Z wykształcenia technik obróbki skrawaniem, która kończy studia psychologiczne. Z zawodu bankowiec, a z zamiłowania ceramik. Anna Krzemień z Kleszczowa potrafi wyczarować z gliny niezwykłe rzeczy. Dominują anioły pod każdą postacią, ale nie tylko.


- Moje zainteresowania artystyczne sięgają dzieciństwa – wspomina. - Lubiłam malować, rysować i do dzisiaj to robię. Nie skończyłam żadnej szkoły artystycznej, wylądowałam w liceum zawodowym, w klasie o profilu mechanik obróbki skrawaniem, ale miłość do sztuki została. Uwielbiam abstrakcję.

Siedem lat temu w życiu pani Anny pojawiła się nowa pasja: ceramika. - Pracując w banku poznałam koleżankę, która miała pracownię i to ona zaraziła mnie tym hobby – wraca pamięcią. - Poszłam na kurs ceramiczny i tak się zaczęło.

Potem były spore wydatki, bo ta sztuka nie jest tania. Najkosztowniejsze okazało się urządzenie i wyposażanie pracowni, która mieści się moim w garażu. Najdroższy był piec do wypalania gliny, który kosztował 12 tysięcy złotych. Do tego jeszcze formy, niektóre nawet po 300 zł.
Pani Anna dzisiaj sprzedaje swoją ceramikę, ale pierwsze ceramiki rozdawała wśród, rodziny, przyjaciół, znajomych. Zbierała doświadczenia. Teraz jest już o krok dalej.
W jej pracach dominują figurki aniołów i anielskie pary. Wypala też misy, talerze i donice, które łączy z papierową wikliną.

- Glinę kupuję w specjalistycznym sklepie – mówi. - Pewnie mogłabym uganiać się z łopatą po polu i wykopywać ją z ziemi, ale nie mam na to czasu (śmiech). Są różne gatunki gliny. Bardziej plastyczną używam do formowania twarzy, tę mniej do innych rzeczy. Najpierw trzeba ją odpowiednio wysuszyć, odparować z niej wodę i nadać pożądany kształt. Używam do tego patyczków, nożyków, widelca. Czasem do ozdobienia wykorzystuję koronki, liście, koper. Potem całość wędruje do pieca i przy temperaturze ok. 900 stopni następuje spiekanie na tzw. biskwit. Ma ona znacznie niższą wytrzymałość mechaniczną i twardość, niż materiał ceramiczny po ostatecznym wypaleniu. Po wyłożeniu z pieca następuje ozdabianie pracy różnymi technikami. Zależnie od tego, czy to jest szkliwo, majoliki, metoda tlenkowania. Pomalowana znowu trafia do pieca i na nowo trzeba ją wypalić, ale już w wyższej temperaturze. Gotowa trafia do mojej najlepszej koleżanki Jagodzianki, która na Grodowej ma pracownię haftu i rękodzieła Baubisa (śmiech) i która sprzedaje moje prace. Czasem jeździmy też z nimi na jarmarki.

Pani Ania swoim talentem dzieli się z innymi. Prowadzi warsztaty ceramiczne.
Moja rozmówczyni ma jedno marzenie, chciałaby, aby jej hobby stało się sposobem na życie i utrzymanie. Patrząc na efekty jej pracy jest o krok od tego.
(san)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj