Od lipca policjanci z Gliwic mają nowego szefa. To nadkomisarz Marek Bajcer. Z 25-letnim stażem, ale nowej generacji. Po takich ludziach, jak on, widać zmiany, jakie zaszły w służbach od czasów milicji. Inteligentny, wykształcony, z poczuciem humoru i licznymi zainteresowaniami. Sportowiec, psycholog, miłośnik jazzu, podróży, motocykli oraz przyrody. 
Błoto wciąga, śmieje się Marek Bajcer. Raz spróbujesz i chcesz się taplać. Komendant się zastanawia: może to zostaje w mężczyźnie z dzieciństwa?  

Zaczynamy więc od błota. Bo gdy się z niego wychodzi, łatwiej docenić, co się ma. To po pierwsze. Po drugie, można z niego kogoś wyciągnąć. Albo inni wyciągają ciebie. Ta wzajemna pomoc przenosi się potem na życie. Bo błotem na pewno jest to, z czym w służbie spotykają się policjanci. Szczególnie tacy, jak Bajcer, który już jako nowicjusz trafił na gangsterskie porachunki oraz zabójstwa. Nie w tym jednak błocie lubi się „taplać” – z tego lubi wychodzić. „Taplać” zaś w tym, które resetuje i pomaga radzić sobie ze stresem w pracy. Uprawia więc sport. 

Turystyka motocyklowa z zacięciem do błota
- Coś pani powiem – mówi, a minę ma poważną. – Sport jest najlepszym lekiem na wszelkie przypadłości fizyczne i psychiczne. 
Jako bardzo młody mężczyzna zajmował się więc złomem. Śmieje się. Bo przecież nie o zbieranie puszek tu chodzi. Złom to sztangi. Bajcer wyciskał. Był silny, sprawny fizycznie. To pomogło mu kiedyś ustawić kilku „typów spod ciemnej gwiazdy” w państwowym urzędzie. Otóż był w życiu komendanta trzymiesięczny okres bezrobocia (niedługo po szkole średniej, gdy oczekiwał na angaż w policji). Wtedy każdemu przysługiwała zapomoga. Trzy razy stał po należne mu pieniądze. Stały i typy, które wyrzucały normalnych ludzi z kolejki, wpuszczając „swoich”. Bacjer domyślił się, że uczciwy obywatel może tak stać w nieskończoność i… postanowił działać. Nie użył siły – wystarczyły inne argumenty. Przede wszystkim odwaga, zdecydowana postawa oraz odpowiedni wygląd, zapewniony przez wyciskane sztangi. Typy zrezygnowały z dalszych prześladowań i w kolejce zapanowała sprawiedliwość (przynajmniej tak długo, jak długo stał w niej Bajcer). A ludzie z kolejki bili przyszłemu policjantowi brawo.

Brawa… Na chwilę przerywamy główny wątek, bo przychodzą na myśl oklaski, jakimi niedawno nagrodzili policjantów młodzi ludzie, uczestnicy Światowych Dni Młodzieży. Bajcer się cieszy. To oznacza, że społeczeństwo zaczęło dostrzegać ciężką pracę służb. Szczególnie cieszy zaś, że tę sympatię i wdzięczność dla funkcjonariuszy okazała młodzież.

On sam też kiedyś przeżył taką wzruszającą chwilę. Zabezpieczał przejazd kibiców Górnika przez Gliwice do Zabrza. Część z nich jechała autobusem komunikacji miejskiej. Bajcer podjął decyzję: kazał swoim policjantom jechać z kibicami. Chodziło przede wszystkim o bezpieczeństwo innych pasażerów. On sam zaś podjeżdżał radiowozem na każdy przystanek, jeszcze przed autobusem, by osobiście kontrolować, co się dzieje, ale i pokazać ludziom, że policja czuwa. W Sośnicy podszedł wtedy do niego jakiś obcy mężczyzna i serdecznie podziękował. Takich chwil się nie zapomina.   

Wracamy do tematu. Piłka nożna. Bajcer grał w tak zwaną halówkę. W futsalowej drużynie „ipowskiej” (IPA - Międzynarodowe Stowarzyszenie Policji – przyp. red.) Brał udział w kilku dużych meczach, w tym pomiędzy Ukrainą a Polską. To była nie tylko odskocznia od pracy, ale i okazja do poznania innych krajów oraz służących w nich kolegów. Dziś nie ma tyle czasu, by zajmować się futsalem, ale na biegi po lesie, niedaleko swojego domu gdzieś w powiecie, znajduje go zawsze.

Najbardziej resetuje się jednak podczas weekendów, gdy policyjny mundur zamienia na motocyklowy kombinezon. Od kilkunastu lat uprawia coś, co nazywa turystyką motocyklową z zacięciem do błota. A tak naprawdę to turystyka offroadowa. Połączenie sportu, przygód oraz obcowania z przyrodą.  

Z grupą przyjaciół z różnych części kraju i różnych profesji (wśród nich są także policjanci) wybiera się w miejsca, w których można uprawiać offroad, nie przeszkadzając przyrodzie. Nie ścigają się, nie konkurują, ale pokonują wzniesienia. Wpadają do piachu, błota, wyciągają się z niego, a wieczorem, przy ognisku, dzielą wrażeniami. 

- Jazda na motocyklu to wymagający sport – przekonuje Bajcer. – Pojazd jest ciężki, waży około 150 kilogramów, stoi się na nim, balansuje, pracują i ręce, i nogi. Po trzech godzinach takiej jazdy jestem o trzy kilogramy lżejszy.

Zaznacza: nie niszczą przyrody. Zawsze uprawiają swój offroad legalnie, w miejscach do tego przeznaczonych. Jak ostatnio w Brennej, gdzie właścicielem kawałka góry jest gazda - wytyczył tor i wynajmuje go miłośnikom tego rodzaju turystyki. 
Bajcer jeździł już na Zakarpaciu na Ukrainie, w Rumunii oraz na Kosie Arabackiej - łączniku między morzem Czarnym a Azowskim. 
- Najciekawsze miejsce, jaki zwiedziłem motocyklem, to Krym. Kojarzę półwysep z ekskluzywnymi kurortami, pięknymi kobietami, zadowolonymi ludźmi. Kiedy po latach zobaczyłem w telewizji znane mi miejsca, ulice ogarnięte wojną, zabolało mnie serce. 

Komendant, który lubi kawały o policji 
Gdy nadkomisarz już się zresetuje, wraca do służby. Wybrał ją 25 lat temu i ani razu nie żałował. Został policjantem nie dlatego, że naoglądał się filmów o pościgach za gangsterką. Od samego początku miał wizję służby bardzo realną, a przekaz rzeczywisty – od starszego brata, który pracował już wtedy w komendzie katowickiej. 

On sam do policji wstąpił po ukończeniu szkoły średniej, mundurowej zresztą, słynnej gliwickiej „kolejówki”. Po maturze chciał wprawdzie studiować, ale pociągała go samodzielność. A tę dawała praca zawodowa. Studia skończył więc zaocznie – Wyższą Szkołę Policji w Szczytnie oraz Instytut Pedagogiki WSP w Warszawie. 

Wybrał służbę. Tkwiło w nim głęboko zakorzenione poczucie sprawiedliwości i bardzo nie podobało się to, co widział dookoła. A widział przemiany początku lat 90., kiedy to, w trudnych warunkach, rodziły się polskie biznesy, a ich reguły gry nie zawsze były czyste. Widział przestępczość rozbójniczą, której centrum stawała się „autostrada” (droga krajowa nr 88), gdzie napady z bronią w ręku organizowały ukraińskie grupy przestępcze.  

- Tam się wtedy działy cuda. Zakładało się więc kamizelkę kuloodporną, ładowało broń, wsiadało do nyski i ruszało do boju. Tak, jeszcze wtedy słynną nyską… – mówi komendant, widząc zdziwienie. – Proszę sobie wyobrazić, że kiedy zaczynałem, policyjni wywiadowcy jeździli maluchami!

Aby na początku lat 90. wstąpić w szeregi policji, trzeba było mieć sporo odwagi. I Marek Bajcer, który dopiero skończył technikum, a prawdę o policji znał od brata, tę odwagę miał. Zaczął „z wysokiego C”. Nie szlifował krawężników, jak dziś robią to nowi, ale znalazł się w poważnym wydziale: operacyjno-rozpoznawczym. Mimo młodego wieku i braku doświadczenia trafił do zespołu, który zajmował się napadami, zgwałceniami oraz zabójstwami. 
– Wtedy była trochę inna sytuacja niż teraz. Po przemianach ustrojowych wielu milicjantów nie chciało służyć pod szyldem policji i odeszło. Brakowało ludzi, były duże potrzeby – tłumaczy. 

Jedną z pierwszych spraw, jaką zajmował się zespół, w którym służył, było głośne zabójstwo na gliwickiej starówce, w kamienicy przy ulicy Raciborskiej. Nazwano je siekierezadą. Towarzystwo szemrane, typowy margines. Doszło do awantury, w której od ciosów siekierą zginęły trzy osoby, a jedna została ranna. Bajcer miał wtedy 21 lat. Broczenie w dywanie nasączonym krwią pamięta do dziś. 

Ale nawet takie obrazy do służby go nie zniechęciły. – To jest kwestia poukładania sobie wszystkiego w głowie, kwestia odpowiednich wartości, radzenia sobie z negatywnym przekazem. Uważam, że gorszą pracę mają moi koledzy z patroli interwencyjnych, którzy trafiają na ostre konflikty, przemoc w rodzinie, gdzie poszkodowane są dzieci. Muszą szybko reagować, podjąć decyzję, często pod presją czasu. Zresztą, ten temat jest teraz bardzo aktualny. Pomoc ofiarom przemocy w rodzinie to jedno z ważniejszych zadań policji. 

Potem kolejna słynna sprawa. Morderstwo małżeństwa Sobańskich, które dopiero teraz, po latach, ma szansę doczekać się rozwiązania – w tamtym roku w lesie znaleziono szczątki ofiar, a podejrzani stanęli przed sądem (właśnie toczy się proces). To Bajcer był policjantem, który jako jeden z pierwszych wszedł do domu zamordowanych, potem ustalał świadków. Sobańską znał zresztą osobiście i miło ją wspomina – była kelnerką w restauracji „Zodiak” przy Tarnogórskiej, w której wraz z kumplami policjantami jadał obiady. To ona im je podawała, często rozmawiali. Dlatego sprawa śmierci kobiety i jej męża leżała mu na sercu, nie mógł pogodzić się z tym, że sprawcy zostali niewykryci.         

Jakiś czas Bajcer pracował w wydziale do walki z przestępczością zorganizowaną (późniejsze CBŚ, dziś – Centralne Biuro Śledcze Policji). Chodził po cywilnemu i, jak mówi, brakowało mu munduru. Zapragnął też zmiany. Kiedy więc po 16 latach w „kryminalnym”  ówczesny komendant miejski zaproponował mu przejście do prewencji, zgodził się od razu. 

W roku 2009 został naczelnikiem wydziału sztab policji – zajmował się zabezpieczaniem dużych imprez w mieście, przede wszystkim sportowych, meczów piłkarskich. Rok temu został pierwszym zastępcą komendanta miejskiego w Zabrzu – wtedy pierwszy raz służył poza garnizonem gliwickim. Chwali zabrzańskich stróżów prawa. W Zabrzu przygotował się też do swojej nowej roli w Gliwicach. W lipcu tego roku wrócił jako komendant miejski, już z doświadczeniem w zarządzaniu.

Jak mówi, jego sposobem na kierowanie naszym garnizonem jest nie rewolucja, a ewolucja. Prawdziwe zaś wyzwanie, jakie go czeka, to modernizacja siedziby komendy miejskiej przy ul. Powstańców Warszawy oraz pierwszego komisariatu przy Kościelnej. – Chciałbym przywrócić tym zabytkowym budynkom wygląd z czasów świetności. I sprawić, by policjanci mieli wreszcie godziwe warunki służby, bo to przekłada się na sposób obsługi obywateli – mówi komendant.

Jest otwarty na ludzi, chce ich słuchać. Stół konferencyjny w jego gabinecie jest stanowczo za krótki. Powinno przy nim siedzieć więcej naczelników, kierowników - oni wszyscy mają uczestniczyć w omawianiu ważnych kwestii bezpieczeństwa mieszkańców ziemi gliwickiej. – Oczywiście ostateczna decyzja jest moja, ale zapraszam ludzi do rozmowy – mówi nadkomisarz. I dodaje: szef jest taki, jakich ma doradców.  

Kryminałów w wersji książkowej nie czyta – ma tego wystarczająco na co dzień. Paradokumentów o pracy policji nie ogląda, bo ich nie lubi. Jego zdaniem, są szkodliwe, psują pracę mundurowych i mieszają ludziom w głowach. Lubi za to muzykę filmową, koncerty jazzowe na żywo (uwielbia obserwować ekspresję muzyków), bawią go dowcipy o policjantach, ale nie znosi rozmów o mandatach podczas spotkań towarzyskich. 

Czasem wsiada na motocykl i zwiedza okoliczne hałdy. Wchodzi na nie, spogląda na szczyty drzew. Dach lasu – tak to nazywa. Na koniec stwierdza, że czas porzucić pojazdy silnikowe na rzecz tych napędzanych siłą własnych mięśni. Marzy mu się w przyszłym roku taki urlop: spływ kajakowy Biebrzą, jazda na rowerze, noclegi pod namiotami i... podglądanie ptactwa w okresie lęgowym (oczywiście zgodnie z prawem - wyłącznie za zgodą dyrekcji Biebrzańskiego Parku Narodowego). 

Marysia Sławańska
 

               

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj