Urzędnicy odrzucili ponad połowę wniosków, w wielu przypadkach podając kuriozalne uzasadnienia, a prezydent nie kryje, że z inicjatywą mu nie po drodze.   
Miasto pokazało, jak bardzo zależy mu na obywatelskiej aktywności. Tegoroczna edycja budżetu obywatelskiego nie pozostawia złudzeń i udowadnia zły kierunek, w którym podążają Gliwice. Społecznicy i liderzy rad osiedlowych nie kryją rozczarowania, nie milkną także dyskusje nad uzdrowieniem proponowanej przez urzędników procedury.

Z Bartoszem Rybczakiem z Ośrodka Studiów o Mieście, inicjatora dyskusji o  zmianach w BO, rozmawia Małgorzata Lichecka.            
 
Gliwicka wersja budżetu obywatelskiego przypomina karykaturę. Co poszło nie tak?

Podczas ewaluacji poprzednich edycji nie udało się nam doprowadzić do zmiany procedury weryfikacji wniosków złożonych przez mieszkańców. Zabiegaliśmy o włączenie strony społecznej lub choćby samych wnioskodawców. Udało się przekonać urzędników do wielu innych zmian, natomiast ta jedna rzecz okazała się  furtką do zniweczenia całego wysiłku włożonego w naprawę budżetu „obywatelskiego”.
Od początku istnienia tego społecznego narzędzia urzędnicy, na czele z prezydentem, nie kryli niechęci i robili wszystko, by BO się w Gliwicach nie sprawdził. Skąd bierze się takie podejście, skoro inne, nawet małe miasta, radzą sobie w tej sferze bardzo dobrze?
Prezydent wspomniał ostatnio o BO jako „niezbyt mądrej modzie”. Szkoda, że sam uległ jej bezrefleksyjnie. Narzędzia partycypacji obywatelskiej to, wbrew pozorom,  skomplikowane procesy, które trzeba dobrze przemyśleć, zaprojektować i wdrożyć. Najlepiej zrobić to wspólnie z gliwiczanami, w końcu to dla nas wszystkich robi się budżet obywatelski.  Wierzę, że dotychczasowe potknięcie nie jest planowym  działaniem i  wszystko da się jeszcze naprawić, a w następnym roku BO wróci w dużo lepszej wersji.

Choć miasto robi dużo, by go obrzydzić, mieszkańcy stają na wysokości zadania i coraz bardziej wciągają się w ten rodzaj społecznej aktywności. Jak nie zmarnować takiego potencjału?

I to jest bardzo ważna informacja. Pomimo niedociągnięć angażuje się coraz większa liczba mieszkańców.  Wiele osób myli jednak cel, jaki stoi przed tym narzędziem partycypacyjnym. Tu nie chodzi o wydawanie pieniędzy. Chodzi o to, żeby mieszkańcy spojrzeli na swoje miasto oczami właściciela, opiekuna i wzięli na siebie część odpowiedzialności za przestrzeń publiczną. Wzrost zainteresowania BO, liczby zgłaszanych wniosków, frekwencji w głosowaniu jest bardzo dynamiczny – to pokazuje, że gliwiczanie mają potrzebę angażowania się w życie miasta. Najgorsze, co można zrobić dla aktywności mieszkańców, to dać im odczuć, że mają na coś wpływ, a później brutalnie pozbawić ich złudzeń. Stało się to, niestety, w tym roku.
BO już zapisał się jako niechlubny - odrzucono ponad 60 procent złożonych wniosków. Czym kierowali się urzędnicy?
Rzeczywiście, o tym, co stało się w Gliwicach, mówi cała Polska. Mogę jedynie zgadywać, że za tym działaniem stało niezrozumienie idei budżetu partycypacyjnego. Podczas weryfikacji wniosków urzędnicy powinni sprawdzać ich formalną zgodność z procedurą. Wyboru pomiędzy dopuszczonymi wnioskami mieli dokonać mieszkańcy, jednak urzędnicy zdecydowali wziąć ten ciężar na siebie, skutkiem czego skasowano grubo ponad połowę zgłoszonych wniosków. Być może wytłumaczenie jest bardziej prozaiczne:  liczba wniosków przekroczyła najśmielsze oczekiwania urzędu i rzetelna weryfikacja każdego z nich doprowadziłaby do paraliżu codziennej pracy magistratu?

Jakie wnioski odrzucono i jak uzasadniano takie postępowanie?

Jako że urząd zaniedbuje BO od strony informacyjnej, przygotowaliśmy w ramach Ośrodka Studiów o Mieście mapę, na którą nanieśliśmy wszystkie zgłoszone wnioski (budzetdlagliwic.pl). Posegregowaliśmy je według kategorii. I tak  w „przestrzeni miejskiej” skreślono 27 z 30 wniosków, w kategorii „zieleń” przeszedł tylko jeden, tak samo w dziale „infrastruktura rowerowa”. W innych nie lepiej. Najmniejszej rzezi dokonano wśród projektów dotyczących napraw chodników, dróg i budowy miejsc parkingowych. Czyli wśród zadań własnych samorządu, które powinny być wykonywane poza BO. To powoduje, że mieszkańcy zmuszeni są do głosowania, która droga zostanie wyremontowana, a która nie. Jeśli chodzi o absurdalne uzasadnienia odrzucenia wniosków, chyba najbardziej uderzyło mnie to dotyczące postawienia toalet przenośnych na placu zabaw. MZUK orzekł, że „koszty budowy toalet stacjonarnych są niewspółmierne do liczby osób z nich korzystających”. Ciekawe, czy prowadzą jakieś statystyki w tej materii? Zatrważająca była za to odmowa postawienia ogólnodostępnych tablic informacyjnych, ponieważ, uwaga, „brakuje możliwości kontroli pozostawianych na nich treści.” Zapachniało Orwellem.

Jak komentowali takie działanie społecznicy z rad osiedli i wszyscy, którzy projekty złożyli, ale okazało się, że nie przeszły?

Panuje ogólna zgoda co do faktu, że coś, delikatnie mówiąc, „nie zagrało”. Przede wszystkim wnioskodawcy nie zostali należycie poinformowani o przyczynach odrzucenia ich wniosków, a otrzymane uzasadnienia, w ich ocenie, często mijają się ze stanem faktycznym. Pojawiały się sytuacje, że ten sam wniosek, dopuszczony w roku poprzednim, w tej edycji nie przeszedł weryfikacji formalnej. Ludzie są zdezorientowani, czują się oszukani przez urząd i prezydenta.

OSOM zorganizował dyskusję o przyszłości BO w Gliwicach. Jakie to będą działania i czy mają szansę przybrać charakter oddolnego ruchu, skutecznego rodzaju nacisku na urzędników?

Wszyscy uczestnicy byli pewni, że BO w Gliwicach powinien być kontynuowany. Niekoniecznie w dotychczasowej formie, istnieją inne modele budżetu partycypacyjnego. Wspólnie podjęliśmy decyzję o wystąpieniu do prezydenta z wnioskiem o powołanie komisji z udziałem strony społecznej. Przepracuje ona procedurę BO na nowo i zaproponuje jej kształt dostosowany do realiów naszego miasta.

OSOM wnioskował już o zmiany w BO - część uwzględniono i wydawało się, że urzędnicy nareszcie zrozumieli, o co w tym chodzi. Ale to było złudne, bo, jak widać, miastu nie zależy na emancypacji. Chce kontrolować.

Tak, wnioskowaliśmy o wiele zmian i wiele z nich wprowadzono. W stosunku do lat poprzednich  naprawdę uczyniliśmy duży krok i w tym miejscu trzeba docenić fakt otwarcia się urzędu na krytyczne uwagi. Jednak jeden fałszywy ruch może pogrzebać wspólnie wykonaną pracę, a utraty zaufania mieszkańców nie da się równie szybko odbudować. Kwota BO jest dla mnie kwestią drugorzędną, uważam, że nie o wydawanie pieniędzy chodzi w tym narzędziu, służącym przede wszystkim aktywizacji mieszkańców.

W BO widać wyraźne, które wnioski zyskały aprobatę - rekordy biją Łabędy i Sośnica. Dlatego, że radni z tych dzielnic należą do ugrupowania Zygmunta Frankiewicza, czy po prostu są tak dobre i potrzebne?

Nie da się ukryć, że takie głosy się pojawiają. Jeżeli tak rzeczywiście jest, to polityczne granie budżetem obywatelskim w dłuższej perspektywie nie przyniesie graczom nic dobrego.

Takie działanie skłóca ludzi. A może właśnie o to chodzi, by społecznicy rzucili się sobie do gardeł?

Na razie nie widać tego skakania do gardeł, mam wrażenie, że jest wręcz przeciwnie – następuje pewna konsolidacja środowiska, które nie godzi się na takie granie naszym wspólnym miastem. Już niedługo złożony zostanie wniosek do prezydenta w sprawie koniecznych zmian, zgodnie podpisany przez przedstawicieli wielu osiedli, organizacji i środowisk, których połączyła sprawa budżetu obywatelskiego.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj