Ona pyta po węgiersku, on odpowiada po portugalsku. Albo hiszpańsku. Francusku. I ona rozumie. W Gliwicach mieszka niesamowite małżeństwo. Razem znają czternaście języków. Na co dzień posługują się sześcioma. Zburzyli wieżę Babel. 

Wszystkie języki, które zna ona, on rozumie. Na co dzień mówią więc w sześciu: polskim, węgierskim, portugalskim, hiszpańskim, francuskim i angielskim. Ale zaznaczają, że ten ostatni używany jest raczej do żartów, tak zwanych sucharów. Głównym językiem codzienności jest polski. W nim rozmawiają o tym, co trzeba zrobić, załatwić. Bo tu żyją, wśród Polaków. Pozostałych używają w różnych sytuacjach, ale nie umawiają się: „teraz mówimy po węgiersku”. To jest raczej takie naturalne przejście. Ale, co ważne, nigdy nie mieszają. Dbają, by całe zdanie wypowiedziane zostało w jednym języku. Choć on takie słowne mieszanki lubi, traktuje jak dobrą zabawę. Myślą z kolei w tym, w którym z daną osobą rozmawiają. Bo komunikacja musi być związana i z umysłem, i z sercem. A pierwsze słowo, jakie wypowiadają rano, zaraz po wstaniu z łóżka, jest w tym języku, w którym śnili. 

27-letnia Węgierka Anikó Szalay i 29-letni Brazylijczyk Marlon Couto Ribeiro w Gliwicach żyją cztery lata. Ona wcześniej mieszkała w Lublinie, gdzie studiowała anglistykę. Nad Kłodnicą zagościli na dobre, czują, że tu jest ich miejsce. Pracują w szkole języków obcych Level. Anikó uczy w niej angielskiego, Marlon... japońskiego.   

Polak, Węgier, obaj żwawi 
Jako nastolatka Anikó lubiła folk. Ludowe zespoły, ich tańce i śpiewy. W jej mieście organizowano międzynarodowe folkowe festiwale. Na jednym z nich podsłuchała grupę młodych ludzi. Rozmawiali w jakimś egzotycznym języku. Zaintrygował ją, bo był czymś pomiędzy rosyjskim a francuskim. Wydał się niesamowicie ciekawy. Od razu oczarował. Zagadała więc do rozmawiających, spytała, skąd przyjechali. Z Polski. 

Anikó bardzo młodych Polaków polubiła, spędziła z nimi dobry czas. Wtedy obudziła się w niej stara polsko-węgierska nostalgia. Ta ze słynnego powiedzenia „Polak, Węgier, dwa bratanki. I do szabli, i do szklanki”.  
- W tym powiedzeniu jest jeszcze druga część, mało kto ją zna – mówi Węgierka. I kończy: - „Obaj zuchy, obaj żwawi, niech im Pan Bóg błogosławi”.

Od tamtej pory Anikó bardzo chciała poznać Polskę: kraj, język, kulturę. Dlatego, jeszcze na Węgrzech, wybrała filologię polską. Potem udało jej się przyjechać na studia do Lublina. I została.  

Kolego, możesz przyjechać do Gliwic, na ile tylko chcesz 
Marlon pochodzi z północnej Brazylii. Kocha języki obce. Na studia wyjechał do stolicy, uczył się tłumaczeń. W jego grupie na ćwiczeniach było dwóch obcokrajowców, studentów z wymiany. Świetnie posługiwali się portugalskim. Ale między sobą mówili w jakimś charakterystycznym języku. Trochę szeleszczącym, ale interesującym. Brazylijczyk pierwszy raz słyszał jego brzmienie. Chciał nawet spytać chłopaków, skąd przyjechali, ale wtedy jeszcze był nieśmiały. - Dopiero znajomość języków mnie zmieniła – śmieje się. 

Pomyślał, że to może rosyjski. Ale wtedy kojarzył go inaczej. Z historii znał różne okrucieństwa rosyjskich władców, więc stwierdził, że ich język też pewnie jest okrutny. A ten, który właśnie słyszał, był łagodny, piękny. 
- Od razu mówię: nie mam uprzedzeń, bardzo lubię Rosjan. Po prostu wtedy tak sobie pomyślałem – w końcu Marlon się przełamał. Nawiązał z obcokrajowcami kontakt, spytał, czy język, jakim się posługują, to rosyjski. Oni się roześmiali. „Nie, to zupełnie coś innego. Jesteśmy Polakami”.

Polacy nauczyli Marlona pięciu słów: Kasia, kasza (żeby zobaczył różnicę między „esz” i „es”), papa, polski i biały (żeby poznał zmiękczone „be”, „eł” i „igrek” na końcu). Wtedy Marlon pomyślał, że polski jest bardzo fajny, zapragnął się go uczyć. Ale internet nie był w Brazylii tak rozpowszechniony, a książki do nauki znaleźć nie potrafił. Aż kiedyś, szukając podręczników na studia, zobaczył na półce w księgarni pozycję w rażącej różowej okładce. Brzydkiej. „O co chodzi?”, pomyślał i wziął książkę do ręki. 
- Bóg mnie wtedy poprowadził – mówi. - To był podręcznik do nauki języka polskiego dla Brazylijczyków. Kupiłem go i „pożarłem” jeszcze tego samego dnia, w aucie na parkingu. 

W Gliwicach jest dzięki esperanto (tak, jego też się uczy). Chciał przyjechać do Polski, by poznać kraj i kulturę (wtedy słyszał tylko o Warszawie, Krakowie, papieżu i Kubicy). Ponieważ kluby esperantystów oferują swoim kolegom z innych krajów gościnę, znalazł taki klub w Gliwicach. Jeden z gliwiczan napisał do niego: „Kolego, możesz być u mnie, jak długo zechcesz”. Przyjechał i został. 
 
Marlon: Znajomość języka otwiera na świat, ale i szlifuje. Potrzeba pokory, bo za każdym razem stajesz się dzieckiem, uczysz na nowo. Kaleczysz, popełniasz błędy, ale idziesz do przodu. Potrzeba też cierpliwości i wiary. Polska to takie religijne państwo. Miejcie tę wiarę także do nauki. 

Niezmiernie się cieszę że cię widzę
Anikó pojechała na pielgrzymkę do Hiszpanii i znała tylko kilka potrzebnych zdań typu „czy jest wolny pokój na jedną noc”. Na miejscu poczuła, że bardzo chciałaby nauczyć się tego języka. Po powrocie do Gliwic znalazła prywatnego nauczyciela. On zasugerował konwersacje z Brazylijczykiem, który hiszpański zna biegle. I tak Węgierka Anikó poznała Marlona z Brazylii. 

Pierwszy raz spotkali się jednak w sytuacji nieoficjalnej, przed kinem, byli w grupie znajomych. Ona przywitała się po polsku, a on zachwycił się tą polszczyzną. Odpowiedział jednak w jej języku ojczystym, słowami: „Niezmiernie się cieszę że cię widzę”. 

Marlon w tym czasie uczył się już węgierskiego. Doprowadził go do niego serbski. Otóż w Serbii miał kolegów, przez jakiś czas nawet sympatię. Kiedy tam jeździł, przejeżdżał przez Węgry. W Budapeszcie czekał długo na połączenie, więc przysłuchiwał się rozmowom. Zachwycił się. Poza tym był zmuszony zacząć się węgierskim posługiwać, bo nigdy nie trafił na osobę, która znałaby angielski. 

Anikó i Marlon zaznaczają, że nie od razu narodziło się w nich to głębsze uczucie. Nie było też żadnego podrywania, flirtowania. Przyjaźnili się po prostu, bardzo lubili i nawzajem uczyli. Raz w tygodniu, zawsze w piątek wieczorem, spotykali się na wymiennych konwersacjach: godzina hiszpańskiego (on uczył ją), godzina węgierskiego (ona szkoliła jego). A miłość przyszła po kilku miesiącach, podczas majówki na Węgrzech. Anikó zapoznała wtedy Marlona ze swoimi przyjaciółmi, rodziną. 
- Byłam pod wielkim wrażeniem, bo świetnie dogadał się z moimi rodzicami w naszym ojczystym języku – wspomina Węgierka.     

Dziś Anikó i Marlon są małżeństwem. Pobrali się dwa razy – najpierw, ślub cywilny i kościelny, wzięli na Węgrzech, potem, taki bardziej symboliczny, w kościele w Brazylii. Z dumą pokazują swoje dłonie z podwójnymi obrączkami, na prawej i lewej. - Dzięki nam Węgier i Brazylijczyk to „dwa Polaki” - śmieje się Marlon.  

Językiem trzeba się otaczać 
Marlon uważa, że w błędzie są ci, którzy mówią: „nie mam talentu do języków”. Bo to nie sport, muzyka czy taniec. Bez nich możemy żyć. Zaś język to komunikacja, czyli konieczność.
Każdy więc może się nauczyć. Trzeba jednak obrać swoją metodę, być pracowitym, sumiennym, konsekwentnym. Uczyć się codziennie, regularnie i nie zrażać porażkami. Na dłuższą metę daje to rezultat. Ale przede wszystkim trzeba mieć plan. 

- Plan to obietnica złożona samemu sobie – mówi Anikó. A Marlon poliglota radzi: - Największy błąd to nauka samych słówek. My skupiamy się na zdaniach. Zdania są szkieletem, czyli podstawą. Słówka – mięśniami. Najpierw więc poznajemy strukturę, potem, kolejno, dokładamy nowe słowa. Jak nie ma tego szkieletu, popełnia się potem błędy typu „wziąć ze stoła”.

Marlon uczy się codziennie, ale nie codziennie tych samych języków. Oboje z Anikó ciągle słuchają innego. Kiedy jedzą czy sprzątają. Nie wsłuchują się nawet, ale otaczają nim.     

- Mam taką radę – mówi poliglota. - Język obcy musi przestać być obcym i stać się twoim. Tak jak polski jest moim. Trzeba go związać ze swoimi emocjami. Inaczej się nie nauczysz.

Po spotkaniu z „Nowinami” Anikó pobiegła uczyć, a Marlon się uczyć. Znalazł w końcu w Gliwicach Araba z krwi i kości, który prowadzi z nim konwersacje. 

Para o miłości do siebie i języków opowiadała w „Pytaniu na śniadanie” w TVP. Udzielają wywiadów prasie, a rozmowę z Marlonem wydano nawet w formie książki „Więcej niż słówka”. 

Marysia Sławańska 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj