległościowych wydawnictw. 
Nasz rozmówca – dziś osoba rozpoznawalna, poseł, minister, wicepremier – jeszcze trzydzieści lat temu był skromnym adiunktem na Politechnice Śląskiej. Znali go tylko nieliczni i to najczęściej po pseudonimie, jaki nosił – Mikołaj. Z uczelni wypłynął na szerokie wody polityki.    

Majowe popołudnie. Siedzę i z uwagą słucham opowieści człowieka, który odcisnął piętno na polskiej rzeczywistości lat 90. Na stole leżą pożółkłe "Nowiny Gliwickie" z 1989 roku, a na jednej z czarno-białych stron wywiad z kandydatem do sejmu kontraktowego, Januszem Steinhoffem, pod znamiennym tytułem ,,Będziemy przyczółkiem demokracji’’. 

– Nie uwierzy pan, ale to było mój pierwszy wywiad, którego udzieliłem - zapewnia. - Miałem wielką tremę. Odpowiadając na pytania dziennikarza, nie sądziłem, że będę świadkiem i uczestnikiem wielkich wydarzeń w historii Polski. Gdy dziś na nowo czytam swoje wypowiedzi, mam satysfakcję, że wiele rzeczy przewidziałem. Nikt z nas jednak nie przypuszczał, że zmiany w Polsce nastaną tak szybko. Wówczas był to początek nowej epoki, czas wielkiej euforii i nadziei, którym towarzyszyła refleksja i obawa, czy ówcześnie rządzący komuniści będą w stanie odejść od totalitarnego systemu. Przecież w czasach rządów Tadeusza Mazowieckiego resorty siłowe należały jeszcze do nich. 

Dylematy i wyzwania

Steinhoff w 1980 roku był jednym z założycieli NSZZ Solidarność na Politechnice Śląskiej, później, w czasach stanu wojennego, aż do 1989 r., działał aktywnie w podziemnych strukturach opozycji. Zajmował się m.in. dystrybucją solidarnościowych wydawnictw. Bywało, że w jego domu leżało kilkaset kilogramów bibuły. 

- Przywoził ją do mnie m.in. Marian Krzaklewski - wspomina. - Moim najbliższym współpracownikiem w podziemnej działalności był Zbigniew Pańczyk, późniejszy prezydent Gliwic, a zarazem pierwszy solidarnościowy prezydent w Polsce. Z tamtych czasów działalności opozycyjnej znam się z Jadwigą Rudnicką, Marianem Maciejczykiem, Andrzejem Gałażewskim. Tylko z pseudonimu znałem natomiast Jerzego Buzka – „Karola”. Osobiście spotkałem się z nim dopiero w okresie kampanii wyborczej 1989 roku. Odwiedziłem wtedy instytut PAN, w którym pracował. 

Steinhoff z sentymentem wspomina dawne czasy, ale zaznacza, że nigdy nie miał aspiracji, by zostać posłem.  – Pamiętam ten dzień. Byłem na uczelni, nagle zadzwonił telefon. To był Marian Krzaklewski. Poinformował, że wraz z dr Elżbietą Seferowicz zostaliśmy wytypowani jako kandydaci obozu solidarnościowego okręgu gliwicko-zabrzańskiego do Sejmu Kontraktowego. Byłem całkowicie zaskoczony, zastanawiałem się, dlaczego akurat ja. Myślę, że znaczenie miał mój udział w przygotowaniach do obrad Okrągłego Stołu. Byłem doradcą strony opozycyjnej w sprawach górnictwa i ochrony środowiska. Wiadomość mimo wszystko była dla mnie dużą niespodzianką. Biłem się z myślami, mając wątpliwości, czy jestem wystarczająco przygotowany do pracy parlamentarnej. Kto wie, jak potoczyłyby się moje losy, gdyby nie pełna emocji rozmowa z Pańczykiem. Mówił: „nie po to się narażaliśmy, walczyliśmy z totalitarnym systemem, żebyś teraz się wycofał”. 

Wsadził mnie w samochód i zawiózł do Katowic, gdzie w parafii Świętych Piotra i Pawła odbywało się spotkanie struktur podziemnej Solidarności i selekcja kandydatów ze Śląska. Ku mojemu kolejnemu zaskoczeniu przeszedłem w głosowaniu z bardzo dobrym wynikiem. Mocno rekomendował mnie wówczas Alojzy Pietrzyk – ówczesny szef regionu Solidarności. Ostateczna decyzja należała do Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie.                                   

Zdjęcie z Wałęsą        

Zaczął się ciężki czas kampanii wyborczej. Jakże inna była ona od tej, jaką dziś obserwujemy. Najpierw wszyscy kandydaci na posłów z ramienia obozu solidarnościowego pojechali do Gdańska, gdzie w sali BHP wykonano im fotografie z Lechem Wałęsą.  Nad całością tej sesji zdjęciowej czuwał wtedy śp. Andrzej Wajda, kandydat do senatu. Słynne zdjęcia – plakaty rozwieszano we wszystkich polskich miastach.

- Moim sztabem wyborczym w Gliwicach kierował Pańczyk. Zarówno kandydatom, jak i ludziom zaangażowanym w kampanię wyborczą towarzyszył nadzwyczajny entuzjazm. Nikt nie narzekał, wszyscy ciężko pracowali. Plakaty, wiece, sprzedaż cegiełek.  Miasto przydzieliło im lokal przy ul. Zygmunta Starego. 

Rola Steinhoffa polegała na codziennych spotkaniach w zakładach pracy w ramach okręgu wyborczego. – To było prawdziwe wyzwanie, po 4-5 spotkań dziennie. Miałem na początku wielką tremę, przecież nigdy nie występowałem przed takim audytorium. Byłem naukowcem politechniki, a nie wiecowym trybunem. Pamiętam pierwsze spotkanie na kopalni Sośnica. Organizował je Marek Kempski. Ja sam i kilkuset górników. Wielkie przeżycie. W pamięci utkwiło mi również spotkanie w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu, w którym wystąpili wspierający nas Yves Montand, francuski piosenkarz i aktor oraz Stanisław Sojka. Ale  też atmosfera tamtych spotkań była wyjątkowa. 

Z perspektywy dzisiejszej polityki myślę, że nie do powtórzenia.  Euforii i wielkiej polityce  towarzyszyły lokalne problemy, prośby o pomoc w budowie instytutu onkologii i likwidację gliwickiej koksowni, zatruwającej życie mieszkańców osiedli Sikornik i Trynek. Dotrzymaliśmy słowa. Wraz z Jadwigą Rudnicką udało nam się zbudować w sejmie koalicję ponad politycznymi podziałami na rzecz budowy instytutu onkologii. Dziś, ilekroć przejeżdżam obok budynku centrum, myślę, że to prawdziwy pomnik wolności.  

Ludzie mieli dość ówczesnego systemu i dali temu wyraz w wyborach z czerwca 1989 roku. Solidarność triumfowała. Na 161 możliwych mandatów poselskich "S" zdobyła 161 miejsc, a także 99 mandatów na 100 miejsc w senacie.  Z naszego terenu Elżbieta Seferowicz i Janusz Steinhoff zostali posłami, a August Chełkowski, Andrzej Wielowieyski i Leszek Piotrowski – senatorami. 
- W stosunkowo niewielkim okręgu wyborczym, obejmującym Gliwice, Zabrze, Pilchowice, Sośnicowice i Rudziniec, dostałem ponad sto tysięcy głosów poparcia! – wspomina z dumą Steinhoff.

Posłowie w swetrach  

W lipcu 1989 roku odbyło się pierwsze posiedzenie sejmu, zaprzysiężenie posłów i wybór marszałku sejmu oraz senatu. Zostali nimi Mikołaj Kozakiewicz z ZSL i Andrzej Stelmachowski (OKP).  – Posłowie obozu solidarnościowego wyróżniali się wśród innych parlamentarzystów ubiorem – mówi z uśmiechem Steinhoff. - Wszyscy chodziliśmy w swetrach, a nasi adwersarze polityczni paradowali w garniturach.  
    
Zaczęła się ciężka praca. Dla dotychczasowych opozycjonistów tym trudniejsza, że w większości ich doświadczenie i wiedza prawnicza równały się zeru. – To były dla nas czasy permanentnej edukacji. Z dnia na dzień musieliśmy umieć poruszać się w administracji, procedurach, łączyć ze sobą  taktykę i arytmetykę parlamentarną. Byliśmy nową klasą polityczną, rzuconą od razu na głęboką wodę. To był bezprecedensowy, historyczny moment: przywracaliśmy tradycję polskiego parlamentaryzmu, odrzucając pseudodemokratyczną fasadę powojennego sejmu. Równocześnie czuliśmy się depozytariuszami marzeń wielu pokoleń o wolnej i demokratycznej Polsce. Mieliśmy ogromny społeczny kredyt zaufania, ale równocześnie świadomość odpowiedzialności za sposób jego wykorzystania. 

Po czerwcowych wyborach powstał pierwszy niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego, który natychmiast rozpoczął, ratujące nasz kraj z głębokiego kryzysu, reformy.  Steinhoff został wybrany do ścisłego kierownictwa Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, mocno angażując się w zmianę polskiej rzeczywistości. W latach 90. jeszcze dwukrotnie był posłem (I i III kadencji). I choć, jak mówi, nigdy nie miał aspiracji do sprawowania stanowisk państwowych, to z powołania premiera Mazowieckiego pełnił w latach 1990-1994 funkcję prezesa Wyższego Urzędu Górniczego, a od 1997 do 2001 był ministrem gospodarki i wicepremierem w rządzie Jerzego Buzka.

Na minione trzydziestolecie patrzy z dumą. - Jako naród dokonaliśmy przecież rzeczy niezwykłej, bezkrwawej rewolucji - podkreśla. - Byliśmy w awangardzie zmian wśród krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Warto o tym pamiętać w czasach, gdy historia coraz częściej jest traktowana instrumentalnie, stała się obiektem bieżącej, populistycznej taktyki politycznej. Z nostalgią myślę o odpowiedzialności, racji stanu, politycznej odwadze i determinacji solidarnościowych rządów, dzięki którym Polska dziś należy do NATO, jest siódmą gospodarką Unii Europejskiej i dwudziestą świata. 

O skali naszych dokonań świadczą fakty: wskaźniki makroekonomiczne sytuują nas w ścisłej czołówce państw, które przeszły ustrojową transformację. W ciągu 27 lat tempo wzrostu PKB per capita z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej utrzymywało się na poziomie zbliżonym do 6 proc. rocznie. O skali zmian niech świadczy fakt, że przed 30 laty polskie PKB stanowiło 18 proc. francuskiego. W roku 2016 to już 36 proc. 

Te same wskaźniki w przeliczeniu na głowę mieszkańca to odpowiednio – 35 i 68 proc. Dynamika PKB w tym czasie to dla Francji 28 proc., dla Polski 151,6 proc. (!) Warto też na zmianę polskiej makroekonomii spojrzeć z jeszcze dalszej perspektywy: w roku 1918  polskie PKB per capita stanowiło ok. 21 proc. amerykańskiego. W roku 1938 było podobnie. U schyłku PRL-u było minimalnie wyższe (23 proc.). Przez wszystkie powojenne lata proporcje te pozostawały bez zmian. A w roku 2018 wskaźnik osiągnął w Polsce poziom 50 proc. PKB na głowę mieszkańca USA. 

Steinhoff mówi, że tempo i rozmiar polskiego awansu cywilizacyjnego potwierdzają też wskaźniki społeczne: znacząco wzrosła długość życia, dwukrotnie zwiększyliśmy liczbę osób z wyższym wykształceniem, wskaźnik rozwoju społecznego (HDI) sytuuje nas na 36. miejscu wśród 188 krajów świata. Na uwagę zasługuje fakt, że Polska jako jeden z nielicznych krajów na świecie od 27  lat odnotowuje nieprzerwany wzrost PKB. 
Międzynarodowe instytucje klasyfikują dziś Polskę jako szybko rozwijający się europejski kraj, choć równocześnie nie wolno zapominać, że polska transformacja okupiona została wysokimi społecznymi kosztami, a dla wielu jednostek i grup społecznych wiązała się z poważnymi problemami. A jednak, biorąc pod uwagę te cenę, trzeba uznać, że było warto.

Czy widzi jakieś porażki? – Oczywiście! - mówi. - Porażką ostatnich lat jest styl uprawiania polityki w naszym kraju. Dominacja socjotechniki nad rzetelną dyskusją o problemach naszego państwa. Narastającym populizm i wszechobecna agresja na politycznej scenie. Martwi mnie zatrzymanie wielu reform potrzebnych Polsce w długofalowej perspektywie. Krytycznie oceniam wycofanie się z wprowadzonych przez rząd Jerzego Buzka reformy służby zdrowia czy systemu ubezpieczeń społecznych. Biorąc pod uwagę prognozy demograficzne naszego państwa, będzie to stanowiło w przyszłości wielki problem. Nie oceniam też dobrze funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, potrzebne tutaj są głębokie reformy – oczywiście nie takie, jakie prowadzi obecny rząd. Krytycznie oceniam zatrzymanie procesu decentralizacji państwa. 

Samorząd szczebla wojewódzkiego powinien mieć znacząco większe kompetencje. Niestety, z przykrością należy odnotować fakt, że obecna władza ma tendencje do centralizacji. Drażni mnie skrajnie nieobiektywna ocena 30 minionych lat, przedstawiana przez obecnie rządzącą partię. Szczególnie bulwersują mnie oceny najnowszej historii w wypowiedziach prezydenta i premiera, stające zarówno w sprzeczności z faktami, jak i polską racją stanu. 

Dziś Steinhoff  świadomie nie uczestniczy w bieżącej polityce. Jako człowiek pierwszej, opartej na etosie Solidarności, uważa, że paradoksem obecnych czasów jest agresja, brak dyskusji programowej i spór o to, przez kogo powinny być organizowane uroczystości trzydziestolecia polskiej  niepodległości. Mówi, że w polskiej polityce dominuje populizm i tabloidyzacja. Ale jest przekonany, że to tylko trudny etap w budowie polskiej demokracji. Dlatego mimo wszystko jest optymistą. 

- Dziś życie w wolnej Polsce nadal wymaga wizjonerstwa i  odwagi, ale odwagi w podejmowaniu trudnych w społecznym odbiorze decyzji, czego życzę każdemu rządowi, dla którego najważniejsza jest przyszłość naszego kraju.

(san)
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj