Agnieszka Batóg - aktorka, animatorka, dziennikarka, założycielka kolektywu teatralnego „Lufcik na korbkę”, współorganizatorka gliwickich Uliczników. Ona i jej ruda czupryna są wszędzie, gdzie dzieje się coś ciekawego.  Dziewięć lat temu jej życie wywróciło się do góry nogami: wzięła psa. 
- Dla tych, którzy patrzą z boku, w sumie nic w moim życiu się nie zmieniło. Jednak moja przeszłość i teraźniejszość różnią się diametralnie. Żyj szybko, pracuj ciężko, baw się świetnie… tak było! A w zasadzie jest dalej, z tą różnicą, że wzbogacone o: kochaj mocno, troszcz się nieustannie i zawsze pamiętaj o kupieniu jedzenia. Dla psa.

Weź pieska, weź pieska
- Wiadomo, że uwielbiam zwierzęta. Wzruszyć do łez może mnie właściwie tylko ich los. Krzyś zawsze to zauważa i mówi: „znowu płakałaś na pieskach”. Czas przed wzięciem Korby był dla mnie przełomowy – w rubryce wiek nastąpiła zmiana kodu na trójkę z przodu, pojawiło się trochę życiowych dylematów, a osnuta mgłą, tajemnicza „stabilizacja” jakoś się nie pojawiała. Koleżanka z pracy znała pewne gospodarstwo, w którym psiaków było bardzo dużo i choć krzywda im się nie działa, jednak taki stan był niepokojący.  To ona dała mi znać, że do zabrania jest czterotygodniowy szczeniaczek. Było to ponad dziewięć lat temu, tuż przed majówką. „Weź pieska, weź pieska…”. No i  wzięłam. 

Nagle, w ekspresowym tempie, musiało się wszystko zmienić, nie tylko w moim codziennym życiu, ale przede wszystkim w głowie. Pojawiła się maleńka, bezbronna istota. Całkowicie uzależnione ode mnie. Wzięłam urlop, co wówczas graniczyło z cudem. Potem miałam możliwość przez jakiś czas przychodzenia z psiakiem do pracy. Ale na dłuższą metę było to niemożliwe. Wówczas zdałam sobie sprawę, że w życiu najważniejsze jest określenie priorytetów. Toteż praca została zmieniona na inną. Zaczęłam wracać do  domu o stałych porach. Psa zabierałam już tylko na popołudniowe lub weekendowe eventy, które wówczas obsługiwałam.  Ale towarzyszył mi wielokrotnie podczas spotkań integracyjnych czy szkoleń wyjazdowych. Pamiętam, kiedyś w hotelu Zamek otrzymał piękną pikowaną poduszkę z frędzlami. Czekała również miska z koroną, a obsługa hotelowa niemal z honorami przywitała mojego pieska. Resztę ekipy jakby mniej (śmiech). 

Korbeusz zwany Korbą
- Myślałam na początku, że jest suczką, która ostatecznie okazała się chłopakiem. Przy wyborze imienia sugerowano, by nazwać go Armagedon. No, był niegrzeczny. Zakręcony – jak ja. Więc został Korbeuszem – taką moją Korbą.

Trudne początki
- Trochę się siebie baliśmy. Ja zupełnie bez wiedzy na temat psów. On, nierozumiejący, co się dzieje, zwierzak typowo wiejski, wychowywany do budy, a tu nagle zupełnie inne hałasy, zapachy, no i te windy, samochody, autobusy! Musieliśmy się poznać, zaufać. Proste to nie było. Był bardzo nieufny. Przez pierwszy dzień siedział w przedpokoju i dalej nie chciał się ruszyć, nie było mowy o poznawaniu otoczenia. – Musisz go zabawić – usłyszałam od przyjaciela, który na co dzień pracuje z psami. I tak zaczęliśmy się z Korbą bawić. Co ważne - uczyć siebie, za pomocą prób i błędów… wielu błędów. Był malutki, w nowym miejscu, chciałam, żeby było mu dobrze. Miał posłanko, maskotkę, mojego papcia i tylko na jedną noc wzięłam go do swojego łóżka… w którym śpi do dziś. 

Stróż mojego życia
- Kiedy byliśmy tylko we dwoje, nieustannie czuwał. Pilnował, dbał o mnie. Od kiedy zamieszkaliśmy z Krzysiem, Korbi jakby naturalnie pozwolił mu przejąć stery. Ale wystarczy tylko, że zostajemy sami, natychmiast otacza mnie opieką.

Korba i ja – inspiracja z bajki wzięta
- Lufcik – okienko na światy bajkowe, rzeczy, które przedstawiamy w naszym teatrze, legendy, dziecięcy świat, który jest obok nas, do którego można zajrzeć przez taki niewielki lufcik. A korbka w nazwie? Razem założyliśmy teatr, to w zasadzie kolejna praca mojego psa. Początkowo zadaniem Korby było wyłącznie bycie uroczym, dopiero po kilku latach przestał się lenić i wziął za uczciwą robotę – mieliśmy wspólny program telewizyjny, w którym opowiadaliśmy bajki, na pewien czas został także maskotką Szlaku Zabytków Techniki. Teraz, z wiekiem, Korbowy zachwyt teatrem jakby odrobinę zmalał. Szum, dużo ludzi i Pańciunia taka zabiegana – to wszystko powoduje, że woli już znacznie spokojniejsze miejsca.

Zawsze razem
- Takie z nas łobuzy. Chadzamy na nocne spacery. Byliśmy razem w filharmonii, mieszkaliśmy w klasztorze. Mieszkał ze mną w teatrze w Poznaniu. Raz, gdy był bardzo malutki, pozwoliłam wziąć go na spacer pewnym znajomym. Oni spuścili go ze smyczy, a on, taka drobina, przebiegł pół miasta – do domu. Czekał na parkingu przy samochodzie. Jesteśmy bardzo zżyci. 

Kiedyś umówiłam się z bratem i pojawiłam się sama, bez Korby, co zostało przywitane zdziwieniem i stwierdzeniem, że przyszło pół osoby (śmiech). Nie lubię i nie rozumiem miejsc, do których nie mogę pójść z psem. Dla mnie Korbi nie do końca jest psem. Wszystko wie, wszystko rozumie. To ktoś, kto zna mnie najbardziej na świecie, jest tylko zaklęty w psiej postaci. 

Wysłuchała: Katarzyna Kapuścik 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj