Eryk Sobel to prawdziwa orkiestrowa legenda. Mimo swoich bez mała 86 lat wciąż aktywny. Żadna próba orkiestry dętej w Wielowsi nie może się odbyć bez sędziwego kapelmistrza. – Nawet teraz, kiedy mam trudności z poruszaniem się, bo jestem po operacji biodra, jeżdżę na próby. Zawozi mnie wnuczek – zapewnia pan Eryk.

Do domu Soblów – przez który przewinęło się przez dziesięciolecia mnóstwo uczniów gry na trąbce, saksofonie, alcie czy innych instrumentach dętych – łatwo trafić. Na budynku, w którym mieszka z żoną, cyfra 3 ma umocowaną... trąbkę z drutu.

Pan Eryk urodził się we wsi Wojska, nieopodal Wielowsi. Jego muzyczną edukacją zajął się wujek, który mieszkał w Zabrzu-Mikulczycach. – Wtedy, po wojnie, była straszna bieda i on graniem sobie dorabiał – wspomina Sobel. – Uczył też innych, między innymi mnie. Miałem wtedy 14 lat. Wujek żadnego wykształcenia muzycznego nie posiadał, ale miał dobry słuch i chyba ja też to odziedziczyłem, bo szybko złapałem bakcyla.

Przygodę z instrumentami dętymi Eryk Sobel zaczynał od gry na tenorze. Znalazł go... w szopie u sąsiada. Potem szybko przerzucił się na trąbkę, którą też dostał do znajomych. – Ta jednak była w „stroju c”, czyli o jeden ton wyższa od trąbki, na której uczyłem się z wujkiem – wspomina. – Musiałem więc grać  inaczej, inaczej czytać nuty. Nie było łatwo, ale nie miałem wyjścia, instrumentów wtedy nie było. Na szczęście coraz częściej grałem z głowy i starczał mi słuch.

Z kolegami szybko założyli zespół i grywali na wiejskich potańcówkach i weselach. Potem po pana Eryka upomniało się wojsko. W armii szybko poznali się na jego talencie i zamiast czołgać się po poligonach, grał w orkiestrze dętej. Był nawet trębaczem solowym.

Po wojsku pracował w walcowni, był  kowalem, traktorzystą, spawaczem. Zawsze jednak po pracy swój wolny czas poświęcał muzyce. Był zastępcą kapelmistrza w orkiestrze przy Walcowni Łabędy. Grał w Tworogu, Krupskim Młynie. Zakładał orkiestry i uczył grania w Wojsce, Świbiu, Wiśniczu, Sierotach i Wielowsi. Dalej grywał też po weselach i zabawach. Dzisiaj pamiątką po tamtych czasach są liczne zdjęcia.

Dla pana Eryka żaden instrument dęty nie ma tajemnic. Gra na każdym. Zresztą ma ich w domu kilkanaście. – Najbardziej jednak lubię trąbkę i saksofon – zwierza się. – W orkiestrach jest coś niezwykłego. Kiedy wszystkie instrumenty zagrają tak, jak powinny, to nie ma na świecie niczego przyjemniejszego dla uszu.

Eryk Sobel od bez mała pół wieku jest kapelmistrzem orkiestry parafialnej w Wielowsi, z którą koncertuje w kraju i za granicą, m.in. już pięciokrotnie w Niemczech. Z jednym z wyjazdów do naszych zachodnich sąsiadów wiąże się anegdota. – Graliśmy przy katedrze, a tuż obok był szpital – opowiada pan Eryk. – Pewna kobieta męczyła się na łóżku i za nic nie potrafiła urodzić. Podobno, jak tylko usłyszała nas, od razu pojawiło się na świecie dziecko. Mąż tej kobiety był tak wdzięczny, że napisał o tym do tamtejszej gazety. Orkiestra z Polski pomogła w narodzinach.
 
W ubiegłym roku radni powiatu gliwickiego podjęli uchwałę w sprawie przyznania dorocznej nagrody „Bene Meritus”, którą rada honoruje osoby, organizacje i instytucje szczególnie zasłużone dla powiatu. W kategorii indywidualnej otrzymał ją Eryk Sobel.
(san)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj