Straty na grube tysiące, setki poszkodowanych, półki akt, jednoznaczne dowody przestępstwa. To wszystko za mało, żeby główna podejrzana trafiła za kraty. Sąd Rejonowy w Gliwicach zawiesił postępowanie o grabież nauczycielskich oszczędności z kasy zapomogowej ze względu na stan zdrowia oskarżonej. 
Sprawiedliwość przegrała wyścig z czasem. Ale czy jej urzędnicy zrobili wszystko, by temu zapobiec?

Afera w kasie zapomogowo-pożyczkowej pracowników oświaty pochodzi dokładnie sprzed dwudziestu lat. Jesienią 1999 roku okazało się, że kasa jest pusta. Wyparowało ponad 400 tys. zł na szkodę około 1,2 tys. osób. Kradzież wyszła na jaw w związku ze zmianą na stanowisku kasjera. Niedobór odkryła nowa pracownica, a podejrzenie padło automatycznie na poprzedniczkę. 

Jak ustaliło śledztwo, Teresa B. „skubała” kasę przez pięć lat, być może już z myślą o zbliżającej się emeryturze. Czyściła konta zmarłych, podrabiała podpisy, fałszowała dokumentację. Wyprowadziła w ten sposób 
408 tys. zł. Stratę takiej wielkości udało się udowodnić, choć wstępnie mówiło się nawet o 600 tys.

Przekrętowi sprzyjały okoliczności. Kradzież ułatwił brak kontroli statutowych władz kasy oraz niedostateczny nadzór ze strony bezpośredniego pracodawcy kasjerki – Urzędu Miejskiego w Gliwicach. Główna podejrzana była jednak tylko jedna. 

Skazanie winnej wydawało się kwestią czasu. Sprawa nie była skomplikowana pod względem dowodowym, bo też przestępstwo nie należało do wyrafinowanych. Prokuratura od początku miała wszystkie karty na stole. Zeznania poszkodowanych, sfałszowane dokumenty, rozliczenia finansowe. A jednak akt oskarżenia ujrzał światło dzienne dopiero po pięciu latach. 

Tyle czasu zajęło śledczym przesłuchanie wszystkich poszkodowanych oraz oczekiwanie na opinię biegłych księgowych. Na dłuższy czas postępowanie utknęło w miejscu z powodu śmierci jednej z biegłych. W efekcie dochodzenie zaplanowane do końca 2001 r. przeciągnęło się aż do 2005.

Do Sądu Rejonowego w Gliwicach trafiły akta liczące trzy tysiące stron. Olbrzymia praca prokuratury i śledczych nie doprowadziła jednak do szybkiego osądzenia sprawy. Ze względu na obowiązującą w polskim prawie zasadę bezpośredniości dowodów, rozpoczęło się ich zbieranie niemal od początku. W 2010 r., pięć lat po rozpoczęciu postępowania przed obliczem sądu, do wysłuchania pozostawało… 

900 świadków. Wtedy, na jakiś czas, straciliśmy sprawę z oczu. Wróciliśmy do niej teraz, w przekonaniu, że sprawiedliwości stało się zadość. Sąd nie mógł już sobie pozwolić na dalsze przedłużanie prac, bo z końcem 2019 mija okres przedawnienia karalności przestępstw przypisywanych Teresie B. Dowiedzieliśmy się, że... wciąż nie ma wyroku. 

– Proces został zawieszony w lutym 2012 roku ze względu na stan zdrowia oskarżonej i z tego samego powodu decyzja w tej sprawie stale ulega przedłużeniu. Nie wiadomo więc, kiedy i czy w ogóle sprawa wróci na wokandę – informuje sędzia Agata Dybek-Zdyń, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Gliwicach. 

Z winy opieszałości wymiaru sprawiedliwości oskarżona nie tylko, najprawdopodobniej, uniknie odpowiedzialności. Nie udało się odzyskać ani złotówki z zagarniętych pieniędzy. Drogę do dochodzenia rekompensaty na drodze cywilnej blokuje poszkodowanym otwarte, niezakończone wyrokiem skazującym, postępowanie karne.
 
Na gruzach dawnej kasy pracowników oświaty wyrosła nowa, a świeżych członków nie interesuje afera sprzed dwudziestu lat. Wiele poszkodowanych w niej osób pożegnało się z tym światem, nie doczekawszy sprawiedliwości. Wiąż liczne jest jednak grono tych, dla których to sprawa wciąż żywa ze względu na stracone oszczędności. Czują się podwójnie poszkodowani – przez osobę winną kradzieży i wymiar sprawiedliwości, który dopuścił do takiego rozwoju sytuacji. Tym bardziej że wiek oskarżonej od początku stwarzał niebezpieczeństwo, domagające się bardziej zdecydowanych działań. 

– Może się zdarzyć, choć nie życzę jej [oskarżonej] śmierci, że odejdzie z tego świata, zanim odpowie za swój czyn. Wyszłoby na to, że można się cieszyć bezkarnością i owocami kradzieży do końca swoich dni, pod warunkiem że na ofiarę wybierze się nie pojedynczego człowieka, a setki ludzi – mówiła nam w 2010 r. rozgoryczona Antonina Dziuban, ówczesna prezes reaktywowanej Kasy Zapomogowo-Pożyczkowej Pracowników Oświaty. Sama nie zdąży się przekonać, czy jej słowa mają proroczą moc. Zmarła w tym roku.

(pik)
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj