Dziś pomysł na kilkudniowy urlop z rowerem. Oto jak jeden z długich wakacyjnych weekendów spędził goszczący już na naszych łamach gliwicki policjant – podróżnik – rowerzysta Waldemar Nitychoruk. Ostrzegamy: to propozycja wyłącznie dla osób z dobrą kondycją! 
Cztery dni wystarczą, by zobaczyć spory kawałek Europy. A przy umiejętnej organizacji i planowaniu można zrobić to za naprawdę niewielkie pieniądze.

Mój długi weekend (14-18 czerwca) był aktywny. W środę wieczorem, w miejscowości Jeleśnia, zebrało się nas sześciu: Józek, Szymek, Michał i Władek z Jeleśni, Darek z Zabrza i ja – Waldek z Gliwic. Mieliśmy pięć rowerów i leciwy wóz typu van z silnikiem diesla. Mieliśmy też plan: ambitny, ramowy, w dużej mierze zależny od pogody.

Po całonocnej jeździe samochodem, przed 6.00 rano, zameldowaliśmy się na niewielkim rodzinnym kempingu Panorama Camp w pobliżu miejscowości Zell am See w Austrii. Już po śniadaniu wsiedliśmy na rowery, by odpocząć aktywnie. Naszym celem była Hochalpenstrasse, znana jako Grossglocknerstrasse, najpiękniejsza i najwyżej położona górska droga w Austrii. Niekończącymi się serpentynami wspina się ona na ponad dwa i pół kilometra nad poziom morza i biegnie w pobliżu szczytu Grossglockner – Wielkiego Dzwonnika. Od pewnego miejsca jest płatna: dla aut – 55, a dla motocykli – 44 euro. Rowery górą! 

Jedzie się tu z mozołem, jest bardzo stromo. 12 procent nachylenia to norma. Ale widoki zapierają dech w piersiach. Warto zatrzymać się na sesję zdjęciową, a przy okazji uzupełnić energię drobnymi przekąskami, zaś pragnienie ugasić wodą z czystych źródełek. Tu ostrzegam: sielankową atmosferę psuje, niestety, bardzo duży ruch samochodów i motocykli, chwilami oddycha się spalinami. Jednak ogólne wrażenie bardzo dobre, kolarska uczta.

Drugi dzień przywitał nas deszczem, więc szybko spakowaliśmy się i obrali kierunek na słoneczną Italię. Tym, którzy też wybiorą się w taką podróż, radzę po drodze zrobić przerwę na zwiedzanie pięknie położonego Innsbrucka, a w zasadzie skoczni narciarskiej i okolic. 

We Włoszech zakwaterowaliśmy się na dużym kempingu Kiefernhain w miejscowości Prad am Stilfser Joch (bardziej przypadła mi do gustu włosko brzmiąca nazwa tej miejscowości, Prato allo Stelvio). W kolejny dzień, sobotę, przy pięknej słonecznej pogodzie, wyruszyliśmy na kultową przełęcz Passo dello Stelvio. 

Ci, którzy choć trochę interesują się kolarstwem, wiedzą, dlaczego przełęcz ta jest wyjątkowa, a pozostałym wyjaśniam: wznosi się na wysokość 2757 m n.p.m. i jest najwyższą przejezdną przełęczą we włoskich Alpach Wschodnich, często gości też kolarzy podczas wyścigu Giro d’Italia, będąc jednocześnie najwyższym punktem wśród trzech największych turów kolarskich na świecie. Co tu dużo mówić: jest to po prostu kolarska Mekka. 

Po 25 km podjazdu i przewyższeniu na ponad 1800 metrów dotarliśmy na przełęcz. Jechało się wspaniale, nachylenie było łagodniejsze niż na Grossglocknerstrasse, za to widoki… Tak, to możliwe, jeszcze piękniejsze. Poza tym poszczęściło się nam trochę, gdyż w tym dniu organizowany był maraton biegowy z metą na przełęczy i droga od pewnego miejsca była zamknięta dla samochodów oraz motocykli – rowery znowu górą! 

Na przełęczy króluje komercja: stragany, sklepy, restauracje, hotele. Ale klimat i tak jest niepowtarzalny. A żeby sukces był jeszcze pełniejszy, wszedłem z rowerem na pobliski szczyt Dreisprachenspitze (2860 m n.p.m.), należący już do Szwajcarii. Tu widoki przebiły wszystko, co dotychczas widziałem, a mój aparat fotograficzny rozgrzał się do czerwoności. Polecam wszystkim zdobycie tego szczytu.

Z przełęczy zjechaliśmy do Szwajcarii. Zjazd był szybki, dosyć trudny i niebezpieczny (tylko w niewielu miejscach trasę zabezpieczono barierkami). Prawie na samym dole, przed wjazdem do miasteczka, spotykała nas niespodzianka: dogoniliśmy ferrari! (Aż chciałoby się po raz trzeci powiedzieć: rowery górą.)

Ostatni dzień, niedzielę, w całości przeznaczyliśmy na powrót do domu, ale, dzięki nawigacji, niespodziewanie udało się zaliczyć jeszcze jeden kraj –  Niemcy. Po godzinie 22.00 dojechaliśmy do Jeleśni, skąd pochodziła część rowerzystów, a tuż po północy przywitałem się z Gliwicami.

Długi weekend był pełen nowych, nieznanych wrażeń, spędzony zdrowo i aktywnie. Wszystkim takiego życzę.

Waldemar Nitychoruk
redakcja Marysia Sławańska

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj