Mija piąty miesiąc bez dostępu do miejskich toalet przy ulicach Poniatowskiego i Jana Pawła II i trzeci, od kiedy miały działać na powrót. Problem z brakiem miejsca do zaspokojenia pilnej potrzeby bierze się stąd, że dla firmy Tauron prąd w kabinach WC to nie jest pilna sprawa. 
Stoją już od blisko dwóch miesięcy. Modułowe kabiny toaletowe. Nowe, estetyczne i, na co wskazują przyczepione na zewnątrz instrukcje, nowoczesne – bezobsługowe. I na razie zupełnie bezużyteczne. A do tego, żeby mogły przyjmować klientów, brakuje drobiazgu – licznika energii elektrycznej.

Stare szalety przy Poniatowskiego i Jana Pawła II zamknięto z początkiem października ubiegłego roku. Zgodnie z planem nowe kabiny miały zacząć działać w pierwszych dniach grudnia. Jak tłumaczą urzędnicy, zamierzenia pokrzyżowała pogoda – deszcze i śnieg, który w tym roku przyszedł nadspodziewanie szybko, przyhamowały prace. W związku z toaletą w rejonie katedry dodatkową przeszkodę stworzył nieoczekiwanie zły stan podłączy kanalizacyjnych. Ale zwłokę kolejnych miesięcy spowodowała już tylko ociężałość biurokracji. 

- Toalety są gotowe do użytku od 21 grudnia ubiegłego roku, kiedy dokonano odbiorów technicznych. Kabiny posiadają już wszystkie niezbędne podłączenia – do wody, kanalizacji i elektryczności. Nie ma przeszkód ze strony wodociągów. Urządzenia sanitarne nie mogą jednak pracować bez prądu. Elektryczne jest również ogrzewanie kabin. Tymczasem wniosek o założenie liczników najwyraźniej utknął gdzieś na korytarzach Tauronu – mówi Danuta Pająk z Wydziału Przedsięwzięć Gospodarczych i Usług Komunalnych UM w Gliwicach.

Dostawca wysłał umowę dopiero 24 stycznia, miesiąc po dokonaniu odbiorów. Ale i to nie kończy sprawy. Okazało się, że potrzebny jest aneks. Urzędnicy, nauczeni w kontaktach z Tauronem ostrożności, szacują, że na sfinalizowanie formalności potrzeba jeszcze 2 – 3 tygodni. Wtedy, z końcem lutego, pojawi się szansa, że toalety zaczną wreszcie działać.  

A na marginesie. Choć nowe kabiny nie zostały jeszcze uruchomione, już spotykają się z niepochlebnymi opiniami. Chodzi o to, że wejście kosztuje wprawdzie złotówkę, ale za skorzystanie z pisuaru możemy nawet zapłacić pięć razy tyle. Rzecz w tym – co doczytali na zewnętrznej instrukcji i na co zwrócili nam uwagę czytelnicy – że automat, który przyjmuje tylko bilon, nie wydaje reszty. Tym sposobem nowe miejskie sanitariaty mają szansę na ustanowienie nowego rekordu cenowego, bijąc na głowę szalety z gliwickiego dworca kolejowego. Tam usługa kosztuje „tylko” 4 zł.  

(pik)




wstecz

Komentarze (0) Skomentuj