Z Aleksandrą Janus * i Karoliną Jakoweńko* rozmawia Małgorzata Lichecka.

Pomniki to u nas świętość. Pani idzie w zupełnie innym kierunku i je odbrązawia stosując działania z pogranicza sztuki i aktywizmu.
 

Aleksandra Janus: Dotknęła pani bardzo ważnej kwestii będącej dla mnie punktem odniesienia w mojej pracy. Otóż status pomników, jako miejsc szczególnych, wokół których niewiele można, sprawia, że przestają być one społecznie żywe i raczej coś domykają niż otwierają, często wieńcząc pewne dyskusje i negocjacje dotyczące pamięci i jej ekspresji w przestrzeni. A kiedy dyskusja się zakończy i zmaterializuje w pomniku, po prostu przestajemy zastanawiać się nad tym co on upamiętnia, co znaczy. No i zazwyczaj wracamy do nich jedynie przy okazji obchodów rocznic. Mnie interesuje praca z pamięcią społecznie żywą oraz działania wokół pomników otwierające przestrzeń do rozmowy. Jednak nie w kontrze, bo pomniki są ważne, ale ich formy się starzeją, przestają poruszać, nie są adekwatne do współczesnej wrażliwości. I myślę, że takie interwencje w postaci alternatywnych form upamiętniających pozwalają toczyć żywą i aktualną rozmowę wokół pomników.

Wybrzmiały tu dwie ważne kwestie: interwencja oraz ożywienie. Szczerze, nie przypominam sobie takich działań wokół pomników w ostatnich latach. 
 

Karolina Jakoweńko: Życie pomników zamyka się w cyklu od rocznicy do rocznicy.
Aleksandra Janus: Jeszcze gorzej, bo zdarza się, że po dziesięciu, dwudziestu latach stają się one niewidzialne.

Przestrzeń je wchłania, a my przechodząc obok obelisków, tablic, budynków, miejsc pamięci nawet nie trudzimy się żeby przypomnieć sobie o co w tym chodziło, dlaczego one tam są. Pani przeprowadziła taką interwencję na terenie dawnego obozu koncentracyjnego w Płaszowie. Kiedy o tym przeczytałam, nieco mnie zmroziło, bo trudno sobie wyobrazić, jak takie straszne miejsce, kojarzące się wyłącznie ze śmiercią, można ożywić poprzez taniec, ruch, naturę. Jak to zrobić, żeby nikogo nie obrazić? 
 

Aleksandra Janus: Płaszów jest terenem szczególnym i nie bez powodu nasze działania tam się właśnie narodziły. Obszar dawnego obozu koncentracyjnego jest dziś ogromnym terenem zielonym: ludzie uprawiają tam jogging, wyprowadzają psy, robią pikniki, spacerują. Mamy więc rodzaj dysonansu stykając się z tym miejscem: z jednej strony potworna historia obozu, z drugiej to, jak ono dziś wygląda. Jeśli nie wchodzimy tam od strony monumentalnego pomnika Cęckiewicza w ogóle można nie zauważyć gdzie jesteśmy. Słuchając w Krakowie bardzo ożywionych debat na temat tego, co dalej z tym miejscem, a ma ono zostać zamienione w bardziej godne upamiętnienie, zaczęłam się nad tym zastanawiać. I właśnie ten dysonans był punktem wyjścia dla pracy „Still Standing”. W Izraelu, dzięki Operowi Kriegerowi, trafiłam na choreografię znanej tamtejszej artystki Noi Eshkol. W 1953 r. stworzyła ją by, przy pomocy ruchu, upamiętnić rocznicę powstania w getcie warszawskim za pomocą dzieła choreograficznego. Zachowało się z niego dosłownie kilkuminutowe nagranie archiwalne. Kiedy je zobaczyłam, nie mogłam przestać o nim myśleć i już wiedziałam, że chcę z tym pracować w Płaszowie. Wspólnie z choreografką Weroniką Pelczyńską i tancerką Moniką Szpunar oraz we współpracy z FestivALT przygotowałyśmy w 2020 roku performans „Still Standing”, który był próbą wprowadzenia w przestrzeń miejsca pamięci - terenu byłego obozu KL Plaszow w Krakowie - ruchu jako możliwej formy upamiętnienia. Wykorzystując poszczególne gesty z oryginalnej choreografii stworzyłyśmy nową, także w relacji do pomnika, który tam stoi (forma przedstawia pięć postaci z pochylonymi głowami i opuszczonymi rękami w takim charakterystycznym geście, przez ciała których przebiega pęknięcie), a nasza choreografia, w pewnym sensie, je powtarza. Performerki są ubrane w sportowe stroje – w ten sposób chciałyśmy zwrócić uwagę osób, które tam zazwyczaj przebywają. Kiedy pokazujemy nasz perrformans, wywiązują się rozmowy o tym, czym jest to miejsce, jak ludzie je widzą, co może się z nim dalej wydarzyć. Performerki głównie chodzą i wykonują pewne gesty, więc „Still Standing” to rodzaj żywej, ruchomej rzeźby site-specific, która stawia pytania o to, co może być pomnikiem i co może oznaczać upamiętnianie. Od swojej premiery performans został kilkakrotnie powtórzony w Krakowie dzięki FestivALT oraz pokazany w Lublinie w ramach Lubliner Festival, w planach jest Wilno.
 

Karolina Jakoweńko: Ta powtarzalność jest szalenie ważna.

Aleksandra Janus: Performens pokazujemy już od trzech lat. To taki pomnik tymczasowy i powracający. W Płaszowie twa konflikt wokół tego miejsca, bo są co do niego różne wyobrażenia. Ten konflikt znajduje się na takim etapie, że trudno sobie teraz wyobrazić jak z niego wyjść. Pomyślałyśmy więc, że możemy zaproponować coś, co nie ingeruje w to miejsce i interweniować w nie w określonych momentach. Zazwyczaj dzieje się to przy okazji święta Sukkot, więc nawiązuje do tworzenia tymczasowej architektury i zainspirowało nas to tego, że można także ruchem zrobić tymczasowy pomnik. Który może być czymś innym niż strukturą architektoniczną.
 

Karolina Jakoweńko: Otworzyłaś mi oczy na te kwestie, bo nie znałam wcześniej twojego projektu i cieszę się, że mogliśmy te idee zaprezentować w Gliwicach, w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich, właśnie w ramach „Projektów pamięci”. To, co robicie jest ważnym działaniem w miejscach, do których nie ma możliwości dotarcia, symbolicznie przekazując istotne treści związane z pamięcią.

Ciekawi mnie reakcja odbiorców tego performensu. O co was pytają? A może tylko stoją i patrzą? I czy wiedzą gdzie są?
 

Aleksandra Janus: Nie wszyscy wiedzą. Wprawdzie od kilku lat na tym terenie jest wystawa plenerowa pozwalająca ludziom dużo lepiej zrozumieć z czym mają do czynienia, ale nawet wówczas gdy wiedzą, że są na terenie obozu, już niekoniecznie rozumieją czym był szaniec, przy którym się spotykamy. A to miejsce egzekucji. Na tym olbrzymim terenie znajdują się dwa przedwojenne cmentarze żydowskie. Nie widać ich granic, nie są one zaznaczone w żaden sposób. I ludzie tam spacerują sobie z psami. Więc ta przestrzeń faktycznie jest bardzo trudna do rozpoznania. Naszym działaniem staramy się skupić uwagę tych osób. Ważnym elementem „Still Standing” jest nagranie audio. Każdy, kto ma telefon, może sobie je włączyć. Ono opowiada o tym miejscu, opowiada o tym na co się patrzy, czyli o nas, o performerkach, trochę też stawia pytanie: co to znaczy upamiętniać. Po zakończeniu artystycznego działania, które trwa około 40 minut, zapraszamy wszystkich do rozmowy. I podchodzą do nas ludzie mówiąc, że nie wiedzieli nic o tej przestrzeni, albo mówią, że nie zdawali sobie sprawy, że można tak myśleć o pamięci, bo im się wydawało, że to wszystko zostanie tak, jak jest lub zostanie zamienione w wielki, bardzo przetworzony architektonicznie, memoriał. Dla nas te rozmowy, takie budowanie świadomości, jest kluczowe.

Pojęcie upamiętnienia jest bardzo pojemne. Ale pierwszym skojarzeniem jest właśnie tablica, pomnik, a przecież można to zrobić na wiele innych sposób, szczególnie dziś, kiedy dostępne są bardzo różnorodne środki wyrazu. To, co działo się w Płaszowie, pokazuje właśnie tego ducha czasów, ducha nowoczesnego, innego, myślenia o upamiętnianiu. 
 

Karolina Jakoweńko: Na naszym cmentarzu przy Poniatowskiego jest pomnik z tablicą z tekstem w języku peerelowskim , innym niż dziś się posługujemy, mówimy o tamtych wydarzeniach. Ale czy należy tę tablicę zdjąć i powiesić inną? Czy mamy do tego prawo?
 

Aleksandra Janus: Nasza fundacja „Zapomniane” kiedyś „przerobiła” jeden pomnik. Zajmujemy się nieupamiętnionymi, nieoznakowanymi miejscami pochówków Żydów w czasie drugiej wojny światowej, dotyczącymi tzw. Holokaustu od kul, czyli ofiar Zagłady, które zginęły poza obozami. To bardzo mało znany w powszechnej świadomości rozdział. Chodzi nie tyle o masowe groby, co o pojedyncze pochówki – na polu, przy drodze, w lesie. Czasami to tylko jedna osoba, czasami 20, ale bywa i 1500. Ostatnio trafiliśmy na dość duże grzebalisko w lesie. Stał tam pomnik z lat 70., bardzo prosty z napisem: „ofiarom poległym”... I tu napotykamy pierwsze wyzwanie, bo przecież nie poległym,tylko zamordowanym, a w grzebalisku są nie żołnierze, a kobiety i dzieci. Nie było też słowa o tym, że leżą tam Żydzi, a przecież tam pogrzebano wyłącznie Żydów. Postanowiliśmy ten pomnik wykorzystać do naszych działań – wyryliśmy w nim gwiazdę Dawida i zdanie „niech ich dusze będą związane węzłem życia”. To zmieniło ten pomnik w nagrobek. Dla Żydów nie ma istnieje grób symboliczny, musi być wiadomo gdzie jest ciało. Teraz pracujemy z architektką krajobrazu Natalią Budnik nad zabezpieczeniem roślinami terenów masowych i indywidualnych pochówków. Do tej pory znaleźliśmy w Polsce 300 takich miejsc. A jest ich na terenie Polski zapewne 1500 (o ile nie więcej), w większości w lasach, na polach, często przy drogach. Staramy się zabezpieczać te szczątki, a naszym przewodnikiem w zakresie prawa żydowskiego (halachy) jest Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich. Upamiętniliśmy już takich miejsc bardzo wiele, prawie sto, stawiając coś w rodzaju znacznika z inskrypcją „tu spoczywają błogosławionej pamięci Żydzi zamordowani w czasach Zagłady”. Ostatnio staramy się teren grzebaliska zabezpieczać roślinami płytko się ukorzeniającymi. Tworzą rodzaj pokrywy chroniącej i trzymającej ziemię, opiekują się nią, żeby nie została naruszona i żeby szczątki były bezpieczne. Będziemy do tych miejsc wracać i obserwować jak wyglądają, jak się zmieniają.

Poruszyła pani bardzo ważną kwestię: świadomości miejsca. Fundacja, czyli społeczne ręce, zajmuje się grobami żydowskimi.
Aleksandra Janus:
Ten proces ma kilka faz. Drewniane znaczniki w formie macew to niewielka ingerencja – nie wymagają formalnych zgód, łatwo je usunąć. Ale kiedy tworzymy trwałe upamiętnienia, nie robimy tego partyzancko, mamy wszelkie możliwe pozwolenia, co więcej wnioskujemy do władz żeby odnalezione przez nas pochówki oficjalnie rozpoznano jako grób wojenny, w polskim prawie to droga zapewniająca tym miejscom bezpieczeństwo, bo przez ponad 70 lat nie były one w ogóle chronione. Nie było żadnej tablicy, zupełnie nic, tylko dół w lesie. Jako fundacja wypracowaliśmy metodę dążenia do trwałego upamiętniania, która zaczyna się od tego, że jeśli znajdziemy takie miejsce , potwierdzimy je, stawiamy tam znacznik w formie drewnianej macewy, nawiązującej symboliką do bardzo ubogich nagrobków z przedwojennych cmentarzy żydowskich z regionu Europy Środkowo Wschodniej. A kiedy do nich wracamy, widzimy kwiaty, znicze.

Czyli te macewy przyzywają.
 

Aleksandra Janus: Nagle okazuje się , że przez ten kawałek deski stają się miejscem pamięci. Czyli tak niewiele wystarczy.
 

Karolina Jakoweńko: Ale ktoś wam musiał o tych miejscach opowiedzieć. I czy ci, którzy wam powiedzieli wiedzą, że zrobiliście te drewniane macewy i tam wracają?
 

Aleksandra Janus: Bardzo różnie. My jesteśmy takim ambulansem pamięciowym. Odpowiadamy na zgłoszenia, a ludzie cały czas do nas piszą i dzwonią w sprawie grobów żydowskich.
 

Karolina Jakoweńko: A skąd was znają?
 

Aleksandra Janus: Czasami sami szukają osób lub instytucji, do których mogą się zwrócić i wtedy jakoś trafiamy na siebie, albo dzwonią do Gminy Wyznaniowej Żydowskiej i ona przekierowuje do nas, dzwonią też do ambasady Izraela, albo... w wiele różnych miejsc. Przyjmujemy zgłoszenia że tak powiem od ręki, bo dzwoniący to często osoby już starsze i pod koniec życia chcą się podzielić tym, co wiedzą. My potem zaczynamy badać te historie. Prawo żydowskie zabrania działań inwazyjnych w miejscach pochówku dlatego nie możemy tego sprawdzić archeologicznie, ale stosujemy archeologię bezinwazyjną ( archiwalne zdjęcia lotnicze,mapy, georadar i inne narzędzia) badamy relacje świadków, często trafiając na osoby, które w tamtych czasach były dziećmi i coś widziały lub wiedziały, albo opowiadają nam o tym już dzieci takich osób. Ale dopiero kombinacja tych wszystkich rzeczy pozwala nam znaleźć takie miejsce. Kiedyś postawiliśmy drewnianą macewę, a lokalna społeczność dodała do niej tabliczkę z imionami i nazwiskami. Takie działanie wywołuje zupełnie inny rodzaj praktyk, wyzwala też wiedzę, bo nagle okazuje się, że jest lokalna pamięć, której nie ma w żadnym archiwum tam zaczyna żyć. Dziewięć z 91 miejsc ma już trwałe upamiętnienia, a stawimy drewniane macewy od 2017 roku.
 

Karolina Jakoweńko: A pojawią się głosy „po co to robicie”?
 

Aleksandra Janus: Czasami tak, ale zazwyczaj ludzie w jakiś sposób się otwierają, choć pięć znaczników wyciągnięto i nie wiemy dlaczego.

 

Aleksandra Janus:
doktorka antropologii, wice-prezeska Fundacji Zapomniane, dyrektorka Centrum Cyfrowego i kierowniczka działającej w jego ramach Pracowni Otwierania Kultury, kuratorka programu „Exercising modernity”. Jest współpracowniczką Ośrodka Badań nad Kulturami Pamięci UJ. W swojej pracy akademickiej i twórczej zajmuje się badaniem kultur pamięci, strategii upamiętniania oraz roli instytucji w procesie instytucjonalizacji dyskursów na temat przeszłości, a także interwencjami we współczesne krajobrazy pamięci.Współpracowała z dr Natalią Romik przy projekcie badawczym, którego rezultatem była wystawa „Kryjówki. Architektura przetrwania” prezentowania w 2022 roku w Zachęcie - Narodowej Galerii Sztuki i TRAFO Trafostacja Sztuki w Szczecinie. Jest współautorką i współredaktorką dwutomowej publikacji „Nie-miejsca pamięci” (2021), a także członkinią i współzałożycielką grupy Muzea dla Klimatu oraz kolektywu Kultura dla Klimatu.
Karolina Jakoweńko:
kulturoznawczyni, współzałożycielka fundacji Brama Cukermana w Będzinie. Od 2016 jest kierowniczką Domu Pamięci Żydów Górnośląskich, oddziału Muzeum w Gliwicach.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj