W Sądzie Rejonowym w Gliwicach zapadł wyrok w sprawie potrącenia ze skutkiem śmiertelnym 30-letniego rowerzysty Łukasza Pastuszczaka. Sprawca, 27-letni obywatel Korei Południowej, był pijany i uciekł z miejsca wypadku. Wyrok jest niższy, niż oczekiwała rodzina, ale wyższy, niż żądał prokurator. 

Łukasz Pastuszczak miał 30 lat i życiowe plany. Pracował w jednym z zakładów strefy ekonomicznej, ale zamierzał skończyć studia. Był zdolny. Znał perfekcyjnie język angielski (mieszkał kilka lat w USA), sprawnie porozumiewał się w niemieckim, uczył się rosyjskiego, trochę francuskiego. Był świetny z matematyki. Mawiał, że to najpiękniejsza muzyka. Dawna wychowawczyni wspomina go jako ucznia bardzo dobrego. 
- Zajął pierwsze miejsce w olimpiadzie chemicznej – mówi. - Był zresztą nie tylko mądry, ale i dobry, wszyscy go kochali – dodaje nauczycielka. 

Rewelacyjnie grał w szachy, dostał nawet propozycję, by prowadzić szkółkę szachową dla dzieci. Interesował się II wojną światową, lotnictwem tego okresu, okrętami wojennymi. Lubił podróżować. Ale największą pasją były tramwaje, a marzeniem –  praca motorniczego. Łukasz zaangażował się nawet w słynny protest przeciwko likwidacji tramwajów w Gliwicach, zbierał podpisy pod petycją do władz. Był członkiem stowarzyszenia pasjonatów tramwajów, jeździł po kraju i podglądał, jak transport szynowy wygląda w innych miastach. Sporo chciał zrobić i mówił, że ma na to wszystko czas. Nie wiedział, że zabraknie go tak szybko.

19 lutego Łukasz skończyłby 32 lata. Skończyłby, gdyby dwa lata temu jego pełnego pasji życia nie przerwał pijany kierowca.  

„Chyba potrąciłem jakieś zwierzę” 
13 marca 2015 r. po godzinie 22.00 Łukasz wracał z zakładu pracy na terenie Kleszczowa do domu w Wójtowej Wsi. Jechał rowerem zaopatrzonym w lampki, na sobie miał kamizelkę odblaskową. Zawsze tak się zabezpieczał, co potwierdzają jego znajomi z pracy. Łukasz był odpowiedzialny. Jechał prawidłowo, poboczem. Znajdował się już za skrzyżowaniem w Brzezince, na ulicy Kozielskiej, kiedy niespodziewanie uderzył w niego jadący w tym samym kierunku samochód. Rowerzysta wylądował w rowie, zaś auto odjechało. Pomoc wezwał dopiero inny przejeżdżający tamtędy kierowca. Niestety, było już za późno. Łukasz zmarł.  

Policja szybko wszczęła śledztwo. Sprawa była poważna: ucieczka z miejsca wypadku, nieudzielenie pomocy poszkodowanemu, w efekcie jego śmierć. Samochód zaleziono kilka godzin później – sprawca zostawił go przy ul. Kochanowskiego. Był to czarny opel insignia ze zniszczeniami wskazującymi na potrącenie. Kiedy śledczy mieli już pojazd, szybko dotarli do informacji o właścicielu i zdobyli jego adres. Okazało się, że to 27-letni Jinyong L., Koreańczyk pracujący w jednym z zakładów strefy. Nie było go w mieszkaniu. Policja weszła do środka w towarzystwie świadka, który Koreańczykowi lokal wynajmował. 

Nad ranem, około godziny 5.00, kierowca sam zgłosił się w komendzie miejskiej policji. Po tym, jak dowiedział się, że kryminalni byli już w jego domu i zabezpieczyli samochód. Powiedział, że w coś uderzył, prawdopodobnie potrącił zwierzę. Policjanci zbadali go na obecność alkoholu we krwi – wówczas miał 0,8 promila. Został zatrzymany. 

Prokurator przedstawił 27-latkowi zarzuty jazdy pod wpływem alkoholu (jak orzekł biegły, w chwili zdarzenia miał we krwi 1,7 promila), spowodowanie śmiertelnego wypadku oraz ucieczkę z miejsca zdarzenia. Za taki czym grozi do 12 lat za kratkami. Prokurator wnioskował o areszt tymczasowy, ale sąd zamienił ten środek zapobiegawczy na poręczenie majątkowe. 

Jinyong L. oczekiwał więc na wyrok na wolności, normalnie żył, pracował. Podczas procesu nie wykazywał szczególnej skruchy, co zauważył nawet sąd. Dopiero na końcowej rozprawie, gdy miał wydać oświadczenie i wiedział, że to jego ostatnia szansa na ratunek, zwrócił się do rodziców Łukasza z przeprosinami i zapewniał, że żałuje. W ten żal rodzice nie uwierzyli. Nawet sąd orzekł, że do skruchy oskarżonego podchodzi ostrożnie. 

Gdy koreańska wódka szumiała w głowie...
Tego felernego dnia o godzinie 18.00 Jinyong L. spotkał się ze znajomymi w restauracji w Brzezince. Jedli kolację, pili alkohol. Był to podobno trunek koreański, zaledwie 19-procentowy. Jak wynika z zeznań oskarżonego, pił tylko do godziny 20.00, a lokal opuścił o 22.00. Sugerował, że do tego czasu alkohol z jego organizmu się ulotnił, więc w chwili zdarzenia nie mógł być pijany.

Biegli nie byli w stanie ocenić, jakie działanie ma koreańska wódka, bowiem, co ciekawe, nie można już jej kupić ani w Polsce, ani w samej Korei... 

Jednak w chwili opuszczenia restauracji Koreańczyk pijany był, i to znacznie. Świadczy o tym chociażby nagranie z zamieszczonego na lokalu monitoringu. Widać więc dokładnie, jak Jinyong L. chwieje się na nogach, wymiotuje. Widać też, że na parking podjeżdżają taksówki, do których wsiadają uczestnicy imprezy. Jedna z nich była wolna (znajoma Koreańczyka wezwała dla niego taryfę), ale obcokrajowiec machnął na nią ręką i siadł za kierownicą swojego opla. 

- Chwilę potem, na Kozielskiej, w coś uderzyłem – mówił w sądzie. - Zatrzymałem się i wysiadłem – oskarżony zapewniał, że sprawdził teren w promieniu 10 metrów i nic nie zauważył, bo było ciemno. Zauważył jednak poważne uszkodzenia na swoim aucie. Utrzymywał: - Nie było śladów, które by świadczyły, że potrąciłem człowieka lub zwierzę. Zrobiłem wszystko, co mogłem, nie miałem zamiaru zbiec z miejsca wypadku. Nie myślałem, że kogoś tam zostawiłem bez pomocy.

Jinyong L. twierdził, że w chwili wypadku nie był pijany. Pił dopiero w domu, a potem poszedł na policję, aby sprawdzić, czy coś się jednak nie stało.

Mecenas: w wyjaśnieniach oskarżonego brak logiki 
Dochodzenie wykazało, że oskarżony kłamał. O stanie jego nietrzeźwości nie świadczyło jedynie wspomniane nagranie z kamer. Sam Jinyong L. przyznał się, że jest pijany, w SMS-ie do swojej przyjaciółki. Poza tym nie mógł spożywać alkoholu w domu w godzinach, które podał, bowiem wtedy jego mieszkanie przeszukiwali już śledczy. Nie znaleźli ani sprawcy, ani śladów picia. 

Prokurator stwierdził, że oskarżony nie mógł nie widzieć rowerzysty. Łukasz był dobrze oświetlony. Poza tym, jak wykazali biegli, ciało ofiary przeleciało nad samochodem. Nie mógł też sprawca wysiąść z auta i nie zauważyć mężczyzny w rowie, jego roweru, na którym migała jeszcze włączona lampka czy leżącej na asfalcie czapki.    

- Po śladach na jezdni nie było widać, by auto manewrowało w celu wyminięcia jednośladu. Biegły stwierdził jednoznacznie: cała wina leży po stronie oskarżonego, który wręcz staranował rowerzystę. Jedyna okoliczność łagodząca to dotychczasowa niekaralność. Wszystko inne wskazuje, że ten czyn należy traktować bardzo surowo – mówił szef Prokuratury Rejonowej Gliwice-Zachód Paweł Sikora. 

- Po co oskarżony szedł nad ranem na policję, skoro dokładnie badał miejsce zdarzenia i nie czuł się winny? Jaka była jego intencja? - pytał z kolei mec. Janusz Budzianowski, pełnomocnik ojca ofiary. - To działanie nieusprawiedliwione logiką. Chyba że oskarżony postanowił wyprzedzić fakty, by mieć okoliczność łagodzącą.

Podobnego zdania był i sąd. Uznał, że Jinyong L., obawiając się konsekwencji, uciekł z miejsca zdarzenia. Nie dał też wiary jego wyjaśnieniom, zaś stwierdzenie „w coś uderzyłem” uznał za niefortunne, biorąc pod uwagę, że potrącono człowieka.  

„Dziś są imieniny mojego syna”
Kiedy te słowa wypowiedziała w lutym w sądzie matka Łukasza, trzeba było zrobić przerwę w rozprawie, bo wzruszył się nawet koreański tłumacz. 

Pani Magdalena nigdy nie pogodzi się ze śmiercią swojego jedynaka. Na spotkanie w redakcji „Nowin” przyniosła notes, w którym pisze do syna listy. Ostatni – na walentynki. 

„Kochany Łukaszu, jutro specjalny, walentynkowy dzień. Chciałam ci powiedzieć, że bardzo cię kocham”.  

- Człowiek, który siada za kierownicą i jest pijany, to potencjalny zabójca. A ten, który zabija, jest zabójcą. Do tego ucieka, bo nie wie, „na co” najechał... A potem interesuje się głównie wyglądem swojego auta... Ten człowiek zabił nie tylko mojego syna, zabił też mnie – mówiła w sądzie matka ofiary. A w redakcji dodała: - Powinno być w Polsce bardziej restrykcyjne prawo, jeśli chodzi o sprawców wypadków drogowych, szczególnie tych pijanych.

Sąd surowszy od oskarżyciela 
Wyrok zapadł w piątek, 3 marca. Prokurator żądał dla oskarżonego pięciu lat pozbawienia wolności, dożywotniego zabrania prawa jazdy, wypłacenia odszkodowania rodzicom (po 10 tys. zł matce i ojcu) oraz nawiązkę w wysokości 5 tys. na rzecz funduszu osób pokrzywdzonych w wypadkach drogowych. 

Sąd zgodził się z oskarżeniem tylko co do zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych na zawsze oraz nawiązki dla funduszu. Poza tym stwierdził, że żądana przez prokuraturę kara jest zbyt niska. Tym samym wydał wyrok siedmiu lat więzienia oraz odszkodowania w wysokości 20 tys. zł dla każdego z rodziców. Sprawca musi też pokryć koszty procesu. 

Po wydaniu wyroku na sali słychać było słowa „dziękujemy”, a nawet brawa. Choć rodzice Łukasza uważają, że wyrok jest i tak za niski. Groziło Koreańczykowi przecież nawet 12 lat.      

Marysia Sławańska 



Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj